To wszystko przez węża!

3K 221 150
                                    




Harry wszedł do swojego zatęchłego mieszkanka. Dzielił je z jego można powiedzieć, że przyjacielem. Każdy z nich miał swój pokój, ale oba były tak małe, że mieściło się w nich tylko łóżko i szafa. Nie żyło się tu zbyt wygodnie, ale wciąż zdecydowanie lepiej niż na ulicy.

Kuchnia była malutka. Jeden blat, zlew i lodówka, w której nie paliło się światło. Łazienka miała prysznic z zepsutymi drzwiami, więc po każdej kąpieli tylko w zimnej wodzie, bo innej nie serwowali, ciecz była wszędzie. W kiblu zacinała się spłuczka, a lustro zardzewiałe. Na szczęście z umywalką było wszystko w porządku. W salonie z kolei stała zatęchła kanapa wątpliwego pochodzenia i naddarty dywan. Na szafce stał niedawno odkupiony od sąsiadów, zacinający się telewizor. We wszystkich z pokoi były odchodzące tapety albo tynk odpadający ze ścian. Całe mieszkanie było położone w najbardziej patologicznej i zaniedbanej dzielnicy.

Ricky - bo tak nazywał się jego współlokator, uprawiał trawkę i głównie z tego się utrzymywał. Harry dalej nie wiedział jak ma on na nazwisko, ale znał go na tyle długo, że ufał mu do tego stopnia, aby z nim zamieszkać.

Ricky był niskim dziewiętnastkolatkiem z trądzikiem i kolczykiem z nosie. Włosy miał ostrzyżone na jeża, a jego niebieskie oczy były niemak wiecznie zamglone. Chłopak ubierał się jak punk. Kiedyś nawet gwizdnął komuś glany i teraz był dumnym posiadaczem czarnych buciorów.

Harry był raczej jego przeciwieństwem. Był w miarę wysoki i posiadał delikatne zarysy mięśni. Jego długie, wieczne splątane włosy ciągle wpadały mu do oczu, a zielone tęczówki rzadko znajdowały się w takim stanie co starszego. Tylko czasem w gorsze dni nastolatek "pożyczał" trochę zioła.

Czarnowłosy usiadł zmęczony na kanapie. Na stoliku zauważył gazetę. Sięgnął po nią ospałym ruchem. Wystarczyło przeczytać nagłówki, żeby się skutecznie zniechęcić. Od przeszło czterech lat to samo. Nieuchwytny morderca. Ktoś tam zaginął. Znaleziono zmasakrowane ciała. Wariat na wolności. Nie zostawia żadnych śladów. Rodzina jakaś tam została brutalnie zamordowana. I tego była jeszcze masa. Większość gazet tak wyglądała. Jedynie te kolorowe magazyny dla dzieci ze zwierzątkami wyglądały zachęcająco. Harry zrezygnowany odłożył gazetę spowrotem na stolik.

Miał już tego dosyć. Chciałby, żeby te liczne morderstwa się w końcu skończyły. Czuł żal dla każdej z tych osób. To nie dawało mu spać. Harry poszedł do kuchni i wyjął z lodówki zimne piwo. Wypił je niemalże duszkiem i powlekł się w stronę swojej sypialni.

Nagle w pole jego widzenia wkroczył Ricky, o dziwo w miarę trzeźwy, który miał ogromny uśmiech na ustach.

- Harry! Czekałem na ciebie. Pamiętasz Starego Grega? Tego co nam wynajmował mieszkanie?

- Chyba wiem, komu co miesiąc płacimy. No, Ricky, co z nim? Mów szybko, cholernie chce mi się spać.

- No, zmarło mu się. Nie miał żadnej rodziny, więc mieszkanie jest nasze! Nie musimy mu dłużej płacić. Dobrze, że w końcu zmarł, pierdziel jeden.

- Wow, fajnie. Ale serio Ricky, idę spać. Jeszcze chwila, a zasnę tutaj ja stoję i będziesz musiał mnie zanieść.

- Dobra, marudo. Mokrych snów.

Harry nie odpowiedział i po prostu zamknął się w swoim pokoju, po czym rzucił się na łóżko i już go nie było.

***

- Słuchaj, Ricky. Idę do sklepu, zrobię jakieś zakupy. Browary się skończyły, a poza tym musze kupić sobie jakieś spodnie. Te stare mi się podarły. Chcesz coś?

- Możesz dokupić srajtaśmę i szampon. Weź jeszcze czoklatę. Ostatnio chciało mi się ją zjeść. - dobiegł Harrego głos chłopaka, wylegującego się na kanapie z gazetą w dłoniach. Szesnastolatek już dawno przyzwyczaił się, że jego kumpel kaleczy język, więc nie przeszkadzało mu to zbytnio. W gruncie rzeczy większość mieszkańców tej dzielnicy tak robiła i z trudem starał się sam nie popełniać tych błędów.

Wybuch /drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz