*Lauren POV*
- Pieprzona choroba.- poraz kolejny kichnęłam. Schowałam się pod kołdrę. Nienawidzę być chora, a przytrafia mi się to coraz częściej. Zastanawiałam się co mogłabym robić. No chyba nic, skoro nawet z łóżka wstać nie mogę. Ostatecznie mogłabym poprosić Caleba żeby przeniósł mnie do salonu i włączył jakiś film, ale i tak bym go nie obejrzała bo nie mam nawet siły otwierać oczu. No a poza tym, pewnie nie chciałoby mu się tego robić. Westchnęłam cicho. Skuliłam się. Zimno...
- Caleb!- krzyknęłam. Co, jak co, ale nawet choroba mi głosu nie odbierze. - Przynieś mi kocyk!- odpowiedziała mi głucha cisza. No nie mówcie mi, że już poszedł... - Caleb!- zawołałam głośniej. Cisza. No japierdziele...
Jasny szlag! Postanowiłam wstać i sprawdzić czy wogóle jest w domu. Wstałam z łóżka i zajrzałam do jego pokoju. No nie... nie ma go. Która jest w ogóle godzina? Spojrzałam na zegarek.8:45
Czyli pewnie jest już na treningu... Szlag mnie zaraz trafi... no trudno. Poszukam kocyka na własną rękę.
Weszłam do salonu i zaczęłam szukać koca, który jeszcze wczoraj leżał na kanapie. Oczywiście tam leżał. Wzięłam go i wróciłam do pokoju. Położyłam się na łóżku i okryłam kocem niczym naleśnik. Czemu choroba zawsze przychodzi do mnie kiedy tego nie chcę? Kiedy tak leżałam, stwierdziłam, że mi się nudzi. Zanim owinęłan się tym kocem, mogłam wziąść chociaż telefon, który leżał na biurku. Westchnęłam zirytowana.
Spróbowałam sięgnąć po telefon, ale nogi zaplątały mi się w koc i się wywaliłam z głośnym hukiem. Cholera... teraz oprócz głowy, boli mnie także mój honor. Nie wstanę... nie ma nawet kurwa szansy.- Spokojnie Lauren... oddychaj...- powtarzałam sobie.
Westchnęłam cicho. Po paru chwilach bezsensownej walki z kocem, udało mi się wstać z ziemi. Teraz wystarczy sięgnąć ręką na biurko... Ale zaraz... Nie ma go tam! Gdzie on do cholery jest?! Nie podoba mi się to... Oj, nie podoba! Rozejrzałam się po pokoju starając się dostrzec mój ukochany telefon w niebieskiej obudowie. Nie ma... Nie co! Bez jaj! Gdyby Caleb tu był, mógłby zadzwonić, ale to ułoma jak zawsze nie ma, kiedy jest potrzebny. I to jest w nim wkurzające, jak nie wiem co!
Chciałam się odwrócić żeby jeszcze raz rzucić okiem na mój pokój... Lecz co się stało? Mianowicie w drzwiach dostrzegłam Josepha.
- Oo, siema. Nie spodziewałam się ciebie.
- Co robisz przebrana za naleśnik? - zapytał unosząc prawą brew do góry i lekko się uśmiechając.
- Telefonu szukam. I to nie przebranie. Zaplątałam się w koc.
- Pomóc?
- Jeśli możesz, to tak. Prosze.
- Tooo... Gdzie ostatnio go widziałaś?
- Pytanie godne policjanta...- mruknęłam.- W pokoju.
- A dokładniej?
- No, na biurku...- Joe spojrzał w tamtą stronę. Po chwili zmarszczył brwi i zrobił kilka kroków w stronę mebla. Uklęknął przy nim i wyciągnął rękę. Moment później trzymał w dłoni mój telefon.
Ej, no jak?! Przecież to tam przed chwilą nie było! To nie fair! Życie mnie chyba nie lubi... albo próbuje sobie ze mnie zadrwić.
- Pewnie sam go tam teraz schowałeś i się teraz popisujesz, mam rację? - wzięłam od niego swoją własność i zerknęłam na niego kątem oka. No, bo jak inaczej to wytłumaczyć? Kładłam go na biurku, na mojej ulubionej książce!
- A może po prostu spadł? - skrzyżował ręce na piersi i oparł się o wcześniej wspomniany mebel.
- Jak mógł spaść? W którym momencie? Dziś rano tam leżał!
CZYTASZ
To właśnie my...~Inazuma Eleven {Wolno Pisane}
Fanfiction/Korekta w toku/ "Przewróciłam oczami. - Jesteście debilami. We troje. Jeden chodzi w pelerynie i goglach. Drugi jest fanem pingwinów i chce spalić ławkę. A trzeci spada z łóżka przez sen. -Hej! - oburzyli się jednocześnie. - A kto się bawi w kowboj...