Rozdział 5: "O tym jak Michael otwiera drzwi obcym"

1 0 0
                                    

Pojawienie się w szkole po tak długiej nieobecności było dla mnie strasznie trudnym zadaniem. Zresztą powiedzmy sobie szczerze, że było to dla mnie trudne każdego dnia. Bycie otoczonym przez tych wszystkich ludzi, którzy nie mieli prawie nic w głowach i żadne ambicje nie przewijały się przez ich mało rozwinięte mózgi było nie do zniesienia, szczególnie kiedy wybierali akurat mnie na obiekt znęcania się – nawet jeśli nie jawnego, to częściej niżbym chciał słyszałem, co mówią między sobą. W każdym razie pojawiałem się tam tylko wtedy kiedy było to konieczne i kiedy wyrabiałem psychicznie.
- Nie będę robił tego projektu z Luke'iem. Chciałbym wykonać go sam – poinformowałem panią Springler od razu po wyjściu do jej sali.
Jak zawsze byłem pewien tego co mówię i to zazwyczaj starczało do przekonania nauczyciela do odpuszczenia mi, ale wiedziałem, że tym razem będzie szczególnie ciężko z dwóch powodów: 1. Była to praca roczna, którą każdy z nas musiał wykonać, a ja wciąż nie wybrałem ani tematu ani partnera i 2. Rzadko kiedy pojawiałem się na lekcjach angielskiego, bo uważałem, że wiem już wystarczająco dużo, a te zajęcia to strata mojego czasu i jawnie to okazywałem kiedy już zdarzyło mi się tu być.
- Nie ma takiej opcji, Michael, przecież wiesz o tym – upierała się.
- Ale ja naprawdę mogę to zrobić bez niego, nawet na narzucony nam przez panią temat, choć nie powinna go nam pani narzucać – zapewniłem przy okazji zwracając uwagę na jej błąd.
- Musiałam go wam wybrać, bo oboje byliście spóźnieni z terminami – oznajmiła surowo.
- Ale chyba można naciągnąć pewne fakty i mogę zrobić to sam? – zmieniłem znacznie ton próbując podejść ją z innej strony i przymrużyłem oczy czekając na jej odpowiedź.
- A co wtedy będzie z Luke'iem? – uniosła brew.
- Nie wiem – westchnąłem.
- Nie ma takiej opcji, Mike. Zrobicie to razem, a jeśli nie to nie dopuszczę was do egzaminów końcowych – powiedziała ze złością.
- No to są chyba jakieś żarty –warknąłem wychodząc z klasy.
Nie miałem zamiaru w takim przypadku pozostać na jej nudnej, nic nie znaczącej lekcji. Rzuciłem tylko okiem w stronę zaskoczonego Hemmings'a siedzącego w ostatniej ławce. Nie miałem najmniejszej ochoty z nim pracować . Byłem pieprzonym indywidualistą i po prostu nie mogłem się z nikim dogadać. Szczególnie jeśli chodziło o zaliczenie ostatniego roku.

*

Prawdopodobnie myślałem o dzisiejszej sytuacji trochę za dużo i nie powinienem był przejmować się tak dziwnym zachowaniem kogoś takiego jak Michael Clifford. Cała jego postać sama w sobie była kontrowersyjna więc nikt inny jakoś szczególnie nie zwrócił uwagi na jego zachowanie choć oczywiście po klasie rozeszły się ciche śmiechy i komentarze. Dla mnie jednak nie było to przyjemne doświadczenie, bo jakkolwiek słowa tego ekscentrycznego chłopaka nie miały zabrzmieć, to odebrałem je bardzo osobiście. Wiedziałem, że się nie znamy, ale chyba mógł się opanować i wykonać ze mną jedną głupią pracę, szczególnie, że nikt oprócz mnie z tej klasy nie raczyłby odezwać się do niego słowem.
Wpadłem do sali od muzyki z większym zaangażowaniem niż się spodziewałem, co równało się z tym, że drzwi uderzyły z głośnym trzaskiem o ścianę, a Michael siedzący do mnie tyłem podniósł głowę z nad swojej gitary spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Nie wiem jaki masz problem Clifford, bo nawet się nie znamy, ale nie obchodzi mnie co masz do powiedzenia na ten temat. Zrobimy razem ten durny projekt, bo żaden z nas nie marzy o spędzeniu tu kolejnego roku – warknąłem nawet nie musząc zastanawiać się nad tym, co mówię.
- Spokojnie, skarbie – powiedział z uśmiechem. Przez sekundę czy dwie patrzyłem na niego bez słowa nie mogąc pojąć jego nagłej zmiany nastroju. Skąd w ciągu tej jednak godziny lekcyjnej wziął się u niego ten dobry humor?
- W tym nie ma nic śmiesznego i nie mów tak do mnie – westchnąłem ze złością, ale po chwili uświadomiłem sobie, że właściwie to jak mnie nazwał było dosyć miłe.
- Śmieszne jest to jak poważnie traktujesz całą tę sytuację. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że nie chodzi personalnie o ciebie, ale po prostu nienawidzę pracy w grupie, a ty zachowujesz się jakby obchodziło cię moje zdanie na twój temat –zaśmiał się znowu wyjaśniając poniekąd swoje intencje. Wcale nie przeoczyłem faktu, że śmiał się więcej niż przez całą naszą wcześniejszą (krótką, ale i tak) znajomość.
- Och – nie miałem pojęcia jak zareagować.
Dopiero po chwili dotarły do mnie wszystkie jego słowa. A co jeśli obchodziło mnie jakie ma zdanie na mój temat? Potrząsnąłem lekko głową starając się odrzucić te myśli.
- Mojej matki nie ma w domu przez większość czasu więc wpadnij do mnie któregoś popołudnia, żeby to zacząć – dodał.
- W... W porządku – odpowiedziałem tylko i wyszedłem.
Kroczyłem korytarzem patrząc pod nogi i starając się dojść do siebie po swoim chwilowym ataku wściekłości. Sam już nie byłem pewien, co tak bardzo wytrąciło mnie z równowagi.
- Stary, gdzie ty się podziewałeś? – zapytał Ashton kiedy w końcu zrzuciłem plecak z ramienia i usiadłam razem z nimi na schodach szkoły.
- Jaki macie temat tego projektu na angielski? – zapytałem ignorując jego pytanie i wiedząc, że robią tę pracę we dwójkę.
- Różnice języka potocznego między amerykańską, a australijską odmianą angielskiego – wymamrotał znudzony Calum.
- A wy co macie? – zapytał Irwin.
- Sztuka teatralna na przestrzeni wieków – westchnąłem ciężko.
Projekt z angielskiego był najważniejszą oceną z tego przedmiotu w całym roku więc zaważała znacznie na mojej średniej, a temat, na którego wybór nie zdążyłem mieć wpływu nie za bardzo mi pasował jeśli można było tak to określić. Teatr to nie było coś dla mnie. Nie potrafiłem wysiedzieć na miejscu przez trzy godziny kiedy inni produkowali się na scenie. Nienawidziłem tego, że gra aktorska była tylko i wyłącznie udawaniem. Wiem, że to oczywisty fakt, ale sam nie mógłbym robić czegoś takiego. Nienawidziłem sztucznych zachowań i póz. Rzeczywiste sytuacje dziejące się wokół mnie na co dzień mogłem obserwować godzinami, ale nie jeśli wszystko było zaplanowane i kontrolowane, kiedy to nie uczucia i instynkty czy impulsy przemawiały przez uczestników danych historii. W każdym razie zupełnie się na tym nie znałem więc nie miałem pojęcia jak się za to zabrać – szczególnie kiedy musiałem współpracować z kimś tak opornym jak Michael.

*

- Jezu, czemu akurat dzisiaj – mruknąłem kiedy tego samego dnia ktoś zadzwonił do drzwi.
Nie spodziewałem się nikogo innego niż Luke'a. Przyjaźniłem się tylko z Brendon'em i kilkoma osobami z jego towarzystwa, a zawsze spędzaliśmy czas właśnie u niego gdzie wybierałem się wieczorem. Otworzyłem drzwi z ciężkim westchnięciem, nie zawracając sobie głowy sprawdzaniem czy to na pewno Hemmings. Nie miałem wtedy pojęcia jak duży był to błąd.
Zdążyłem jedynie zauważyć czarne kominiarki na twarzach dwóch postawnych mężczyzn zanim pięść jednego z nich wylądowała na mojej twarzy, a ja momentalnie upadłem na podłogę. Drugi napastnik kopnął mnie mocno w brzuch tak, żebym już na pewno nie miał zamiaru się podnieść kiedy jego wspólnik znajdował się już nade mną przygniatając mnie kolanami do ziemi i uderzając w moją twarz raz po raz. Po chwili nie starałem się już nawet wyrywać, bo nie miało to większego sensu. Wszystko przed moimi oczami było zamglone, a ja ledwo co utrzymywałem jakąkolwiek świadomość.
Czułem odrętwienie w dosłownie każdej części ciała kiedy bijący mnie chłopak wstał odciągany przez drugiego. Nie zarejestrowałem nawet jak to się stało, ale nagle poczułem ogromny, bolesny nacisk na prawą nogę i usłyszałem jak moja kość zostaje momentalnie złamana. Sekundę później przed moimi oczami zrobiło się czarno z bólu i szoku kiedy z trudnością starałem się złapać oddech. Straciłem przytomność całkowicie słysząc ostatkiem sił, jak drzwi zatrzaskują się za napastnikami tak jakby byli tutaj z sąsiedzką wizytą.

*

Wziąłem głęboki oddech otwierając nagle oczy i krzycząc z powodu bólu przeszywającego dosłownie każdą część mojego ciała. Łzy spływały z mojej twarzy na zakrwawioną podłogę, nie panowałem nad tym. Odchrząknąłem i zakrztusiłem się swoją własną krwią, którą wyplułem na podłogę odwracając głowę na bok.
Wiedziałem, że nie będę w stanie się podnieść, ale pomimo bólu każdego mięśnia i złamanej nogi sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem swoją komórkę. Wybrałem numer jedynej osoby, która mogła mi w tej chwili pomóc czyli Brendon'a.
- Pomocy – wychrypiałem tylko. –Przyjedź do mnie – powiedziałem błagalnie, a chłopak tylko rozłączył połączenie i prawdopodobnie zaczął zbierać się do wyjścia.
Przymknąłem oczy mając nadzieję na stracenie przytomności na jeszcze trochę, bo adrenalina opuściła moje żyły tak szybko jak się tam pojawiła i ból nie dawał mi teraz spokoju. Nie miałem nawet głowy do tego, żeby zastanowić się nad tym, co miał oznaczać ten niespodziewany napad. Owszem, zrobiłem w życiu wiele złych rzeczy, ale nie wydawało mi się, żebym zasługiwał na tak poważną karę za wszystkie te nieistotne sytuacje.
Drzwi nagle otwarły się z hukiem i do środka wpadł Brendon. Nie wiem ile czasu minęło odkąd do niego zadzwoniłem - może dwie minuty, może pół godziny.
- Kurwa  – przeklął tylko ze zdenerwowaniem pochylając się i starając się mnie podnieść, ale wrzasnąłem głośno z bólu.
Nie byłem w stanie nic mu wyjaśnić i wiedziałem też, że nie dam rady teraz wstać i wrócić do normalnego funkcjonowania, bo nigdy jeszcze nie odczuwałem tak silnego bólu. Brendon w końcu podtrzymał mnie i udało mi się podnieść tułów. Usiadłem i odchrząknąłem ciężko.
- Czekaj, moja noga jest złamana–powiedziałem.
- Musimy jechać do szpitala – zdecydowała Sarah. Dopiero teraz zorientowałam się, że narzeczona mojego przyjaciela również tu jest. Brawo, Michael. Właśnie przez taką nieuwagę godzinę temu o mało co, nie straciłeś życia.
- Nie będą sprawdzali czy jest pod wpływem czegoś? – upewnił się Urie.
- Serio, to cię teraz najbardziej interesuje?! - zdenerwowała się dziewczyna.
Nie otrzymała żadnej odpowiedzi, a ja po chwili znów straciłem przytomność. Odzyskałem ją ponownie częściowo dopiero leżąc na tylnim siedzeniu samochodu Brendon'a w czasie drogi do szpitala. Nie byłem jednak w stanie wypowiedzieć choćby słowa więc tylko starałem skupić się na tyle żeby przynajmniej rozróżniać poszczególne zdania w rozmowie swoich przyjaciół.
- Jak możesz pozwalać na takie rzeczy?! - Sarah krzyczała i była naprawdę rozemocjonowana, nigdy wcześniej nie słyszałem jej takiej.
- Cicho bądź, bo się obudzi - chłopak starał się ją uspokoić.
- Nie obchodzi mnie to, powinien wiedzieć na czym stoi - kontynuowała.
- On doskonale wie na czym stoi - zapewniał Brandon. W swoim stanie zupełnie nie byłem w stanie zorientować się czego dotyczy ich kłótnia.
- A ja? Skąd ja mogę wiedzieć na czym stoję? - dziewczyna obniżyła ton, co sprawiło, że odczułem delikatną ulgę. Jej wrzaski, czegokolwiek dotyczyły, przyprawiały mnie o jeszcze większy ból głowy.
- Kochanie, jak możesz zarzucać mi coś takiego? - Brendon mówił łagodnym tonem. - Przecież wiesz, że mimo wszystko jestem dobrym człowiekiem.
- Zaczynam mieć co do tego wątpliwości - usłyszałem jeszcze oziębły głos Sary zanim zabrakło mi siły do skupienia się na ich rozmowie.

The way things change.Where stories live. Discover now