1. Nieznajomy

69 3 0
                                    

- Witaj - powiedział nieznajomy.

Chwileczkę... Jaki nieznajomy? Chłopak o imieniu Enor otworzył oczy i natychmiast je zamknął. Rzeczywistość była gorsza od snu. Nie chciał wstawać, zwłaszcza dzisiaj. Przewrócił się na drugi bok i zaczął przypominać sobie, co doprowadziło do tak beznadziejnej sytuacji.

"Zaczęło się od tej idiotycznej wojny - pomyślał - Nigdy nie chciałem brać udziału w czymś takim. Zmusili mnie. Mieliśmy podbijać Madarię, lecz po dwóch dniach, gdy zaczęliśmy zajmować miasta, dowódca zarządził odwrót. Jak się nazywał? Aha, Reho. Tak, "mądry" Reho. Zaprowadził swoich ludzi prosto w pułapkę. Pamiętam... Zarządzono nocleg w wąwozie. Jakimś cudem nikt nie zauważył, że na drugim końcu stał obóz Madaryjczyków. Rozpalaliśmy ogniska, gotowaliśmy posiłek.  Każdy miał coś na głowie. W tym czasie Madaryjczycy szykowali się do walki. Gdy zachodzące słońce oświetliło oba obozy, ktoś zorientował się. Wybuchła panika, ale udało nam się zawrócić i ukryć się, zanim wróg nas zaatakował. Nasze wojsko było kompletnie nieprzygotowane do bitwy, więc z pewnością ponieślibyśmy klęskę. Przez całą noc szliśmy w ciemności, aby wrócić do granicy. Czasem dało się słyszeć oddziały wroga. Koszmar. Dobrze, że kolejnego dnia byliśmy już na miejscu. Zdecydowanie lepiej siedzieć we własnych okopach niż uciekać. Gorzej, że musieliśmy je sami zbudować. Jeszcze gorzej, że nasz "mądry" dowódca znowu postanowił się popisać. Wykopaliśmy okopy tam, gdzie kazał. Dokładnie według planu. Miało być idealnie, ale kto by się spodziewał, że nasz wspaniały Reho pomyli się w swoich obliczeniach. Okopy były za daleko by strzelać. Gdybyśmy zbudowali je 50 metrów bliżej, byłoby dobrze, ale w takim wypadku zarówno my, jak i Madaryjczycy mogliśmy tylko czekać. Wróg zbudował swoje okopy już wcześniej, teraz przyszli żołnierze, więc nie było mowy o przenosinach. Czekaliśmy. Czekaliśmy na próbę ataku. Jednak Madaryjczycy nie byli głupi. Również czekali.

Później wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Reho, znudzony bezczynnością armii, kazał nam atakować. Brawo. Genialne posunięcie. Nie dość, że wysyłał swoich ludzi na śmierć, to jeszcze atakować miał tylko jeden oddział - mój oddział. Ale rozkaz to rozkaz, trzeba go wykonać. Byłem wściekły na generała. Gdyby zaatakowali wszyscy, byłaby mała, malusieńka szansa, że akcja się powiedzie. Niestety, Reho był uparty i nie zmienił zdania. Po długiej dyskusji pozwolił mi opracować plan ataku, nic więcej. Nie chciałem aby moi ludzie (ze mną na czele, oczywiście) zginęli tak bezsensownie, więc wymyśliłem podstęp. Zaatakowaliśmy, ale z boku, aby możliwie ograniczyć straty w ludziach. Liczyłem na to, że uda nam się zająć jakiś ważny punkt strategiczny, co pozwoli nam na utrzymanie naszej pozycji. Ominęliśmy niewielkie pole minowe i zaszliśmy wroga od strony lasu. Strzelaliśmy ostrożnie, aby nie zwracać ma siebie większej uwagi. Najpierw szło dobrze. Praktycznie bez przeszkód przedarliśmy się przez pierwszych Madaryjczyków. Wtedy dopiero zaczęła się bitwa. Chciałem doprowadzić swój oddział do składów prochu, ale wróg miał przewagę liczebną. Krzyczałem do moich ludzi, aby wycofali się w stronę lasu, niestety, wśród świstu kul i hałasu strzelaniny nie było nic słychać. Wszystko się posypało. Gdy zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak, już byliśmy otoczeni ciasnym kołem wycelowanych w nas karabinów. Dalsza walkanie miała sensu, uciec się nie dało. Przestaliśmy strzelać, wróg też. Pewnie uznali to za wywieszenie białej flagi. Zbliżali się powoli, bacznie nas obserwując. Wtedy wpadłem na pomysł. Kazałem swoim ludziom biec w stronę wojska Derny, gdy krzyknę : "Chodźcie!". Sam podniosłem ręce w geście poddania się. Podszedłem kilka kroków do przodu i powiedziałem wrogom, że się poddajemy. Kazali nam złożyć broń. Wtedy wrzasnąłem do moich ludzi: "Chodźcie!" a wszyscy błyskawicznie odwrócili się i pobiegli w przeciwnym kierunku. Zaskoczeni Madaryjczycy nie zdążyli nawet załadować karabinów, gdy cały oddział rzucił się do ucieczki. Tylko ja zostałem. Myslałem, że zginę, ale po krótkiej kłótni postanowiono wysłać mnie do więzienia. Chociaż nie jestem pewien, czy to lepiej. Ech..."

- Śpisz jeszcze? - rozmyślania Enora przerwał czyiś głos. "A no tak" - pomyślał - "Współlokator. Mogłem się domyślić, w końcu nie bez powodu tak hałasowali w nocy"

Derneńczyk powoli otworzył oczy. Niechętnie usiadł na łóżku i spojrzał na nowo przybyłego.

Chłopak miał bardzo jasne, rozczochrane i posklejane włosy. Siedział na ziemi i robił kanapki z twardego chleba i sera, który dostali dziś na śniadanie. Napotkawszy ciekawskie spojrzenie czekoladowych oczu, Enor przeniósł wzrok na swoje dłonie. Nieznajomy, na oko trochę młodszy od niego, sprawiał wrażenie otwartego, przyjaznego człowieka. Na jego twarzy gościł  promienny uśmiech.

- Halo, co z tobą? - zamachał Enorowi ręką przed twarzą - Chodź, zjesz coś. Mam na imię Kled - przedstawił się i przysunął żelazną tacę z kanapkami w stronę współlokatora.

- Przepraszam, zamyśliłem się - chłopak odwzajemnił uśmiech - Jestem Enor. Byłem dowódcą 12 oddziału w wojsku Derny. Teraz jestem... - wzruszył ramionami - No, więźniem. Jak zapewne zdążyłeś zauważyć.

- Ta, zdążyłem. Długo tu jesteś?

- Trochę więcej niż miesiąc. Chyba - Enor przeczesał ręką swoje ciemnobrązowe włosy - Szczerze mówiąc, straciłem poczucie czasu, ale wierzę ludziom, którzy liczą dni.

- No nieźle. Ja jestem tu dopiero od wczoraj. A tak z ciekawości, za co cię uwięzili? Znaczy, no, jak się tu znalazłeś? Wiesz, skoro już tu siedzimy razem, chciałbym cię lepiej poznać. Mam nadzieję że się polubimy czy coś - Kled spojrzał w szare oczy kolegi, a gdy nie odnalazł w nich sprzeciwu, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Co dziwne, jego uśmiech nie wyglądał na wymuszony - chłopak po prostu się cieszył. Brunet również uśmiechnął się lekko, widząc taki entuzjazm.

- Trafiłem tu przez głupotę naszego generała. - stwierdził - Poświęciłem się dla oddziału. Szkoda gadać - Wepchnął sobie do ust kawałek chleba z serem - Madaryjczycy nie lubią takich akcji. Szczerze mówiąc, spodziewałem się gorszej kary. Poszczęściło mi się. Tu traktują mnie całkiem znośnie, gorzej jeśli na granicy toczą się jakieś bitwy.  Wtedy... powiedzmy, że wszystko zależy od wyniku.

Kled również podniósł kanapkę, ale zamiast zjadać ją od razu, odgryzł mały kawałek. Skrzywił się. Chleb był czerstwy, a ser smakował podejrzanie kwaśno. Z pewnym obrzydzeniem położył resztę posiłku po swojej stronie tacy.

- Dlaczego mówisz, że wszystko zależy od bitwy? - w czekoladowych oczach odbijała się ciekawość - Wszystko, czyli co?

- Wszystko. - Enor przełknął kanapkę - Może i spędziłem tu tylko miesiąc, ale już wiem, co jest najważniejsze. Jeśli wygra Madaria, dostajemy dodatkowe koce, czy jedzenie. Czasami trudno się bez tego obejść, ale zwykle traktuję to tylko jako dodatek. Co jeszcze... A, strażnicy są bardziej uprzejmi. No, o ile jakiekolwiek ich zachowanie można nazwać uprzejmością. Czasem mam wrażenie, że zamknęli mnie w domu wariatów. Zwłaszcza jeśli wygra Derna. Wtedy traktują nas bardzo, bardzo źle. Znaczy... Wiesz, lepiej nie opowiadać. Ogólnie wydaje mi się, że chcą abyśmy znienawidzili Dernę. Chcą, aby Derneńczycy liczyli na zwycięstwo Madarii.

- Ej, to ma sens - Kled był wyraźnie zafascynowany - Zniechęcają ludzi do ich własnego kraju! To pewnie po to, żeby nikt się nie buntował. Dziwne tylko, że uzależniają to od wygranej...

- No właśnie. Rozumiem, że jest wojna, a my jesteśmy więźniami i tak dalej, ale wynik bitwy nie zależy od nas. Dzisiaj też - czekamy w niepewności aż ogłoszą czy akcja Madaryjczyków się powiodła. Super, nie? - w odpowiedzi Kled przewrócił oczami i uśmiechnął się, tym razem cyniczne - Dlatego właśnie nie lubię Madaryjczyków. Są tacy... bezwzględni.

Kled nie odpowiedział. Jego jasne włosy poruszyły się lekko na wietrze, który wpadł do celi przez niewielkie, zakratowane okno. Enor dopiero teraz zauważył, że nieznajomy miał włosy i ubranie mokre od deszczu, jednak zdawał się nie przejmować się zimnem. Chłopak wahał się nad czymś.

- Nie wszyscy Madaryjczycy są tacy. - odpowiedział powoli - Ja tam lubię i Derneńczyków i ich. Wiesz, dziwnie bym się czuł, gdybym nie lubił ludzi z Madarii.

- Czemu?

Nastała chwila ciszy.

- Bo sam jestem Madaryjczykiem.

Wojna na KłamstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz