— To idiotyzm — stwierdził sceptycznie Marco, kiedy zaparkowaliśmy wreszcie na podjeździe Liz. — Lo, Jess mnie zabije, jak coś odjebiesz.
Przewróciłam oczami i odpięłam bas bezpieczeństwa, żeby wygramolić się wreszcie z samochodu. Podciągnęłam nieco bluzkę, bo dekolt spadł zdecydowanie zbyt nisko i sprawdziłam w torebce, czy na pewno wszystko wzięłam.
— Nie mam zamiaru się upić, tylko napić — sprostowałam z naciskiem. — Człowieku, to impreza Liz Allan, czego ty się spodziewasz? Projektu X?
Mulat pokręcił głową, jakby dalej nie był zadowolony i otworzył drzwiczki, żeby po chwili wysiąść. Zrobiłam to samo, z tym, że przed wyjściem wyjęłam jeszcze ze schowka swoją tequilę.
Osobiście wolałam coś słabszego, ale składałam się z Hunterem i Harper, a oni pijają tylko to.
— Nie chcę się potem tłumaczyć twojej matce, okej? — Wycelował we mnie swoim długaśnym palcem, więc skrzywiłam się tylko lekko i przycisnęłam butelkę do piersi. Zważywszy na moją niezdarność, wolałam jednak uważać. — Lorien, mówię do ciebie.
— Jezu święty, jesteś gorszy niż moi rodzice — mruknęłam, ale zatrzymałam się posłusznie, żeby nieco uspokoić Marco. — Stary, ja wiem, że się martwisz, ale przestań. To irytujące, serio.
Jenkins ucichł, nadal jednak niezadowolony. W sumie, to mu się nie dziwiłam — Jess wypuściła mnie z domu tylko dlatego, że miała do niego w chuj duże zaufanie. Nawet większe niż do mnie. Gdyby wiedziała, tak nawiasem mówiąc, co ten niepozorny człowieczek potrafi odkurwiać, przeszłoby jej w momencie.
Liz miała ładny dom, serio. Nie wiem, czym zajmowali się jej rodzice, ale nie wyglądała mi na kogoś, kto może się poszczycić taką chatą. Nie, żeby przemawiała przeze mnie zazdrość, ale kiedy przypomniałam sobie swój metraż, trochę jednak przemówiła.
— Nieźle — skwitował mulat, rozglądając się po werandzie.
Otworzył drzwi, wpuszczając mnie do środka pierwszą, więc wychyliłam głowę na korytarz, sprawdzając, czy się o nic nie potknę. Całe szczęście, że nie trzeba było zdejmować butów. Moje białe skarpetki zrobiły się po ostatnim praniu nieco mniej białe.
— O, no proszę! — krzyknął ktoś, wychodzący, najpewniej z łazienki. — Lornetka, miło cię widzieć. Siema, Marco!
Uśmiechnęłam się perliście do Huntera, który wycierał właśnie ręce o zawieszony na drzwiach ręcznik. W kilku susach pokonałam drogę do szatyna i przytuliłam go przelotnie na przywitanie.
— Dobrze, że kupiłaś, zaczęła się już robić stypa — mruknął Langton, po czym zamknął drzwi i skinieniem głowy pokazał, w którą stronę mamy iść.
Nie przyglądałam się jakoś szczególnie wystrojowi wnętrz — zwróciłam tylko uwagę na to, że wszystko było skąpane w raczej wytonowanych kolorach. Zerknęłam przed ramię, żeby sprawdzić, czy Marco idzie za mną i uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy podłapałam jego spojrzenie. Zwolniłam odrobię, żeby łatwiej mu było nas dogonić.
— Debby nie ma? — zagaił mulat, kierując te słowa w stronę Huntera.
— Co ty. — Pokręcił głową. — Nie piłbym przy niej.
Zmarszczyłam nos, mocno powstrzymując się od jakiegoś kąśliwego komentarza. Nie cierpiałam takich związków, no po prostu nienawidziłam. Jeśli miałabym już z kimś być, to nie mógł mnie on w niczym ograniczać — i vice versa. To właśnie jeden z podstawowych powodów, dla których byłam singielką — szlag mnie trafiał, kiedy ktoś próbował mną rządzić.
CZYTASZ
TROUBLEMAKERS • SPIDER-MAN: HOMECOMING. [1] ✔
Fanfiction❝Jak to nie jesteś Spider-Manem? Peter, do cholery, ty łaziłeś po suficie!❞ Każda tajemnica wiąże się z odpowiedzialnością; i Lori naprawdę świetnie zdawała sobie z tego sprawę, obiecując Parkerowi milczenie. Dlaczego więc prawie od razu dała za...