Rozdział VIII

437 36 11
                                    


   Zachwiałam się, czując twardy grunt pod nogami. Przede mną roztaczała się panorama Hogwartu, zamek wyglądał mrocznie, a jednocześnie pięknie, czułam, że to jest właśnie to miejsce, w którym miałam się znaleźć i do którego idealnie pasuję. Przyspieszyłam kroku, jak najszybciej chcąc dostać się do gabinetu Dumbledore'a. Liczyły się każde sekundy, armia Czarnego Pana mogła być tu w każdej chwili. Musiałam ostrzec Zakon Feniksa, za nim wszystko pochłonie ogień.

 — Profesorze Dumbledore! — krzyknęłam, wbiegając przez drzwi do przestronnego pomieszczenia.

   Albus siedział za swoim biurkiem, a obok niego stała, ubrana na czarno, McGonagall. Momentalnie na ich twarze wpłynęły zaskoczenie, widząc mnie zdyszaną z szewską pasją w oczach. Oparłam się o ręką o ścianę, chcąc opanować silne emocje i nagły atak zmęczenia.

— Auroro, spokojnie — dyrektor podszedł do mnie, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. — Opowiedz, co się stało — spojrzał na mnie wyczekująco, a ja zauważyłam w jego wzroku lekkie zdenerwowanie.

— Susan, ona... — dyszałam, próbując jakoś ubrać moje myśli w słowa. — Ona jest córką Voldemorta. Porwała mnie, razem z ojcem przetrzymywała w Malfoy Manor. Uciekłam i mam złe wiadomości — popatrzyłam ze strachem na radę pedagogiczną. — Zaraz zacznie się wojna.

   W pokoju zapadła cisza, podczas której wyraźnie słyszałam przyspieszone bicie mojego serca i nierówny oddech. Czułam się zagubiona, niepewna o jutro. Miałam ochotę krzyczeć, przekląć wszystko, co się dzieje. Raz na zawsze pozbyć się tego beznosego dupka i w końcu zdobyć upragniony spokój.

— Minerwo, przekaż wszystkim tę informację, musimy się przygotować — wydał polecenie Dumbledore, a starsza kobieta zniknęła z pokoju w kilku krokach. — Voldemort może być tu w każdej chwili — szepnął cicho mężczyzna, jednak usłyszałam jego słowa, przez które na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.

— Boję się — przyznałam, siadając na krześle i chowając twarz w dłonie. — Nie zdołam go pokonać.

   Wiedziałam, że byłam jedyną nadzieją, że nikt inny nie jest w stanie unicestwić Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, jednak chciałam uciec, ukryć się gdzieś, stchórzyć.

To nie po gryfońsku — pomyślałam, uśmiechając się nieśmiało pod nosem.

   Czułam, że trafiłam do Slytherinu nie bez przyczyny. Nie byłam odważna, honorowa czy lojalna. Nie byłam ideałem Gryffindoru, wymarzonym dziedzicem czy kolejną niesamowicie zdolną czarownicą. Byłam podstępnym tchórzem, nikczemną Ślizgonką, nie potrafiłam stać się kimś innym.

   Kimś lepszym.

— Wiem, że to dla ciebie trudne — zaczął starzec, siląc się na spokojny i pokrzepiający ton. — Ale musisz podjąć decyzję. Będziesz walczyła jak bohater albo poddasz się jak oferma.

   Zamknęłam oczy, w których pojawiły się łzy. Miałam pewność, że to najtrudniejszy moment w moim życiu. Właśnie decydowałam o dalszych losach świata magii, o wygranej albo przegranej. Głośno przełknęłam ślinę i spojrzałam z nadzieją na starszego mężczyznę, chcąc dać początek czemuś nowemu, dobremu.

   Wóz albo przewóz.

— Zrobię to — westchnęłam, starając się, żeby mój głos nie zadrżał, aby był się pewny i stanowczy. - Będę walczyć.

   Musiałam pokonać Voldemorta.

   Nie było innej opcji.

— Musimy iść — odrzekł władczo, podnosząc się do pozycji stojącej. — Harry Potter zniszczy Horkruksy, a ty... skończysz to raz na zawsze.

Zdrajczyni GryffindoruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz