Pojawiłem się pod drzwiami domu, w którym mieszkał Michael tego samego dnia, którego zaproponował, żebym wpadł, ale najwyraźniej nikogo nie było w środku. Postanowiłem wobec tego dać sobie spokój. Nie będę zabiegał o jego towarzystwo jakby nie wiadomo co od tego zależało. Mieliśmy prawie cały rok szkolny na wykonanie tego głupiego projektu.
Niestety następnego dnia Michael nie pojawił się w szkole, tak samo jak przez kilka kolejnych i wiedziałem, że w takim razie muszę coś z tym zrobić. Clifford w ostatnim czasie prawie w ogóle nie pojawiał się w szkole i chociaż nie dziwiłem się jego zachowaniu aż tak bardzo to chyba nie byłby zadowolony gdyby po tym wszystkim dostał zagrożenie frekwencyjne. Znaczy się... Nie to, żeby mnie to jakoś szczególnie interesowało. Po prostu musieliśmy wykonać razem tą pracę.
Odwiozłem Calum'a pod dom zaraz po lekcjach, a Ashton ruszył z nim, bo również mieli w planach rozpoczęcie już swojego projektu. Postanowiłem, że ja w tym czasie mogę sprawdzić, co z moim partnerem.
Zapukałem do jego drzwi, ale nic się nie wydarzyło poza tym, że słyszałem jak ktoś w środku wyłącza cicho grający telewizor. Nikt jednak nie otworzył, tak jakby Michael lub ktokolwiek, kto był w środku chciał się ukryć. Postanowiłem do niego zadzwonić. Usłyszałem po chwili dzwonek jego telefonu za drzwiami, którym swoją drogą była piosenka Nirvany, którą uwielbiałem.
- Halo – usłyszałem jego zachrypnięty i poirytowany głos w słuchawce jednak odniosłem wrażenie, że stara się mówić jak najciszej.
- Jesteś w domu? – zapytałem.
- To ty stoisz pod drzwiami? – upewnił się już spokojniejszym tonem, a ja potwierdziłem. – To chwilę potrwa zanim otworzę – poinformował mnie i rozłączył się zanim zdążyłem zapytać o co mu chodzi.
Faktycznie stałem bezczynnie pod drzwiami przez kolejne dwie minuty zanim usłyszałem otwieranie każdego możliwego zamka w drzwiach. Wreszcie zobaczyłem Michael'a i nabrałem gwałtowanie powietrza gdy zauważyłem w jakim jest stanie. Jego twarz była opuchnięta, a warga i brew rozerwane. Jego noga prawie do kolana była w gipsie, a chłopak w obu rękach trzymał kule, na których się opierał. Jego skóra była bledsza niż kiedykolwiek i na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że to tylko zjawa dawno pogrzebanej istoty.
- Boże, co ci się stało? – odezwałem się w końcu.
- Bogu nic się nie stało, prawdopodobnie ma się świetnie jeśli istnieje – odparł ponuro.– Masz zamiar wreszcie wejść do środka? Wolałbym nie stać za długo w progu – westchnął, a ja zrobiłem to, czego sobie życzył.
- Dlaczego? – zapytałem wciąż patrząc na niego ze zdezorientowaniem.
- Bo prawdopodobnie jestem w niebezpieczeństwie i ty będąc tu teraz ze mną również –poinformował mnie nie patrząc nawet na mnie tylko oddalając się w głąb domu więc ruszyłem za nim. - Żeby nie było, że cię nie ostrzegłem.Poruszał się powoli ze swoją nogą w gipsie i mogłem widzieć jak się krzywi się przy każdym ruchu.
- Kto ci to zrobił? – zapytałem nie mogąc się powstrzymać. To nie była moja wina, że byłem tak ciekawy. A może jednak?
- Nie wiem – odparł po chwili opierając kulę o fotel i kładąc się z wysiłkiem na sofie przed telewizorem.
- Pytam poważnie – spojrzałem na niego mrużąc oczy.
- A ja odpowiadam poważnie – westchnął spoglądając na mnie surowo. – W każdym razie chyba nie jesteś tutaj, żeby pytać mnie o to co się stało więc czego chcesz? – wolał od razu przejść do sedna.
- Zastanawiałem się nad naszym projektem – odpowiedziałem nieśmiało, bo wiedziałem, że wspominanie o tym teraz nie było najlepszym pomysłem.
- Raczej nie jestem jeszcze w stanie go zacząć – parsknął.
- Domyślam się – odpowiedziałem.
- Nie będę też starał się dzisiaj wymyślić w jaki sposób przeprowadzić tak beznadziejny temat więc możesz już nie marnować swojego czasu i mnie zostawić – poinformował mnie.
Wciąż patrzał w ekran wyciszonego telewizora i mogłem zauważyć, że coś było bardzo nie tak. Michael tak naprawdę nie chciał być teraz sam, bał się, potrzebował kogoś. A ja nie chciałem być kimś kto zostawia go w takiej sytuacji.
- Albo mogę zostać tu i potowarzyszyć ci tak czy siak – powiedziałem opadając na fotel i również wlepiając wzrok w telewizor.
- Jak chcesz – odparł sięgając równocześnie do plecaka leżącego na podłodze koło niego.
Wyciągnął plastikowy woreczek z małymi białymi tabletkami. Prawdopodobnie mogłem się tego spodziewać, ale mimo wszystko byłem tylko coraz bardziej przez niego zaskakiwany.
- Coto jest? – zapytałem kiedy on połykał jedną pigułkę.
- Morfina.
Jeśli miała mu pomóc, nie zamierzałem tego w żaden sposób komentować.
- Skąd to masz? – zapytałem tylko ostrożnie.
- Ile masz lat, żeby o to pytać? Bociany na wiosnę przylatują z towarem – odpowiedział zachrypniętym głosem parskając sarkastycznie. – A jeden z nich jest moim kumplem od lat – wyjaśnił chwilę później.
Skinąłem powoli głową i przerzuciłem nogi przez podłokietnik fotela, żeby ułożyć się wygodniej i postarać się skupić na lecącym akurat w telewizji odcinku serialu „Mr. Robot" chociaż widziałem już wszystkie, a Michael leżący na kanapie obok mnie, w dodatku na haju wcale nie pomagał mi się skoncentrować. Nie do końca rozumiałem swoje odruchy w jego obecności i zdecydowanie nie potrafiłem się do nich przyzwyczaić.
Co chwilę rzucałem mu zdenerwowane spojrzenia nie potrafiąc przestać. Jak mogłem nie patrzeć kiedy leżał koło mnie w tak złym stanie, z czerwonymi włosami opadającymi na jego bladą ze zmęczenia twarz? Martwiłem się i musiałem to przyznać sam przed sobą. Michael Clifford wzbudzał we mnie te specyficzne uczucia, których jeszcze nikomu nie udało się we mnie sprowokować na taką skalę. Nie były szczególnie silne i nie oznaczały nic specjalnego, ale było to dla mnie całkiem nowe.*
Przez kilka następnych tygodni Luke pojawiał się u mnie codziennie, co było dla mnie nie małym zaskoczeniem, bo zdawał sobie sprawę, że jak na razie i tak nie zajmiemy się naszym projektem. Przychodził po prostu, żeby być ze mną i towarzyszyć mi kiedy ja nie radziłem sobie z własnym strachem i obawami. Nie mogłem powiedzieć, że mi to przeszkadzało, bo w rzeczywistości naprawdę tego potrzebowałem i odnosiłem wrażenie, że on to rozumie. Tak więc przez dziesięć wieczorów pod rząd obejrzeliśmy razem cały sezon „Mr. Robot", który akurat powtarzali na jednym z kanałów i słuchaliśmy bardzo dużej ilości dobrej muzyki. Ja wprowadziłem go w muzykę Arctic Monkeys, a on pokazał mi Kaleo. Nadrobiłem mnóstwo filmów, których wcześniej nie miałem czasu obejrzeć, a teraz nie miałem wyjścia nie mogąc ruszyć się sprzed telewizora, a nawet za radą Luke'a sięgnąłem po parę książek.
Owszem, byliśmy zupełnie różni, ale jednak jakieś części naszych osobowości się pokrywały lub nawet uzupełniały i nie mogłem udawać, że wciąż tak samo jak wcześniej nie lubiłem Luke'a. W końcu był jedyną osobą w moim życiu, która interesowała się mną z własnej woli. No i gdyby nie on prawdopodobnie oszalałbym albo zabił się w ciągu ostatniego czasu.*
Wszedłem do domu Michael'a od razu po tym jak otworzył mi drzwi i mogłem zauważyć od razu, że chociaż w ciągu ostatniego czasu jego stan bardzo się poprawił to dzisiaj chłopak czuł się znacznie gorzej.
- Wszystko w porządku? – zapytałem.
- Właściwie skończyła mi się morfina – wyjaśnił śmiejąc się powoli, a ja mogłem wykryć w tym odruchu pewnego rodzaju rozpacz.
- Chyba nie boli cię aż tak bardzo, żebyś wciąż tak bardzo tego potrzebował – zauważyłem wchodząc po schodach, aby trafić do jego pokoju kiedy on został na dole na swoim stałym w ostatnim czasie miejscu.
- Potrzebuję tego – odparł jedynie.
Chciałem tylko wziąć jego laptopa, wybrać jakąś płytę i zejść na dół, ale wśród chaotycznie porozrzucanych po biurku papierach zauważyłem coś dosyć interesującego. Kilka linijek nie zbyt spójnego tekstu brzmiało jak twórczość Michael'a. Wyglądało mi to nawet na refren piosenki. Nie było tu żadnego tekstu, który mógłbym nazwać zwrotkami, ale i tak zwróciłem uwagę na to, co już było gotowe. Usiadłem i przeczytałem go uważnie.Frustration, desperation
You say I need some kind of medication
Situation: no motivation
DestinationHey, I'm doing fine
And I know I'm out of line
So let's sing this one more time
It goesDestination
Tekst wydał mi się nieskończony i zanim się zorientowałem, już dopisywałem po słowie „destination"dwa kolejne... Nie byłem nawet pewien czemu to zrobiłem ani czemu wybrałem dokładnie takie słowa, ale zostawiłem to dokładnie w ten sposób, bo czułem, że właśnie tak powinno być. Czułem, że takie jest moje przeznaczenie. Wziąłem laptopa i zszedłem na dół, aby dołączyć do roztrzęsionego chłopaka, nie potrafiącego znieść swojego głodu. Wiedziałem, że to się nie skończy dobrze.
Wtedy jeszcze nawet do głowy by mi nie przyszło jakie plany może mieć dla nas ta noc.
YOU ARE READING
The way things change.
AçãoHistoria o długiej drodze Michael'a i Luke'a do szczęścia - o drodze, która zaczyna się niepozornie, ale jest zaścielona trupami.