2. życie/śmierć

155 19 3
                                    

DZIEŃ 0

Najpierw jest rozpacz i smutek. Uderzają w ciebie niczym morska fala i sprawiają, że twój świat drży w posadach.
Pojawiają się pytania, na które nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć. Co by było gdyby... A jeśli bym wtedy...Dlaczego...

Potem przychodzi coś jeszcze gorszego. Obojętność. Gdy wszystkie łzy zostały już wypłakane, a gardło zdarte jest od krzyku, nie pozostaje nic innego. Jest tylko pustka, pod którą kryją się rozpacz i smutek. Musisz dalej żyć.

Ale czy na pewno? Następnym etapem jest niechęć wobec życia, które straciło swe barwy. Zaczynasz się zastanawiać jakby to było umrzeć. Pozwolić sobie w końcu na spokój. Odpuścić. Zaczynasz dostrzegać wszystkie możliwości, tworzyć scenariusze, aby finalnie wdrożyć ten jeden jedyny w życie. Odegrać swój ostatni akt.

Na końcu przychodzi spokój. Wiesz, że niedługo wszystko się zakończy i że nikt i nic tego nie zmieni. Czujesz się jak po dniu ciężkiej pracy, kiedy masz świadomość, że już za chwilę będziesz mógł rzucić wszystko i wrócić do domu.

I właśnie w tym momencie znajduję się ja gdy przypinam na lodówce list pożegnalny do moich rodziców, a następnie opuszczam dom, pewna, że robię to po raz ostatni i szybkim krokiem kieruję się w stronę niezbyt odległego mostu.

Trochę się denerwuję gdy staję przy barierce, ale to chyba normalne, prawda? W końcu nie co dzień się umiera. Czy się boję? Nie wiem. Czuję się jak przed wyjściem na scenę. Trochę roztrzęsiona w środku, jednak spokojna na zewnątrz i przede wszystkim zdeterminowana.

Rozglądam się po starym moście, ciesząc się chwilą tą chwilą samotności, czasem, którego jeszcze nie jestem w stanie oddać śmierci. Jestem kompletnie sama, pośród ciemnej nocy, a jednak pierwszy raz od bardzo długiego czasu nie czuję się samotna. Oddycham chłodnym powietrzem, nie chcąc kończyć tej chwili wytchnienia, jednak wiem, że muszę to zrobić zanim szara rzeczywistość ponownie mnie powali na łopatki. Ale jeszcze chwilkę. Jeszcze jeden głęboki wdech. Już. Teraz.

Barierka nie jest zbyt wysoka, sięga mi zaledwie do pasa, więc bez większego trudu przekładam przez nią nogę i stawiam ją na wąskim gzymsie. Moje palce mocno zaciskają się na barierce, abym nie spadła, co jest wręcz ironiczne, bo to mam właśnie zamiar zrobić - upaść. Nie jednak w ten sposób. To nie ma być głupi wypadek, to musi być moja świadoma decyzja, bo potem nie będzie już powrotu. Z gracją godną baletnicy przekładam drugą nogę przez barierkę i już tylko silny uścisk dłoni chroni mnie przed upadkiem. Moje ciało zaczyna reagować na niebezpieczeństwo. Serce mi wali, a szumiąca w uszach krew zagłusza odgłosy płynącej pode mną rzeki. Ciało sztywnieje, a dłonie mimowolnie zaciskają się mocniej na metalu, jakby moje ciało nadal się broniło przed tym co umysł już zaakceptował. Spoglądam w górę, w stronę jasno świecących gwiazd, aby dodać sobie odrobinę otuchy. One pozwalają mi marzyć, że zamiast upaść w ciemną, zimną toń, polecę do gwiazd. I choć jest to płonna nadzieja, to pozwala mi się trochę rozluźnić, a nawet lekko uśmiechnąć. Wygiąć usta w sposób, który wydaje się teraz, po tylu miesiącach smutku i płaczu, wręcz nienaturalny. Wszystko się jednak kończy gdy słyszę za sobą ryk silnika.

Przygarbiam się o tyle, o ile jest to możliwe starając się pozostać niezauważoną. Po chwili silnik cichnie. Staje się to jednak gwałtownie, a nie w stopniowy sposób, co wzbudza mój niepokój. Nie chcę robić tego przy świadkach, ta chwila ma należeć tylko do mnie. Nie chcę by ktoś próbował mnie ratować.

Jedź dalej, błagam, jedź dalej. - powtarzam w myślach, gdy powoli odwracam głowę, aby zerknąć na drogę za sobą. Niestety moje życzenia się nie spełniają, bo kilka metrów dalej widzę postać czającą się w ciemności. W świetle gwiazd nie ma szans bym dostrzegła jej twarz, jednak po posturze mogę stwierdzić, że jest to mężczyzna. Stoi z rękami wciśniętymi w kieszenie, a ja mimo ciemności, czuję ciężar jego wzroku spoczywającego na mnie. Mija pełna napięcia chwila, a po niej rozbrzmiewa głos, który wprawia mnie w osłupienie.

-Hej. - jedno słowo. Wystarczyło to jedno słowo by zaburzyć mój spokój. Właściwie to nie słowo jest ważne, tylko ten kto je wypowiada, głosem bardzo mi znajomym. Czy mogę odczytać to jako znak od świata, który mówi mi bym jeszcze nie odchodziła? Możliwe, jednak ja nie wierzę w znaki. Wiem, że powinnam coś powiedzieć. Aby odszedł, zostawił mnie samą tak jak inni, ale wiem, że gdy się odezwę to rozpozna mój głos i nie odejdzie. Nie mogę nic zrobić, więc po prostu trwam nieruchomo sparaliżowana strachem przed śmiercią lub przed życiem. Jak na zwolnionym filmie widzę jak się przybliża krok po kroku, a ja z zaciśniętym gardłem nadal milczę. Jakiś cichy głosik w mojej głowie mówi mi abym to zrobiła, ale ja nie mogę. Jestem tchórzem - nie potrafię ani żyć, ani umrzeć. Ostatni krok i na twarzy chłopaka pojawia się szok. Tak to właśnie ja! Wspaniała Samantha, złota dziewczyna. Jak ktoś taki jak ja mógłby znaleźć się w takim miejscu, w takiej sytuacji? Widzę te wszystkie niewypowiedziane pytania w jego oczach, jednak z moich ust wyrywa się tylko jedno słowo.

-Ash? - w moim głosie wybrzmiewa błaganie jednak sama nie wiem o co. O to aby mnie uratował czy zostawił? Mój umysł jest pełen sprzeczności, a ciało stoi na krawędzi, wiem że muszę zdecydować.

-Nie podchodź! - krzyczę gdy chłopak otrząsa się z szoku i ponownie rusza w moją stronę. - Zostaw mnie tu.

-Dlaczego? - pyta, a ja nie wiem o co mu chodzi. Dlaczego ma się nie zbliżać? Dlaczego ma mnie tu zostawić? A może dlaczego w ogóle tu jestem? Nie ważne. Na wszystkie te pytania odpowiedź jest jedna.

-Nie chcę tu być. - zataczam ręką krąg wskazując na otaczający mnie świat. - Mam dość. - głos mi się załamuje, a po policzkach zaczynają mi spływać gorące łzy.

-Wcale tak nie myślisz. - z mojego gardła wyrywa się gorzki śmiech. Skąd on może wiedzieć co ja myślę, skora ja sama nawet tego nie wiem?

-Do tylko kilka gorszych dni - mam ochotę mu przerwać, jednak mi na to nie pozwala - to wszystko minie, nie rezygnuj z życia, nie rezygnuj ze szczęścia.

Nie wiem co odpowiedzieć. Po prostu patrzę jak powoli się do mnie zbliża i wyciąga do mnie dłoń. To kusząca propozycja, aby wrócić do normalnego życia, jednak ja nie mam do czego wracać i właśnie to przeważa szalę na korzyść śmierci.

-Przepraszam - zamykam oczy i puszczam zimny metal gotowa powitać równie zimne ramiona śmierci, jednak zamiast tego wokół mnie zaciskają się silne ciepłe ręce.

-Daj mi tydzień. - słyszę obok mojego ucha drżący ale silny i stanowczy głos, a ciepły oddech muskający moją szyję sprawia, że mam dreszcze.

-Tydzień na co? - pytam tak cicho, że nie jestem pewna czy mnie usłyszał.

-Abym cię przekonał, że warto żyć. - jego uścisk się zacieśnia, jakby obawiał się, że nagle wyrwę się z jego obięć i wszystko będzie stracone - Jeśli po tygodniu zdecydujesz, że nadal chcesz umrzeć, podwiozę cię na najbliższy most i pozwolę ci to zrobić.

Milczę rozważając tą propozycję.

-To tylko tydzień. - przekonuje mnie dalej, a ja w końcu ulegam.

-Dobrze. - zostaję szybko przeciągnięta przez niego na drugą stronę barierki, jakby tylko czekał na sygnał, który oznacza że oddaję mu swoje życie w jego ręce. Już po chwili zostaję przyciągnięta do silnej klatki piersiowej i rozpadam się ponownie na drobne kawałki.

❤❤❤
Akcja się rozpoczyna!
Jeśli ci się podobało zostaw gwiazdkę
Możesz również napisać komentarz jeśli masz jakieś uwagi
Albo zrobić jedno i drugie.

"I said, 'Then I lost it all.'
And who can save me now?"

Lost It All Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz