— Uważaj jak jeździsz palancie! — krzyknąłem, nie zastanawiając się nad niczym, po prostu wyciągnąłem w stronę kierowcy czarnego BMW środkowy palec.
No kurna chyba te cholerne białe paski na jezdni i zielone światło dla pieszych do czegoś zobowiązują. Należy mi się, chociaż minimalne poczucie, że kiedy wejdę na to dwukolorowe zwierzę to nikt mnie nie rozjedzie.
Jak można się domyślić.. nienawidzę Francuzów.
Jednak nie bez powodu.
Oni sami są sobie winni, a między innymi dlatego, że są niezwykłymi egoistami i narcyzami, co jest śmieszne, bo Francja, a dokładnie Paryż to jedno z moich ulubionych miejsc na świecie.
I nie rozumiem jak można tak piękny kraj zasiedlić tak okropnymi ludźmi? I nie to, że jestem za tępieniem jakiegoś narodu, ale ludzie, osoby, które jedzą ślimaki i nie mówią po angielsku, a przynajmniej nie potrafią powiedzieć w tym języku za cholerę nawet „dzień dobry", bo uważają, że ich głupia paplanina jest najlepsza, nie mogą być normalni, a już na pewno szanowani przeze mnie.
To jakiś absurd.
Wszedłem na chodnik i odgarnąłem swoje włosy z powrotem za uszy. Te niesforne kosmyki co chwila wpadają mi do oczu, przez co czerwień zasłania mi połowę świata. Chyba powinienem podciąć je odrobinę.
Serio, nie zazdroszczę dziewczyną, mającym je tak długie i jeszcze rozpuszczone.
Włosy plus wiatr równa się wkurwienie na maksa.
Po jakimś czasie chodzenia po tym cudownym mieście, pełnym jakże niecudownych ludzi, usiadłem na jednej z ławek w parku.
Wyciągnąłem mój szkicownik z zamiarem narysowania kogoś. Muszę przyznać, że kończenie studiów na kierunku plastycznym było moją najlepszą decyzją w życiu.
No może drugą najlepszą po wyprowadzeniu się od rodziców i ruszeniu w świat. Kompletnie nie miałem żadnych celów. Chciałem żyć chwilą. Podróżować, zwiedzać, poznawać nowych ludzi. Niczego na stałe. Rutyna była moim największym wrogiem, a teraz dorabiałem jeżdżąc po świecie i imając się przeróżnych najmniejszych robótek.
Tak wiem, że nie jestem najodpowiedzialniejszą osobą na tym świecie, ale co zrobię?
Nic nie poradzę. To te szalone DNA Wayów.
Nie długo mi zajęło bym znalazł odpowiedni obiekt do naszkicowania. Zacząłem rysować jakieś dzieci bawiące się przy fontannie.
Zerkałem na nie co jakiś czas co mogłoby się wydawać dosyć dziwne, tak więc robiłem to w dość sporych odstępach czasowych.
W końcu umówmy się nie jestem pedofilem okey?
Jednak chyba 28-latek nie jest najnormalniejszym widokiem przy placu zabaw.
Nagle, moją uwagę przykuł zupełni kto inny. Teraz, ten szkic, który wydawał mi się być bardzo dobry był nijaki w porównaniu do tego, co zobaczyłem.
Wstałem z ławki, uprzednio wyrzucając kartkę do kosza. Zacząłem iść w kierunku uliczki, gdzie znajdowała się postać, która przykuła moją uwagę w szczególności.
Na ławeczce siedział chłopak z gitarą, na pewno młodszy ode mnie. Miał może z góra 20 lat. Czarne włosy równie ciemna kurtka, tatuaże. Oczy też niczego sobie. Co prawda nie wyglądał na jakiegoś przesadnie dobrze zbudowanego, lecz mimo tocoś w nim było...
Twarz miał wciąż bardzo dziecięcą...
Idealny obraz do narysowania.Problem w tym, że nigdzie nieopodal nie było drugiej ławki, na której mógłbym usiąść i spokojnie go uwiecznić w formie zbiorowiska kresek jednocześnie nie wzbudzając podejrzeń. Jęknąłem, gdyż bardzo nie chciałem by ktoś ogarnął, a szczególnie nieznajomy, że to właśnie on jest w centrum mojego zainteresowania. Finalnie stwierdziłem, że mógłbym usiąść na schodach jednej z kamienic.
Cały czas ukradkiem zerkałem na nieznajomego siedzącego parę metrów dalej. Muzyka, którą wygrywał na swojej gitarze idealnie komponowała się z szuraniem ołówka i ruchami, jakie wykonywałem dłonią dzierżąc w niej drewienko z grafitem.
Po jakimś czasie tak bardzo skupiłem się na poprawianiu rysunku, że nie zorientowałem się jak muzyka ustała a nieznajomy zaczął iść w moją stronę.- Sorry my się znamy?- usłyszałem nagle głos dosyć szorstki jednak po odchrząknięciu był już gładziutki jak papier welwet. Wręcz od razu jak wybudzony ze snu otrząsnąłem się unosząc na niego wzrok. Z bliska wyglądał jeszcze lepiej. I nie chodzi mi o atrakcyjności fizyczna tylko po prostu był idealnym obiektem do narysowania i odwzorowania na kartce.
- Hallo?- nieznajomy pomachał mi dłonią przed twarzą, przez co zamrugałem nerwowo.
- Oh przepraszam zawiesiłem się... - westchnąłem od razu zamykając zeszyt z rysunkiem. Wstałem chcąc wyrównać się z nim spojrzeniem.
-Nie wątpię.- powiedział, a gdy tylko się wyprostowałem dostrzegłem, że jest o jakąś głowę niższy ode mnie. Nie spodziewałem się. Z daleka wyglądał na wyższego.-Widziałem, że mi się ciągle przyglądałeś.- powiedział otwarcie.
- Nie - zaprzeczyłem szybko.- wydawało ci się - powiedziałem naiwnie wierząc, że uda mi się wcisnąć kit nieznajomemu.
- Doprawdy? - nieznajomy niespostrzeżenie zabrał mi zeszyt i zanim się zorientowałem zostałem pozbawiony mojej własności. Ciemnowłosy szybko otworzył notatnik na stronie, na której rysowałem - Aha?- zawiesił na jednej ze stron swój wzrok. Najwyraźniej nie spodziewał się tu akurat rysunku, a technicznie rzecz biorąc szkicu.
-Oddawaj to.- zabrałem mu bez ostrzeżenia i w tym samym momencie zorientowałem się, że przecież rozmawiamy po angielsku, a nie po francusku.
- Jesteś jakimś psychopatą?- Zapytał niższy - dlaczego mnie rysujesz?- zmierzył mnie wzrokiem.
- Gadasz po angielsku- zignorowałem totalnie to, co powiedział.
- Jestem Amerykaninem. - szybko sprostował chcąc to wyjaśnić jak najszybciej. - A zresztą co to ma do rzeczy? Czemu mnie rysujesz?
-To niebywałe Amerykanin we Francji. - ja dalej byłem tym zafascynowany. Kto chciałby tu przyjeżdżać z własnej woli po za mną?- Gerard Way- Przedstawiłem się.
- Serio jesteś jakiś dziwny - powiedział chłopak marszcząc brwi- i popieprzony. Spadam stąd- ponownie podniósł swoją gitarę chcąc odejść jednak w ostatniej chwili go powstrzymałem.
- Czekaj- zawołałem wyciągając dłoń. Musiałem wyglądać idiotycznie.
- tak? - zapytał zirytowany głosem, a mi nagle zabrakło języka w gębie.
-Przepraszam już nic. Pa- uśmiechnąłem się, a ten odwzajemnij to, tyle że sztucznie i odszedł w swoją stronę przyspieszonym krokiem. Poczułem się nagle zmieszany. A nawet bardzo ... Stałem tak jeszcze chwilę w zamyślenia cos w nim było coś ... coś, co kazało mi go narysować w najmniejszym detalu. Każdy jego centymetr odwzorować w idealny sposób.
No ale sobie poszedł wiec wszystko było stracone.-Raczej już nigdy go nie spotkam... - westchnąłem- czyli muszę chyba znaleźć inną muzę- mruknąłem sam do siebie. Po czym zaczął iść w stronę swojego aktualnego miejsca zamieszkania.