Rozdział 2: "O tym jak Michael wraca z imprezy"

3 0 0
                                    

Ta dziwna sytuacja z udziałem Hemmings'a w roli głównej całkowicie wyprowadziła mnie z równowagi i już wiedziałem, że na bank nie pojawię się dzisiaj w szkole. To nie było dla mnie. 
Po okołu dziesięciu minutach spaceru wreszcie dotarłem do mieszkania Brendon'a i wszedłem do środka bez pukania. Chłopak oczywiście jeszcze spał, ale to nie był dla mnie zupełnie żaden problem. Rozsiadłem się na kanapie w salonie i włączyłem telewizor na tyle głośno, aby nie pozwolić dłużej marnować czasu mojemu przyjacielowi. To nie było tak, że w ogóle nie miałem znajomych. Ja po prostu nie znajdowałem ich wśród tych debili w szkole. Na świecie jednak musieli znajdować się ludzie chociaż troszkę podobni do mnie i właśnie jedną z tych osób był Brendon, który wyszedł właśnie ze swojej sypialni w samych bokserkach przecierając oczy.
- Nienawidzę cię – warknął i skierował się do łazienki.
- Trzeba było nie balować wczoraj przez całą noc – mruknąłem w odpowiedzi skupiając się bardziej na programie w telewizji niż na jego osobie.
- Zabiję cię kiedyś, Mike – dodała Sarah, która wyszła z sypialni mojego przyjaciela w podobnym stanie do niego minutę później. Tyle miłości z samego rana, to rozumiałem. Uśmiechnąłem się.
- Błagam, zrób to, uratuj mnie od tej okrutnej męki codziennego życia – błagałem.
Wyciągnąłem z kieszeni kurtki paczkę najtańszych papierosów i odpaliłem jednego nie przejmując się zupełnie tym, że nie jestem u siebie, bo było prawie tak jakbym był. Kiedy Brendon wreszcie się ogarnął i po wypiciu kawy lub trzech był w stanie potowarzyszyć mi w wypaleniu jointa całe napięcie ze mnie zeszło i świat wcale nie był już tak irytujący. Kilka godzin później pojawiła się również Lauren, a wieczorem kilka innych znajomych, których może nie lubiłem już aż tak bardzo, ale wciąż było bardzo przyjemnie. Nie wiedziałem jak to się działo, że w mieszkaniu Brendon'a zawsze było pełno ludzi i wszyscy dobrze się tam czuli. 
Kiedy jakiś czas później ktoś przyniósł całą zgrzewkę piwa i wszyscy zaczęli wygadywać rzeczy, których nie dało się zrozumieć zaczęło być na tyle zabawnie, że zupełnie nie obchodziły mnie poranne wydarzenia. Bo czemu niby miałby mnie obchodzić Luke Hemmings?
- Co tam chowasz? – zapytałem Brendon'a, który właśnie wyciągał coś ze swojego plecaka.
- Zobaczysz – odpowiedział z zadowoleniem podając mi, Lauren i Tom'owi swoje skarby.
Kojarzycie tą zasadę, że diler nigdy nie bierze? No więc Brendon nie szczególnie jej przestrzegał, co równało się z tym, że tracił w cholerę pieniędzy na tym, co sam zużywał i rozdawał kumplom (na przykład mi) za darmo, z dobrego serca. W każdym razie dopiero wtedy rozpoczęła się zabawa. Ostatnia płyta Red Hot Chilli Peppers leciała w tle, a ja czułem się jakbym był dokładnie na swoim miejscu. Czułem się tak jakby to było wszystko czego w życiu potrzebowałem. Wiem, nie zbyt ambitnie. Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że nie powinienem myśleć tak o swoim życiu, ale kiedy czas płynął tak wolno, a ja czułem się tak bardzo odprężony zupełnie mnie to nie obchodziło. Takie chwile jak ta, kiedy po prostu czułem się dobrze nie zdarzały się w ostatnim czasie za często więc po prostu to doceniałem. Nie potrzebowałem na razie żadnych innych perspektyw. Kształty na wyciszonym telewizorze wyglądały jakby jakiś DJ właśnie zmiksował tęczę na ekranie, a moje myśli biegły tak szybko, że nawet nie starałem się za nimi nadążyć. Położyłem nogi na kolanach siedzącej obok Lauren i oparłem się o poduszkę na oparciu kanapy. Naprawdę nie życzyłem sobie już nic więcej kiedy zamknąłem oczy.
Niespodziewanie poczułem na sobie czyjeś drobne ciało i czyjeś wargi poruszające się na moich. Odwzajemniłem pocałunek nawet nie otwierając oczu, ale gdy poczułem dłoń dziewczyny pod swoją koszulką zdecydowałem, że to zaburza wizję mojego spokojnego chaosu odbywającego się w mojej głowie. Nie miałem na to teraz nastroju i tyle. Tak właśnie zadziałał ten narkotyk - było mi wszystko całkiem obojętne. Zacząłem się śmiać, a dziewczyna z kolczykiem w brwi zrobiła to samo. Położyła głowę na mojej klatce piersiowej, a ja rozejrzałem się dookoła. Wszystko było lekko rozmazane, a muzyka brzmiała jakby docierała z pomieszczenia na drugim końcu korytarza.
- Słyszę bicie twojego serca Mikey –odezwała się Lauren, a ja po chwili zorientowałem się, że też je słyszę i to było zabawne, bo wydawało mi się, że biło wolniej niż powinno.
Wszystko działo się wolniej niż powinno – wolniej ale znacznie przyjemniej i to było dobre.

The way things change.Where stories live. Discover now