Bu! Tu nowy rozdział!

1K 103 16
                                    

- Jak się czujesz? - spytał Draco ze zmartwioną miną, wpatrując się w twarz swojego towarzysza.

- Nie najgorzej... - odpowiedział Harry trzęsącym się głosem. Nadal miał przed oczami Fomę, Judith i Voldemorta ze swoją hordą bezuczuciowych pachołków.

- Wiem, że kłamiesz - oznajmił blondyn i zmarszczył nos. - Nie musisz udawać, nie przede mną Harry. Teraz już wiesz z czym będzie ci dane się zmierzyć. Świat stanie się lepszym miejscem bez tych morderców.

- Nie wiesz co się dokładnie stało, nie z mojej perspektywy - pociągnął nosem brunet.

- To mi opowiedz - poprosił Draco i ułożył się wygodniej na trawie na hogwardzkich błoniach.

- Voldemort - zaczął Harry, a jego "brat" już zdążył się skrzywić. - ... kazał mi udowodnić swoją wierność poprzez zabicie jednego z więźniów.

- Cóż, to Sam-Wiesz-Kto, on się z nikim nie cacka. - przerwał szarooki ze zrezygnowaniem.

- Tyle, że... Ten więzień to nie byle kto, a mój... mmój dobry znajomy. Na szczęście mnie nie poznał, bo miałbym przechlapane, al...ale to cały czas boli. - oczy Harrego zaszkliły się i chłopak skulił się, zasłaniając twarz rękoma. - I t...to nie wszystko...

- Och, Harry! - blondyn złapał chłopaka w objęcia i zaczął go uspokajać. - Spokojnie, wszystko się jakoś ułoży! Znajdziesz nowych znajomych i...

- Draco, tu nie chodzi o ich brak. Sam fakt, że byłem zmuszony zrobić mu krzywdę był straszny! Wszędzie, gdzie pójdę ktoś bliski traci życie z mojej winy, może powinienem odejść zanim to tobie coś zrobię... - chłopak wyślizgnął się z objęć blondyna i strzepnąwszy trawę ze spodni, wstał.

- Nie możesz odejść! Jesteś potrzebny nam wszystkim! I mi też... Nigdy nie miałem prawdziwego przyjaciela i czuję, że odnajduję go w tobie. Zostań, proszę! -  teraz to Draco miał łzy w oczach, nie mógł pozwolić, żeby brunet odszedł. Nie było w ogóle mowy!

Harry stał naprzeciwko niego ze smutnym spojrzeniem, rozwianymi wiatrem włosami i niedbale zarzuconej szacie. Draco podszedł do niego i wtulił się w jego klatkę piersiową. Zaskoczony brunet rozszerzył oczy, ale po chwili zarzucił wokół niego ręce, czując przyjemne ciepło drugiego ciała. Przecież to jego, tak jakby, brat.

***

- Stój śmierciojadzie! - krzyknął Ron, zastępując drogę Harry'emu. - Stój! Gdzie ona jest? Wiem, że to twoja sprawka brudasie!

- Kto gdzie jest? - spytał ostrożnie brunet, marszcząc brwi. - Nikomu nic nie zrobiłem.

Ron spurpurowiał ze złości i rzucił się na rówieśnika. Rudzielec złapał go za szatę i przycisnął do ściany.

- Kłamca! - wycharczał. - Co zrobiłeś Hermionie?

- Nic! - odparł Harry i odepchnął Rona, któremu mało brakowało do wypuszczenia dymu uszami. - Nic kompletnie. Nawet z nią nie rozmawiałem!

- Tylko kłamcy się tłumaczą! - Ron wyglądał jak locha, której zabrano jedynego warchlaka*. Zwężone oczy, grymas złości i ciało szykujące się do ataku.

*Dla tych którzy nie ogarnęli, locha to matka dzik, a warchlak to dziecko dzik. Kiedy zbliżamy się do dziecka dzika (nie trzeba go nawet dotykać, ani zabierać) matka dzik jest zła. Proszę, niech nikt nie potrzebuje tego tłumaczenia, to wiedza z podstawówki.

Weasley skoczył na Harry'ego i przygniótł go do podłogi, okładając pieściami.

- Gdzie ona jest?! - z jego oczy zaczęły lecieć łzy. Stracił już Ginny, kiedy Sami-Wiecie-Kto odrodził się, używając jednego z horkruksów - dziennika. Gdyby podobny los spotkał Hermionę... o nie, on nawet nie chciał o tym myśleć. - MÓW!

- Nic nie wiem pojebie! - wydarł się Malfoy i zaczął szamotać się z napastnikiem.

- Co się tu dzieje? Proszę się natychmiast uspokoić! - powiedziała twardym tonem McGonnagal. - Weasley, Malfoy! Obydwoje zostaniecie ukarani!

Chłopcy zaprzestali szarpaniny i wstali z podłogi. Obydwoje mieli pomięte szaty, potargane włosy i złość widoczną w oczach.

- Czy możecie mi wytłumaczyć dlaczego doszło do bójki na środku korytarza? - Minerwa przygniotła nastolatków wzrokiem.

- Pani profesor, Hermiona zniknęła! To na pewno sprawka Malfoya! - odezwał się od razu Ron.

- Ma pan jakieś dowody, panie Weasley? - spytała nauczycielka, a rudzielec zrobił się jeszcze bardziej czerwony.

- Nie trzeba dowodów! To oczywiste! Malfoyowie od wieków czerpią największą przyjemność z uprzykrzania życia mojej rodzinie!

- Proszę nie krzyczeć panie Weasley. Panna Granger jest teraz ze swoimi rodzicami w domu.

- Co? - zawstydził się Ron. - Ale dlaczego?

Ale McGonnagal już odeszła. Za to w ich stronę dreptał Filch z panią Norris. Chłopcy skrzywili się.

- No proszę, proszę! Kogo my tu mamy? - zironizował charłak. - Malfoy i Weasley. Cudownie! McGonnagal powiedziała, że mogę was dowolnie ukarać. Dzisiaj zamiast iść na kolację wyszorujecie całą sowiarnię, dawno nikt tego nie robił. - uśmiechnął się nieznacznie  Filch. - A teraz koniec zbiegowiska! Sio wszyscy!

***

- Oddawajta mi różdżki i do pracy! Tu macie wiadra, mop i szmaty. Jak wrócę ma być czysto.  - powiedział Filch. - Jak nie zdążycie, zrobicie ręczne pranie uczniowskiej bielizny i wszystkich strojów do Quidditcha.

- A kiedy pan wróci? - spytał Harry.

- Jeszcze nie wiem.

Kiedy Filch wyszedł, zapadła niezręczna cisza. Chłopcy z niechęcią popatrzyli na siebie, a potem na „sprzęt" do wyczyszczenia sowiarni.

- Ja biorę mopa! - wykrzyknął Harry i pochwycił go w dłonie, zostawiając rudzielcowi kilka mokrych szmatek do wyboru.

- To nie fair! - sapnął Ron.

- Cicho bądź, to wszystko twoja wina. - zdenerwował się Malfoy. - Słuchaj, chcę to szybko mieć z głowy. Ja biorę tą połowę, ty bierz drugą. Potem się zamienimy.

- Niech ci będzie! - burknął Weasley i zaczął trzeć ścierką o obsraną podłogę sowiarni. - Bleee, fuj. To obrzydliwie.

- Jakbym sam nie zauważył.

***

- Łał! Co tu się stało? - spytał zaskoczony Harry po przekroczeniu progu Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Obok niego stał Ron. Obydwoje byli równie zmęczeni i brudni i chcieli iść spać. Filch przetrzymał ich do 2 nad ranem. Jednak nie dane im było tak po prostu pójść do dormitorium i walnąć się na łóżko, o nie. Nie kiedy mieli przed oczami masakrę. Połowa Gryfonów z różnych roczników spała w różnych dziwnych pozach, niektórzy z nich stękali coś pod nosem. Wszędzie walały się butelki po alkoholu.

- Czy oni zawsze muszą robić najlepsze imprezy, kiedy mnie nie ma? - jęknął Ron.

- Wiesz w jakiej jesteśmy dupie? Wszyscy mogą mieć z tego powodu kłopoty! - zdenerwował się Harry. - Musimy to posprzątać!

- Ughhhh... Już dosyć się nasprzątałem!

- Pozbierajmy chociaż te butelki na wszelki wypadek. I uwierz, mi też się nie chce.

- To ich problem, nas tu nie było! - sapnął Weasley. - Daj spokój i po prostu chodźmy spać. Serio.

- Czekaj! Tam leży Mike! Pomóż mi go zanieść na górę. Nie mogę go tak zostawić.

- A różdżki nie masz inteligencie?

Harry tylko z poirytowaniem przewrócił oczami i wyjął „patyk", aby wylewitować przyjaciela do łóżka.

- Co ty najlepszego zrobiłeś Mike... Kac morderca nie da ci żyć...

***
Przepraszam za tak długą przerwę, ale musiałam porwać wenę żywcem, bo inaczej byłoby krucho. Swoją drogą dziękuję, że ktoś w ogóle chce to czytać. Nie oszukujmy się to opko nie jest jakieś super. Pisałam ten rozdział jakiś miesiąc. Życie artysty jest pełne wzlotów i upadków. Chyba. Dobra, nie zanudzam, pa.

Ps. Rozdziały powinny już się zacząć pojawiać, ale nic nie obiecuję.

Wybuch /drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz