Obudziłem się zgrabiały pośród tych samych smieci wokół których zasnołem. Sam nie wiem czego się spodziewałem. Może mimo wszystko marzyłem o kaszmirowej pościeli i wypchanych łabędzim puchem pudeszek. To takie płytkie wiem, ale o ile w codziennym życiu nie przykładałem tak dużej wagi do moich pięniędzy to w tej chwili potrafiłem spojrzeć na świat oczami tych którzy mi ich zazdrościli.
W raz z obudzeniem się powróciło uczucie głodu, a zmęczenie wcale nie zmalało. Chyba jestem już na tym etapie gdy sen nie przynosi ukojenia. Słońce zadomowiło się już na dobre na niebie, jednak jego blask ani troche nie dodawał uroku obrzydliwym kamieniczką. W raz ze wschodem Słońca usłuszełem pierwsze poranne rozmowy i krzyki z pobliskich blokowisk. To uświadomiło mi jedną rzecz. Nie zdąrzyłem się schować. Rozejrzałem się rozgorączkowany po pobliskim terenie, ale jak na złość losu towarzyszące mi krzaki, poboczne uliczki i tym podobne tymczasowe schronirnia gdzieś poznikały.
Pod starym swetrem i dwoma kontenerami też nie mogłem zostać bo byłem centralnie na widoku. Naprawdę nie wiem dlaczego wczoraj się tutaj schowałem, acha no tak- bo nie miałem wyboru. Tak naprawdę jedynym sensownym wyjściem byłaby szybka ucieczka w jakieś inne miejśce lub schowanie się w śmietniku, skłaniałem się raczej w stronę tej pierwszej jednak gdy już szykowałem się do ucieczki to akurat w tym momencie wychodzili z mieszkania jacyś mężczyźni w tatułażach i przepoconych podkoszulkach. Mieli większy brzuch niż mięśnie ale i tak istniało prawdopodobieństwo, że mnie złapią, a no to nie mogłem sobie pozwolić. Niewile myśląć wskoczyłem do naszczęście otwartego śmietnika.
Nie musze mówić,żę odór był odrażający. Przekrzykując resztki dawnego mnie zakopałem się w podgnitych śmieciach, a na dokładke do mojego genialnego kamuflarzu dostałem od nich jeszcze butelke piwa.
Tego dnia jak na złość tamtemu od początku było upalnie i gorąco. Słońce z pełną premedytacją przygrzewało w czarny plastik czego skutkiem czułem się jak w garze z zupą, śmierdząco i sfermentowaną ale zupą.
Odór był tak nieziemski, że kilkukrotnie zemdliło mnie i gdybym miał czym to już bym się dołożył do tej ''zupy'', ale żołądek był już tak skurczony, że miałem wrażenie,że zaraz przylepi się do mojego kręgosłupa.
Pare razy próbowałem uciec z tego miejsca, ale jedna myśl o tym, że moge zostać złapany zawładneła mną tak bardzo,że nieośmieliłem się nawet miałknąć.Kisiłem się cały dzień pośród tego pół-jedzenia, walcząć ze sobą o resztkę godności lecz gdy pewien dobry człowiek wyrzucił na śmietnik swoje kanapki jeszcze nie rozpakowane rzuciłem się na nie niczym świnia. Gdyby nie nadal przerażająca myśl o zdemaskowaniu nie miał bym rzadnych oporów przed mlaskaniem i w pełni rozkoszowaniem się delikatesem tego posiłku.
Zwykłe kanapki z szynką i serem, najpewniej robione przez mame dla jakiegoś uczniaka, ale w tej chwili smakowały jak niebo.
CZYTASZ
Marichat
FanfictionAdrien pod wpływem pierścienia zaczyna się buntować...przeciw ojcu, który wiecznie nie ma dla niego czasu, przeciw matce która nagle znikneła i pozostawiła po sobie tylko smutek, tym wszystkim którzy patrzą tylko na jego sławe, pieniądze i wygląd...