Cokolwiek

1.7K 131 10
                                    

Tym razem Zakon już się nie zrobił nic, aby powstrzymać atak Voldemorta. Zastępy Dumbledore'a znacznie uszczupliły swoje szeregi.

Zakon zbierał siły na coś większego. Liczyli na nowych rekrutów z Hogwartu. Niestety selekcja była trudna, gdyż większość uczniów odrzucała propozycję wstąpienia do grupy. Ze strachu.

Społeczność miała nadzieję, że reszta ich uratuje bez potrzeby narażania siebie i krewnych. Głównie siebie. Wojna odbierała ludziom racjonalne myślenie. Matka była gotowa wysłać swoje dziecko same na Pokątną, aby uzupełniło zapasy, wiedząc o tym że ulica ta słynie z wielu rzezi i ataków.  W każdej chwili podopieczni mogli stracić życie lub zdrowie. Tym bardziej, że zastępy światłych czarodziejów przestały udaremniać szturmy Śmierciożerców. Bez wyjątku dla tej napaści.

Artur Weasley szedł ostrożnie stawiając stopy. Wszędzie dookoła leżały ciała dzieci i dorosłych. Czarny Pan najwyraźniej nie pojmował, że jak wyrżnie wszystkich czarodziejów nie będzie miał kim rządzić i pomiatać. Może to i dobrze. Póki co większość ginęła szybko, za pomocą jednego zaklęcia. Czasem zdarzało się, że ktoś znikał i nie wracał. Prawdopobnie zdychał w zatęchłych lochach rezydencji Sami-Wiecie-Kogo.

Na niebie wisiała wielka czarna czaszka z wężem wyślizgującym się z otworu gębowego. Krew spływała ulicami, farbując na czerwono chodniki i ubrania poległych. Kilka odciętych kończyn walało się bez ładu i składu.

Weasley przyglądał się ciałom, próbując wychwycić żywe osobniki, którym mógłby ulżyć w cierpieniach,  uzdrowić lub odstawić do szpitala. Było jednak gorzej niż podejrzewał. Przeszedł przez połowę terenu, który miał spatrolować i na razie tylko dobił dwójkę ludzi. Dziewczynkę, której nadwęglone ciało bezsprzecznie informowało o podpaleniu oraz wyłysiałego starca, który najprawdopodobniej został potraktowany Cruciatusem. Aż dziw, że jego osłabione ciało wytrzymało takie zaklęcie.

Nagle Artur dostrzegł młodzieńca bez lewej stopy. Leżał skulony na ziemi jakiś metr przed nim, a jedyne co go zdradziło to głośne kichnięcie.

- Chłopcze, hej, zabiorę cię stąd.

Odpowiedziało mu jedynie ciche skomlenie, przypominające skrzywdzone psa. Z taką tylko różnicą, że to był zmasakrowany człowiek. Artur zaczynał wątpić w teorię szybkiej śmierci zagwarantowanej przez Sam-Wiesz- Kogo, a raczej jego podwładnych; śmierciożerców.

Z jego kikuta u nogi dalej sączyła się krew, jakby nigdy nie miała zamiaru przestać. Młodzieniec miał najprawdopodobniej złamaną całą lewą nogę. Musiał porządnie dostać. Sądząc po skoncentrowanym ataku na kończynę, musiał zostać trafiony przypadkiem, kiedy uciekał. Zwykle ofiary czarnoksiężników były trafiane w głowę lub tors, gdyż oferowało to mocniejsze doznania, plus w w klatkę piersiową łatwiej wycelować. Chociaż, tak naprawdę, Artur niczego już nie był pewien po dzisiejszym pokazie.

Weasley chwycił za, na oko, nieuszkodzone ramię i teleportował się do Św. Munga; czarodziejskiego szpitala.

Wylądował w sterylnym, białym korytarzu. Pielęgniarka szybko wylewitowała chłopaka do jednej z tysiąca identycznych sal na dziale „Ofiary czarnej magii". Artur podziękował kobiecie i niezwłocznie wrócił na Pokątną na poszukiwania tych, którzy przetrwali atak.

***
- Draco, a tak w ogóle to gdzie jest twój brat?

- Jest chory. Bardzo. Nie można się do niego zbliżać. Więc nie, nie możesz go zobaczyć.

- A idzie z nami do Hogwartu?

- Tak, ten sam rok.

- A...

Wybuch /drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz