Udaliśmy się wzdłuż korytarza, dokładniej w stronę drzwi na taras, które on jednak zignorował. Stanął przed nimi, patrząc w dół. Ja czekałem obok, zdezorientowany i nie wiedząc, co mam dalej zrobić. Przykucnął, układając mechaniczną dłoń na jednej z desek w podłodze, po czym delikatnie przesunął po niej palcami, aż w końcu w pewnym momencie pojawił się wgłębiony kwadrat. Deski rozsunęły się w bok, a naszym oczom ukazała się drabina prowadząca wgłąb białego pomieszczenia, od którego aż było czuć nowością i elegancją. Tego wszystkiego jest tutaj tak dużo. Larsen wstał, patrząc na mnie i unosząc lekko kącik ust, w delikatnym geście pokazując mi pierwszeństwo.
Tak więc zszedłem na dół, a zaraz po mnie on, przyciskiem niedaleko drabiny zamykając wejście. Serce biło mi jak oszalałe, a ślina z trudnością przechodziła przez przełyk. Mimo tego poszedłem dalej, gdy on także ruszył. Korytarz nie był długi, więc szybko znaleźliśmy się w pierwszym pomieszczeniu, które było tylko rozwidleniem do innych pomieszczeń. Stanął przede mną, przeszywając mnie lodowatym spojrzeniem.
- Gdzie chcesz iść? - spytał, zabierając dłonie do tyłu i pokazując tym samym otwartą postawę. Próbował wzbudzić we mnie zaufanie, by łatwiej złapać mnie w swoje sidła i używać mnie jak tylko będzie mu się podobać. Rozejrzałem się.
Wyszło na to, że zwiedziłem każde pomieszczenie, jednak nie było ich dużo. Zaledwie kilka, które były tymi najważniejszymi. Laboratorium, coś w stylu składzika, pomieszczenie do spraw mechanicznych i takie do spraw medycznych. Dowiedziałem się także, że to jest jego prywatne miejsce, a to główne znajduje się prawie na drugim końcu miasta. Widziałem też jego projekty, które z pewnością były czymś dużym. Miał zamiar w niedalekiej przyszłości rozgłosić projekt rodem z gier czy seriali o przyszłości, gdzie technologia wzięła górę nad światem. Roboty, cyborgi, androidy. Miał także plany na ludzi o nadzwyczajnych zdolnościach, a obiektem jego badań miałbym być ja.
Opowiadał mi wszystko z ekscytacją i z zapałem, patrząc na mnie najbardziej rozpromienionym spojrzeniem jakie widziałem u niego do tej pory. Widać było po nim, że bierze to wszystko na poważnie i że to jest aktualnie jego największym celem. Jego zapał do wszystkiego wzrósł jeszcze bardziej, gdy zgodziłem się oddać w ich ręce. Nie spodziewałem się tak szybkiej reakcji. Zaciągnął mnie do jednego z pomieszczeń i zamknął je, każąc mi usiąść na fotelu. Tak zrobiłem, a on zadał mi kilka pytań, po czym przeszedł do konkretów.
Nie wierzyłem w to, że tak szybko uda mu się zaciągnąć mnie na te jebane badania. To był ten sam dzień. Pierwszy raz od tamtego incydentu się widzieliśmy, a ja niemalże od razu dałem mu kłuć się igłami i tak dalej. Ja chyba naprawdę jestem głupi.
Cały ten czas przyglądałem mu się. Jak chodził w tą i z powrotem, szukając różnych rzeczy, analizując wszystko, badając, sprawdzając. Właściwie nie czułem żadnej innej potrzeby. Normalnie prosiłbym w duchu o wypuszczenie mnie, bym mógł zając się czymś ciekawszym, jednak w tej chwili ciekawe było samo oglądanie go w takim stanie. To było po prostu... nietypowe. Jego zachowanie, wygląd i on cały różniły się mocno od tego, jak go zapamiętałem. Miałem rację, że nie będę go znać. Ten sam człowiek, z tymi samymi planami i tą samą relacją ze mną, jednak zupełnie inny. Bardziej interesujący, ekspresyjny, emocjonalny. Zagłębiony całkowicie w swoim świecie, który sam sobie stworzył.
W końcu podszedł do mnie i usiadł na stołku obok, mówiąc, że chciałby się upewnić, że nic mi się nie stanie. Wytłumaczył, że najważniejszymi organami w tym wszystkim były moje płuca i serce, gdyż one są najbardziej narażone.
Starałem się oddychać równomiernie i uspokoić się, by mógł w spokoju zrobić swoje. Jednak nie umiałem. Serce nawalało mi tak samo mocno jak wtedy, gdy tu przyszliśmy, albo i nawet mocniej. Po chwili jednak udało mi się chociaż uspokoić oddech. Gdy skończył, spojrzał na mnie, przyglądając mi się.
- Wiesz... Nie musisz się bać. - powiedział po chwili ciszy, odkładając wszystko na bok. - Nie mam zamiaru robić ci krzywdy. Tym bardziej moi ludzie. Jak powiedziałem wcześniej, mam zamiar być fair tym razem i szczerze cieszę się, że z własnej woli chciałeś do nas dołączyć. Nie mam zamiaru zrobić też krzywdy chłopakom. Jedyne co będzie niefair to to, że trzeba będzie ich tu ściągnąć. - Znów zaczął mi się przyglądać, a ja jedyne co umiałem zrobić, to odwzajemnić to spojrzenie. Nie potrafiłem nic powiedzieć. Ułożył dłonie na moich kolanach, przybliżając się do mnie. - Tom, zaufaj mi, chociaż raz. Chcę, żebyś pracował dla mnie i chcę mieć cię wśród swoich, jednak nie chcę robić ci krzywdy. Wiem, że trudno w to uwierzyć po tych wszystkich latach nienawidzenia mnie... - Na moment odwrócił wzrok. Zauważyłem na jego twarzy nikły wyrzut sumienia. - ...jednak tym razem nie spierdolę. - Znów zaczął wwiercać lodowate spojrzenie w moje, puste i czarne oczy. Lodowate, jednak w tej chwili było w nich tyle ciepła, że czułem je aż w sobie. Tak w okolicach klatki piersiowej. Może to przez te badania, czy coś?
- Ufam ci. - powiedziałem po chwili, jednak wiedziałem, że było to ciche i bez przekonania. - To nie tak, że się boję. Postanowiłem dać ci szansę i choć raz w życiu zwrócić się do ciebie, bo sam mam z tego korzyści. Po prostu... - przerwałem, nie wiedząc co mam dalej powiedzieć. Odwróciłem wzrok, czując na sobie niezręczność. On jednak nadal wydawał się nie zwracać na to uwagi.
- Po prostu? - próbował zachęcić mnie do dalszego mówienia, a ja miałem wrażenie, że zbliża się do mnie jeszcze bardziej. Kurwa, czy ten człowiek nie wie, co to jest jebana przestrzeń osobista?! - Boisz się mimo wszystko, że coś zrobię, tak? Albo zrobię coś Edd'owi, lub Matt'owi. - Spojrzałem na niego znów.
- Tak. - odpowiedziałem, nabierając nieco pewności siebie. - Nie chcę, byś ich zmuszał do czegoś. Nie chcę, byś zaciągał ich tu siłą i męczył ich, żeby mieć tylko z tego korzyści. Chcę, żeby chociaż oni mieli spokojne życie.
- Nie zrobię tego, obiecuję. - Jego głos nadal brzmiał pewnie, a on cały ogólnie nie pokazywał sobą żadnych oznak kłamstwa.
- Jeszcze jedna rzecz. - dodałem, unosząc dłoń. Skierowałem ją w stronę jego twarzy, konkretniej po stronie blizn. Lekko dotknąłem pokaleczoną skórę, jednak skierowałem dłoń dalej, w kierunku jego włosów. Pociągnąłem dwa sznurki, które odpowiadały za podtrzymywanie jego przepaski i odłożyłem ją na bok. Moim oczom ukazała się jego cała twarz. Zasłonięte przedtem oko okazało się być prawie czarne. W tym świetle było widać w nim czerwień. To prawdopodobnie krew, po wybuchu, która doprowadziła to oko do tego stanu. Przyglądałem mu się przez chwilę, zauważając u niego spadek pewności siebie. - Teraz to powiedz.
- Nie zrobię tego, obiecuję. - powtórzył. Jego głos brzmiał niemalże tak samo, jak przed chwilą, mimo utraty tej pewności.
~~
chyba za dużo detroit become human