3

144 11 0
                                    

Andy



- Co się stało? - z gabinetu wyszedł wujek. Zdążyłem już 'założyć' buty i złapać kurtkę do ręki.

- Nie wiem.. - powiedziałem szczerze i wybiegłem z domu.

Zobaczyłem  tylko końcówki ciemnych włosów Isy i  bez namysłu rzuciłem się w tamtą stronę. Jednak nie może być tak łatwo i znów wywróciłem się na tym samym lodzie przed bramką, tym razem chyba skręcając kostkę. Pomimo bólu w lewej stopie wstałem, kierowany ciekawością i innym uczuciem, którego nie umiem nazwać wróciłem do pogoni za nią.


Isy


Mam ochotę zatrzymać się i rozpłakać ale nie mogę, za dużo  tu ludzi. Nie pokarzę przy nikim swoich emocji, nie kolejny raz..

Nie będę płakać, nie teraz, jeszcze tylko kilkanaście metrów i będę na miejscu tam gdzie powstaje jezioro moich łez, tam gdzie się wszystko kończy  a nic nie zaczyna, tam gdzie moje łkanie słyszy sam diabeł - sprawca tego.


Andy

Robi się ciemno a ona cały czas biegnie przed siebie. Niebezpiecznie zbliżamy się w stronę lasu. Między oddechami wołam jej imię i proszę żeby się zatrzymała ale ona do tej pory się nawet nie odwróciła. Wbiegła do lasu i wbrew ścieżki wydeptanej skręciła w lewo i pognała w głąb zagajnika. Biegła coraz wolniej, traciła siły albo była już blisko celu. Nie wiadomo czemu stanąłem  za drzewem i obserwowałem co dalej zrobi.

Byliśmy na jakiejś polanie otoczonej drzewami, na ziemi leżał bialutki śnieg, naruszony tylko przez  kroki które postawiła dziewczyna. W centrum polany znajdowało się złamane i uschnięte drzewo, którego korona leżała na ziemi i nie była ani trochę zaśnieżona. Drzewa dookoła nas wyglądały  jakby odsunęły się od tego złamanego, Jakby było gorsze,  gorsze od nich. Wręcz czułem palącą nienawiść tych drzew wobec tego odmiennego.

Isy padła na kolana na wprost uschniętego drzewa, zasłoniła twarz rękoma a potem rozłożyła ramiona na boki. Z spiętymi palcami wyglądającymi jak szpony wydała z siebie przeraźliwy wrzask, który jakby  powoli wbijał szpilki w moje serce. Teraz jej głos nie brzmiał jak głos anioła,  jak gdy kilka razy w domu szeptała mi odpowiedzi składające się z jednego wyrazu, teraz brzmiał jakby wyparowała z niej cała niewinność i zastąpił potworny ból, któremu dawała upust.

Krzyk trwał nie mniej niż 10 sekund a jego demoniczność wzmagało echo, które dodatkowo roznosiło go na strzępy między drzewami. Po czym Dziewczyna skuliła się na śniegu i zaniosła płaczem. Niepewny tego jak zareaguje na moją obecność powoli, wręcz skradając się, podchodziłem do niej. Kucnąłem przy jej kruchym ciele i ostrożnie  położyłem na jej łopatce dłoń.  Jakby poparzona odsunęła się ode mnie .

Siedzi naprzeciwko mnie cała się trzęsąc. Oczy zaleciały jej krwią a źrenice były ledwo widoczne. Blada jak otaczający nas śnieg cera była przykryta rumieńcami i spływającymi  łzami z resztkami tuszu. Końcówki włosów są mokre i przylepione do twarzy a gdzieniegdzie roztapiają się następne płatki. Jej sina, dolna  warga trzęsie się a usta próbują coś powiedzieć. Niestety nie rozumiem choć bardzo bym chciał...

- Nie musisz nic mówić... - mówię szeptem by ją choć trochę uspokoić. Kiedy kolejny szloch roznosi się po moim organizmie, nie mogę dłużej tego wytrzymać i zamykam ją między moimi ramionami. Mimo początkowych sprzeciwów  zatapia się w nich i momentalnie uspokaja. 


Ta, co jest chora •A.B•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz