Rozdział 7: "O tym jak pierwszy raz wspólnie imprezują"

3 0 0
                                    


- Luke, nie chciałbyś mnie gdzieś podwieźć? – zapytałem nie mogąc już dłużej wytrzymać tej palącej potrzeby uspokojenia się i zatrzymania tego wszystkiego, co tak bolało.
Może nawet nie tyle fizycznie, co psychicznie. W tym momencie wręcz potrzebowałem wywołać w sobie ból fizyczny, aby mieć pretekst do wzięcia tej pieprzonej tabletki, której już niestety nie posiadałem. I tak, zdawałem sobie sprawę, że to wszystko nie zapowiada się dobrze. Czułem krew płynącą w moich żyłach i szum w głowie nasilający się przy każdym moim słowie. Miałem ochotę krzyczeć.
- Gdzie? – zapytał spoglądając na mnie z uniesioną brwią.
Dobrze, że tak bardzo potrzebowałem tych pieprzonych dragów, że nie miałem czasu, żeby pomyśleć jak dobrze dzisiaj wyglądał. Och, nie, chwila i tak to zrobiłem i miałem ochotę się za to spoliczkować. Ciężko było mi przyznać, że cokolwiek w tym blondynie, który jeszcze nie tak dawno wydawał się tak bardzo nie warty czegokolwiek mi się podoba.
- Do Brendona...
- Czy to twój przyjaciel diler? – upewnił się opierając się o oparcie kanapy i zakładając ręce na piersi.
- Tak – przyznałem.
Nie mogłem teraz pozwolić sobie na żaden nieprzyjemny komentarz w jego stronę. Potrzebowałem go i potrzebowałem, żeby zabrał mnie do mieszkania mojego przyjaciela. Jego z kolei potrzebowałem po to, żeby zaspokoić swoją najpilniejszą w tej chwili potrzebę. Wychodzi na to, że potrzebowałem ludzi wokół siebie tylko po to, żeby wykorzystać ich we własnych celach. Najwyraźniej jestem okropnym człowiekiem. No cóż.
- Jedźmy, bo nie mogę na ciebie patrzeć – westchnął w końcu Luke powstając na nogi po paru minutach zastanawiania się i obserwowania mnie.
W końcu udało nam się wpakować jakoś do jego samochodu, a dla mnie jako tymczasowego kaleki nie było to wcale takie proste. Poza tym było to dla mnie duże wyzwanie pod względem psychicznym. Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać za progiem, którego już od paru tygodni nie przekroczyłem. Nie miałem pojęcia czy sytuacja już w miarę się uspokoiła czy to dopiero początek. Minęło już sporo czasu, ale wciąż bałem się każdego szmeru. Ludzie, którzy zaatakowali mnie ponad trzy tygodnie temu pojawili się w tym czasie jeszcze kilka razy u moich drzwi waląc i kopiąc w nie z całej siły. Szyba w jednym z okien na parterze została wybita, a ja zwijałem się ze strachu, bo wiedziałem, że nie mam absolutnie żadnych szans w walce z nimi . Przez cały ten okres tylko Luke spędzał ze mną czas i to były jedyne godziny  kiedy mogłem trochę wyluzować.
- Czy widziałeś się z Brendon'em od dnia wypadku? – zapytał podejrzliwie Luke.
- Nie – odpowiedziałem przeciągając trochę to słowo.
Faktycznie, nie raczył nawet dowiedzieć się jak się czuję. Przez natłok emocji w ostatnim czasie nawet nie zastanawiałem się nad jego dziwnym zachowaniem. Teraz nie wiedziałem jak je zinterpretować. Może powinienem być na niego zły, może powinienem siedzieć w domu i udawać nadal, że nie istnieję, czekając, aż on pierwszy się odezwie, ale zbyt mocno potrzebowałem tej morfiny, żeby teraz sobie odpuścić. Poza tym mogłem też to z nim wyjaśnić, chociaż nie wydawało mi się, żl żebym miał na to ochotę. Był piątkowy wieczór i w jego mieszkaniu na pewno właśnie odbywała się poważna libacja alkoholowa i nie tylko. W końcu zatrzymaliśmy się pod jego blokiem, a Luke zaproponował mi pomoc w wejściu po schodach, ale oczywiście odmówiłem, co wiązało się z dłuższą wyprawą na odpowiednie piętro.
- Jest piątek wieczorem, czemu właściwie nie jesteś na jakieś imprezie w klubie ze swoimi świetnymi znajomymi? – zapytałem uświadamiając sobie, że odkąd ja utknąłem w domu, Luke spędził ze mną każdy wieczór bez wyjątku.
- Być może wolę spędzić ten piątkowy wieczór z tobą – wzruszył ramionami spuszczając wzrok, na co zaśmiałem się krótko i chwilę później dotarliśmy pod odpowiednie drzwi.
Nie zapukałem spodziewając się, że i tak nikt mi nie otworzy, poza tym nie wiem czy kiedykolwiek zapukałem kiedy wchodziłem do tego mieszkania. Kroczyłem powoli wspomagając się kulami i wreszcie dotarłem do zadymionego pokoju w którym, ludzie siedzieli dosłownie wszędzie pijąc alkohol i paląc jointy, a muzyka roznosiła się głośno w koło.
- O! Michael powstał z martwych! Wiedziałem, że w końcu się tu pojawisz, stary! – zawołał już nieźle podpity Brendon zauważając mnie w drzwiach, ale nie zamierzał wstać, bo Sarah siedziała na jego kolanach.
- A ja myślałem, że po prostu już o mnie zapomniałeś – odpowiedziałem i podszedłem do nich.
Zupełnie zapomniałem, że Luke nigdy wcześniej tu nie był i nie miał pojęcia jak się zachować.
- Kogo nam przyprowadziłeś, Cliffo? Wreszcie masz jakichś przyjaciół?! – zawołał śmiejąc się, a ludzie w jego pobliżu dołączyli do niego również skupiając swoją uwagę na blondynie. Podejrzewałem, że Hemmings czuł się w tej chwili cholernie nieswojo, ale nie miałem na to żadnego wpływu.
- Więc kto to taki, Michael? Przedstaw nam wreszcie tego przystojniaka – odezwała się Lauren, która już była przyklejona do boku chłopaka, którego niepotrzebnie tu przyprowadziłem.
- To Luke. I zostaw go w spokoju, Lauren – warknąłem. Nie byłem nawet pewien czemu tak nerwowo zareagowałem.
- Spokojnie, Mike – spojrzała na mnie ze zdziwieniem. – Przecież wiesz, że i tak zawsze wolę ciebie – wyszeptała do mojego ucha po czym wpiła się w moje usta, co tak bardzo mnie zaskoczyło, że nawet nie odwzajemniłem pocałunku, a ona zaczęła się śmiać. Dopiero po chwili zastanowiłem się czy mój brak odpowiedzi na ten gest faktycznie był spowodowany zaskoczeniem czy może raczej tym, że tym razem nie miałem najmniejszej ochoty jej całować. Przez myśl przemknęło mi również inne pytanie - czy miałem ochotę całować kogoś innego? Pozostawiłem je bez odpowiedzi przymykając na chwilę oczy i próbując pozbyć się tej myśli z głowy.
- Dobra, dajcie usiąść poszkodowanemu – mruknąłem w końcu rzucając się na kanapę, na której kilku moich znajomych, z którymi się przywitałem przesunęło się tak, aby się tam zmieścił. Znalazło się też miejsce dla Luke'a, który z początku być może zupełnie nie pasował do tego, co się tutaj działo, ale musiał się przyzwyczaić. – Może się czegoś napijemy? – zaproponowałem sięgając po piwo dla mnie i dla siedzącego koło mnie blondyna.
- Przecież prowadzę –zaprotestował. – I myślałem, że chcesz tylko coś załatwić i wracamy –wymruczał tak cicho, że tylko ja go usłyszałem.
- Możemy tu zostać lub przejść się na nogach z powrotem – powiedziałem.
- Tak, ty na pewno kaleko – zauważył. Okej, może nie zastanowiłem się nad tym szczególnie, ale po prostu już udzielał mi się tutejszy nastrój.
- No dalej, Lukey. Napij się ze mną, bo inaczej nie będziesz się tutaj czuł dobrze – dodałem nachylając się bliżej do niego, aby wyszeptać te słowa do jego ucha.
W końcu wziął ode mnie otwartą już puszkę i od razu wziął dużego łyka.
- Skoro tak mówisz – westchnął, a ja się zaśmiałem.
- Trzymaj – Brendon rzucił torebkę z moimi tabletkami na stół przede mną doskonale wiedząc czego potrzebuję. – Mógłbyś mi kiedyś za to zapłacić, ale na razie ulżyj sobie w cierpieniu – zwrócił mi uwagę, co zaskoczyło mnie, bo nie pamiętam, żeby kiedykolwiek wcześniej to robił.
- Dzięki – odparłem i od razu wziąłem pigułkę.
Po chwili Brian skręcił po bluncie dla mnie i dla Luke'a, a my niedługo później piliśmy już po drugim piwie. Cokolwiek interesującego pojawiało się z pobliżu, nie odmawiałem i Luke również nie pozostawał w tyle przez co w bardzo krótkim czasie doprowadziliśmy się do stanu wskazującego. Czas mijał zadziwiająco przyjemnie. Wreszcie po prawie miesiącu mogłem się całkiem odprężyć. Nikt nie mógł mnie tutaj dopaść, muzyka grała głośno, ludzie się bawili, a ja byłem w tej chwili naprawdę szczęśliwy. Położyłem nogi na kolanach Hemmings'a układając się wygodniej na kanapie i czułem się niesamowicie dobrze kiedy chłopak spojrzał na mnie z uśmiechem i zaczął głaskać delikatnie moją nogę. Nie wiedziałem czemu aż tak na mnie działał.
- Chyba alkohol się powoli kończy – zawołał ktoś, a ja nawet nie zarejestrowałem kto.
- Ja pójdę – odpowiedziałem od razu zrywając się z miejsca aby jak najszybciej przerwać moje rozmyślania na temat blondyna siedzącego tak blisko mnie. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a ja dopiero wtedy uświadomiłem sobie swój błąd i sam do nich dołączyłem.
- Nigdzie nie idziesz kochanie, ja się przejdę – powiedział do mnie Luke, wstając z miejsca, zataczając się trochę i chociaż normalnie pewnie zdenerwowałoby mnie to, że tak do mnie mówi, to teraz moje serce zabiło jakimś dziwnym rytmem, który być może miał zapowiadać zawał serca i pewnie nawet się zarumieniłem, bo czemu by się jeszcze bardziej nie wygłupić.
- Nie, stop! – zawołałem i wszyscy zwrócili na mnie uwagę. – Ja pójdę, poważnie.
- Będziemy czekać wieczność –odezwała się jakaś nieznajoma z niezadowoleniem.
- Rozwalę ten gips – oświadczyłem.
- Ale ty jesteś głupi czasem –wyszeptał Luke, a ja się zaśmiałem.
- Nie jestem głupi – odparłem. –Potrzebuję jakichś nożyczek czy noża, no wiecie – powiedziałem i ktoś podał mi po chwili pożądane przedmioty i wszyscy z niecierpliwością czekali na rozwój akcji. Zacząłem uderzać nożyczkami w gips tak, żeby najpierw chociaż trochę go naruszyć. Zaczął się w końcu kruszyć, a ja śmiałem się z tego powodu jakby było to nie wiadomo jak śmieszne, w międzyczasie popijając kolejne piwo.
- Jesteś niepoważny – powiedział blondyn siedzący koło mnie. – Przestań Michael.
- Nie, już nie potrzebuję tego gówna– zaoponowałem.
- Okej, w takim razie potem nie narzekaj, że coś cię boli – odezwał się obrażonym tonem.
- Ej, spokojnie Lukey.
W końcu udało mi się przełamać gips i oderwać twardy materiał od nogi, która teraz wydawała się tak strasznie słaba, że nie byłem pewien czy dam rade na nią stanąć. Jednak zrzuciłem wszystko na podłogę i po prostu zsunąłem nogawkę dresów w dół. Nie mogłem nosić żadnych normalnych spodni w czasie gdy byłem uziemiony z tym ciężarem na kończynie. Stanąłem na nogi ostrożnie i prawdopodobnie bym się wywrócił gdyby Luke mnie nie trzymał.
- Jesteś chory – warknął.
- Przed chwilą mówiłeś do mnie kochanie – zauważyłem.
- Wtedy nie wiedziałem, że jesteś w stanie to zrobić – westchnął i zaczęliśmy kierować się do wyjścia kiedy wszyscy obecni u Brendona ludzie wciąż mieli ubaw z mojego wyczynu.
- Ja jestem w stanie zrobić wszystko!– wykrzyknąłem w korytarzu, potykając się jednocześnie. Luke cały czas przytrzymywał mnie w pasie, bo inaczej daleko bym nie zaszedł.
- Gówno prawda! – odpowiedział mi na złość Brendon. – Nie potrafiłeś sobie poradzić z dwoma kolesiami wchodzącymi ci do domu zupełnie niczego nie tłumacząc – wykrzyknął jeszcze.
Nie zwróciłem szczególnej uwagi na jego słowa. Zawsze obrażaliśmy się na wszelkie możliwe sposoby, które nie miały większego znaczenia. A może jednak miały? Coś dziwnego działo się z moim przyjacielem i wiedziałem, że w bliskiej przyszłości będę musiał dowiedzieć się o co mu chodzi.
- Nie mam buta – zorientowałem się nagle.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem słysząc moje słowa, a Luke stojący przy mnie właściwie nie potrafił się opanować i nie przestawał się śmiać ani na chwilę. Uspokoił się dopiero gdy pożyczyłem buty od swojego przyjaciela i wyszliśmy na zewnątrz w kierunku sklepu nocnego. Kupiliśmy alkohol za wszystkie pieniądze jakie przy sobie miałem, a także za te blondyna towarzyszącego mi podczas tej wycieczki więc prawdopodobnie zapowiadała się długa noc i ciężki poranek. Sprzedawczyni w sklepie nie była pewna czy powinna nam to wszystko sprzedawać widząc w jakim byliśmy stanie, ale właściwie kogo to obchodziło skoro jednak się ugięła.
Wracaliśmy pustą ulicą w ciemnościach, które rozpraszały tylko pojedyncze latarnie na drodze i chociaż moja noga bolała trochę, to nie na tyle, żebym miał zwracać na to uwagę, bo byłem porządnie znieczulony alkoholem, morfiną i innymi narkotykami. Właściwie dziwiłem się, że jeszcze byłem w stanie chodzić w miarę prosto. Albo przynajmniej tak mi się wydawało. Odpaliłem papierosa kiedy byliśmy już coraz bliżej, a Luke obserwował mnie teraz bez słowa z uwagą.
- Chcesz też? – zapytałem podając mu paczkę, ale on nie zamierzał jej ode mnie zabrać.
Dopiero teraz zauważyłem jak pięknie jego oczy błyszczały w cieniu nocy i uśmiechnąłem się wydychając dym. Nie byłem pewien kiedy to się dokładnie stało, ale Luke nagle znalazł się kilka centymetrów ode mnie i nasze usta dzieliła zdecydowanie zbyt mała odległość. Dotknął delikatnie moich warg swoimi wciągając dym papierosowy, którym właśnie się zaciągnąłem i znów odsunął się ode mnie na odległość tylko paru centymetrów. Być może nie powinienem był tego robić, ale to on zaczął i ja już nie mogłem się powstrzymać. Położyłem rękę na jego karku, a ostatecznie to on zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i złączył nasze usta kiedy ja opuściłem papierosa na ziemię. Odwzajemniłem od razu jego pocałunek szybko dostając się językiem do jego ust i przejeżdżając po jego podniebieniu, na co westchnął głośno, a ja uśmiechnąłem się pod jego wargami. Luke pogłębił jeszcze bardziej nasz pocałunek i opuścił zakupy, które niósł na ziemię. Przysunąłem go mocno do ściany budynku przy, którym staliśmy i przycisnąłem się do niego całym ciałem. Jego dłoń znalazła się w moich włosach i Boże, to było tak cholernie przyjemne, tak strasznie intensywne,  że nic innego w tej chwili do mnie nie docierało. Budynek przy którym staliśmy mógłby zacząć walić się nam na głowy, a ja nie zwróciłbym na to uwagi, bo wszystkie moje zmysły były skupione na Luke'u.
- Michael – westchnął, a to tylko jeszcze bardziej mnie pobudziło.
Jedną ręką chwyciłem za jego biodro i przycisnąłem się do niego jeszcze bardziej. Ustami zjechałem na jego szyję zostawiając na niej pocałunki, w końcu zasysając jego skórę w jednym miejscu. Odsunąłem od siebie jego ręce i pocałowałem go namiętnie przytrzymując jego nadgarstki przy ścianie. Najchętniej pieprzyłbym go w tej chwili na ulicy.
- Michael – jęknął po raz kolejny, ale już wyraźniej.
- Proszę, nie karz mi teraz przestawać – spojrzałem w jego błękitne oczy przyciskając się do niego ponownie, na co westchnął głośno.
- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo nie chcę tego robić, ale kurwa... - przygryzł wargę na chwilę wargę tracąc wątek kiedy znów przycisnąłem usta do jego szyi. – Jesteśmy na środku ulicy – zauważył płaczliwym tonem. Niestety miał rację i nie powinniśmy robić tego w ten sposób.
- No tak, wracajmy, bo pewnie już nie mają co pić – uśmiechnąłem się nieprzytomnie.
I ruszyliśmy w dalszą drogę tak jakby nigdy nic się nie stało chociaż miałem ochotę coś rozwalić, żeby tylko móc całować go do końca świata.

The way things change.Where stories live. Discover now