- Jak się czujesz? - spytał Draco ze zmartwioną miną, wpatrując się w twarz swojego towarzysza.
- Nie najgorzej... - odpowiedział Harry trzęsącym się głosem. Nadal miał przed oczami Fomę, Judith i Voldemorta ze swoją hordą bezuczuciowych pachołków.
- Wiem, że kłamiesz - oznajmił blondyn i zmarszczył nos. - Nie musisz udawać, nie przede mną Harry. Teraz już wiesz z czym będzie ci dane się zmierzyć. Świat stanie się lepszym miejscem bez tych morderców.
- Nie wiesz co się dokładnie stało, nie z mojej perspektywy - pociągnął nosem brunet.
- To mi opowiedz - poprosił Draco i ułożył się wygodniej na trawie na hogwardzkich błoniach.
- Voldemort - zaczął Harry, a jego "brat" już zdążył się skrzywić. - ... kazał mi udowodnić swoją wierność poprzez zabicie jednego z więźniów.
- Cóż, to Sam-Wiesz-Kto, on się z nikim nie cacka. - przerwał szarooki ze zrezygnowaniem.
- Tyle, że... Ten więzień to nie byle kto, a mój... mmój dobry znajomy. Na szczęście mnie nie poznał, bo miałbym przechlapane, al...ale to cały czas boli. - oczy Harrego zaszkliły się i chłopak skulił się, zasłaniając twarz rękoma. - I t...to nie wszystko...
- Och, Harry! - blondyn złapał chłopaka w objęcia i zaczął go uspokajać. - Spokojnie, wszystko się jakoś ułoży! Znajdziesz nowych znajomych i...
- Draco, tu nie chodzi o ich brak. Sam fakt, że byłem zmuszony zrobić mu krzywdę był straszny! Wszędzie, gdzie pójdę ktoś bliski traci życie z mojej winy, może powinienem odejść zanim to tobie coś zrobię... - chłopak wyślizgnął się z objęć blondyna i strzepnąwszy trawę ze spodni, wstał.
- Nie możesz odejść! Jesteś potrzebny nam wszystkim! I mi też... Nigdy nie miałem prawdziwego przyjaciela i czuję, że odnajduję go w tobie. Zostań, proszę! - teraz to Draco miał łzy w oczach, nie mógł pozwolić, żeby brunet odszedł. Nie było w ogóle mowy!
Harry stał naprzeciwko niego ze smutnym spojrzeniem, rozwianymi wiatrem włosami i niedbale zarzuconej szacie. Draco podszedł do niego i wtulił się w jego klatkę piersiową. Zaskoczony brunet rozszerzył oczy, ale po chwili zarzucił wokół niego ręce, czując przyjemne ciepło drugiego ciała. Przecież to jego, tak jakby, brat.
***
- Stój śmierciojadzie! - krzyknął Ron, zastępując drogę Harry'emu. - Stój! Gdzie ona jest? Wiem, że to twoja sprawka brudasie!
- Kto gdzie jest? - spytał ostrożnie brunet, marszcząc brwi. - Nikomu nic nie zrobiłem.
Ron spurpurowiał ze złości i rzucił się na rówieśnika. Rudzielec złapał go za szatę i przycisnął do ściany.
- Kłamca! - wycharczał. - Co zrobiłeś Hermionie?
- Nic! - odparł Harry i odepchnął Rona, któremu mało brakowało do wypuszczenia dymu uszami. - Nic kompletnie. Nawet z nią nie rozmawiałem!
- Tylko kłamcy się tłumaczą! - Ron wyglądał jak locha, której zabrano jedynego warchlaka*. Zwężone oczy, grymas złości i ciało szykujące się do ataku.
*Dla tych którzy nie ogarnęli, locha to matka dzik, a warchlak to dziecko dzik. Kiedy zbliżamy się do dziecka dzika (nie trzeba go nawet dotykać, ani zabierać) matka dzik jest zła. Proszę, niech nikt nie potrzebuje tego tłumaczenia, to wiedza z podstawówki.
Weasley skoczył na Harry'ego i przygniótł go do podłogi, okładając pieściami.
- Gdzie ona jest?! - z jego oczy zaczęły lecieć łzy. Stracił już Ginny, kiedy Sami-Wiecie-Kto odrodził się, używając jednego z horkruksów - dziennika. Gdyby podobny los spotkał Hermionę... o nie, on nawet nie chciał o tym myśleć. - MÓW!
- Nic nie wiem pojebie! - wydarł się Malfoy i zaczął szamotać się z napastnikiem.
- Co się tu dzieje? Proszę się natychmiast uspokoić! - powiedziała twardym tonem McGonnagal. - Weasley, Malfoy! Obydwoje zostaniecie ukarani!
Chłopcy zaprzestali szarpaniny i wstali z podłogi. Obydwoje mieli pomięte szaty, potargane włosy i złość widoczną w oczach.
- Czy możecie mi wytłumaczyć dlaczego doszło do bójki na środku korytarza? - Minerwa przygniotła nastolatków wzrokiem.
- Pani profesor, Hermiona zniknęła! To na pewno sprawka Malfoya! - odezwał się od razu Ron.
- Ma pan jakieś dowody, panie Weasley? - spytała nauczycielka, a rudzielec zrobił się jeszcze bardziej czerwony.
- Nie trzeba dowodów! To oczywiste! Malfoyowie od wieków czerpią największą przyjemność z uprzykrzania życia mojej rodzinie!
- Proszę nie krzyczeć panie Weasley. Panna Granger jest teraz ze swoimi rodzicami w domu.
- Co? - zawstydził się Ron. - Ale dlaczego?
Ale McGonnagal już odeszła. Za to w ich stronę dreptał Filch z panią Norris. Chłopcy skrzywili się.
- No proszę, proszę! Kogo my tu mamy? - zironizował charłak. - Malfoy i Weasley. Cudownie! McGonnagal powiedziała, że mogę was dowolnie ukarać. Dzisiaj zamiast iść na kolację wyszorujecie całą sowiarnię, dawno nikt tego nie robił. - uśmiechnął się nieznacznie Filch. - A teraz koniec zbiegowiska! Sio wszyscy!
***
- Oddawajta mi różdżki i do pracy! Tu macie wiadra, mop i szmaty. Jak wrócę ma być czysto. - powiedział Filch. - Jak nie zdążycie, zrobicie ręczne pranie uczniowskiej bielizny i wszystkich strojów do Quidditcha.
- A kiedy pan wróci? - spytał Harry.
- Jeszcze nie wiem.
Kiedy Filch wyszedł, zapadła niezręczna cisza. Chłopcy z niechęcią popatrzyli na siebie, a potem na „sprzęt" do wyczyszczenia sowiarni.
- Ja biorę mopa! - wykrzyknął Harry i pochwycił go w dłonie, zostawiając rudzielcowi kilka mokrych szmatek do wyboru.
- To nie fair! - sapnął Ron.
- Cicho bądź, to wszystko twoja wina. - zdenerwował się Malfoy. - Słuchaj, chcę to szybko mieć z głowy. Ja biorę tą połowę, ty bierz drugą. Potem się zamienimy.
- Niech ci będzie! - burknął Weasley i zaczął trzeć ścierką o obsraną podłogę sowiarni. - Bleee, fuj. To obrzydliwie.
- Jakbym sam nie zauważył.
***
- Łał! Co tu się stało? - spytał zaskoczony Harry po przekroczeniu progu Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Obok niego stał Ron. Obydwoje byli równie zmęczeni i brudni i chcieli iść spać. Filch przetrzymał ich do 2 nad ranem. Jednak nie dane im było tak po prostu pójść do dormitorium i walnąć się na łóżko, o nie. Nie kiedy mieli przed oczami masakrę. Połowa Gryfonów z różnych roczników spała w różnych dziwnych pozach, niektórzy z nich stękali coś pod nosem. Wszędzie walały się butelki po alkoholu.
- Czy oni zawsze muszą robić najlepsze imprezy, kiedy mnie nie ma? - jęknął Ron.
- Wiesz w jakiej jesteśmy dupie? Wszyscy mogą mieć z tego powodu kłopoty! - zdenerwował się Harry. - Musimy to posprzątać!
- Ughhhh... Już dosyć się nasprzątałem!
- Pozbierajmy chociaż te butelki na wszelki wypadek. I uwierz, mi też się nie chce.
- To ich problem, nas tu nie było! - sapnął Weasley. - Daj spokój i po prostu chodźmy spać. Serio.
- Czekaj! Tam leży Mike! Pomóż mi go zanieść na górę. Nie mogę go tak zostawić.
- A różdżki nie masz inteligencie?
Harry tylko z poirytowaniem przewrócił oczami i wyjął „patyk", aby wylewitować przyjaciela do łóżka.
- Co ty najlepszego zrobiłeś Mike... Kac morderca nie da ci żyć...
***
Przepraszam za tak długą przerwę, ale musiałam porwać wenę żywcem, bo inaczej byłoby krucho. Swoją drogą dziękuję, że ktoś w ogóle chce to czytać. Nie oszukujmy się to opko nie jest jakieś super. Pisałam ten rozdział jakiś miesiąc. Życie artysty jest pełne wzlotów i upadków. Chyba. Dobra, nie zanudzam, pa.Ps. Rozdziały powinny już się zacząć pojawiać, ale nic nie obiecuję.
CZYTASZ
Wybuch /drarry
FanfictionKiedy niekontrolowany wybuch dziecięcej magii rozrywa na strzępy wuja Harrego, oczywistym staje się, że w domu Dursleyów nie znajdzie dłużej schronienia. Chłopiec musi poradzić sobie na ulicy i walczyć o przetrwanie. W końcu spotyka Dracona. Ale co...