Idol bez nadziei [xiuchen]

23 7 0
                                    

  – Czy na pewno muszę to robić? – zapytałem, opierając się mocniej na fotelu i podnosząc wzrok na sufit.
– Jesteś idolem. Czy tego chcesz czy nie są rzeczy, które musisz robić. Poza tym twoje ostatnie notowania spadły, więc musimy zainteresować tobą opinię publiczną – odpowiedział mój menadżer, odkładając papiery na stół.
– Ale hospicjum dziecięce? Nie może to być jakieś mniej depresyjne miejsce? – spróbowałem jeszcze raz, jednak widząc minę mężczyzny nie kontynuowałem.
– To już z góry postanowione, Xiumin. Twój kierowca zna adres. Pamiętaj o uśmiechu i nie zawiedź nas.
Kiwnąłem zrezygnowany głową i trzaskając drzwiami opuściłem salę konferencyjną, w której przebywaliśmy. Zjechałem windą do podziemnego garażu i szybko udałem się do samochodu.
– Widzę, że dzisiaj niezbyt jesteśmy w humorze – odezwał się pan Park, mój kierowca, zamykając za mną drzwi. Był może około trzydziestki, dlatego w miarę udawało mi się z nim dogadywać.
– Wiesz gdzie jedziemy, więc nie powinno cię to dziwić – prychnąłem, zakładając ręce.
– Pasy – przypomniał, gdy tylko zajął swoje miejsce. Odpalił silnik i wyjechał z garażu w stronę biedniejszej dzielnicy Seulu. – Rozumiem, że dla ciebie to pewnie żadna atrakcja. Z resztą znam cię na tyle, że wiem, że uważasz to za karę z niebios, ale spróbuj nie myśleć o tym w ten sposób. Te dzieciaki siedzą tam całe dnie, czekając tak naprawdę na śmierć, a ty możesz być dla nich nadzieją. Jasnym punktem w ich ponurym, krótkim życiu.
– Nie chcę takiej odpowiedzialności – szepnąłem, patrząc przez okno. – Kim ja niby jestem, żeby dawać ludziom nadzieję? Być może chwilową radość, gdy występuję na scenie, ale już samo słowo nadzieja mnie przeraża. Bo wiem, że ta nadzieja zgaśnie.
Usłyszałem tylko westchnięcie z przodu i resztę podróży przebyliśmy w ciszy. Przymknąłem oczy starając się myśleć o czymś bardziej pozytywnym, jednak do mojej głowy nic takiego nie nadciągało.
– Jesteśmy – usłyszałem cichy głos kierowcy. Otworzyłem oczy i rzeczywiście przed nimi znajdował się wielki ponury budynek. Dokładnie taki jaki sobie wyobrażałem. Jednak w oknach dostrzegłem również mnóstwo dziecięcych obrazków, które ze swoimi kolorami wydawały mi się nie na miejscu. Sam czułem się nie na miejscu. Wysiadłem z samochodu i oparłem się o drzwi, jeszcze chwilę lustrując okolicę. Przed wejściem zobaczyłem osoby z kamerami i mikrofonami. No tak, oczywiście, że nie mogło zabraknąć naszych kochanych reporterów. Zarzuciłem skórę przez ramię i uśmiechnąłem się. Jestem od robienia show, więc czas je zacząć.
Zanim udało mi się w ogóle wejść do środka minęło dobre pół godziny. Na szczęście te hieny nie zdążyły zdobyć pozwolenia, żeby ich wpuścić do budynku, jednak wspaniałomyślnie zgodziłem się na kilka zdjęć i wywiadów. W końcu tego ode mnie oczekiwano, rozgłosu. Gdy tylko drzwi wejściowe się za mną zamknęły odetchnąłem z ulgą i oparłem się o ścianę.
– Cześć! Jestem Jongdae, ale wszyscy mówią mi Dae. Naprawdę cieszę się, że mogę cię poznać. – Uścisnął szybko moją dłoń, po czym znów schował ręce za sobą. – Ty nie musisz się przedstawiać, czekaliśmy na ciebie. Dzieciaki strasznie się niecierpliwią, więc chodźmy do nich!
Ten radosny człowiek całkowicie nie pasował mi do tego miejsca. Kiedy szedłem za nim w stronę sali gier jak to nazwał, miałem chwilę czasu, żeby mu się przyjrzeć. Miał na oko jakieś osiemnaście lat, lekko rozjaśniane włosy i zwyczajne, luźne ubrania oraz nieschodzący z ust uśmiech. Z pewnością jest wolontariuszem czy kimś takim, bo co inaczej mógłby tu robić?
– Dotarliśmy – powiedział, gdy stanął przed drewnianymi drzwiami. – Pamiętaj, te dzieciaki są chore, ale to nadal dzieci. Chcą się śmiać, śpiewać, tańczyć, mieć marzenia. Dlatego mam do ciebie prośbę. Spełnij ich marzenie i daj im teraz swój najlepszy występ w życiu.
Patrząc prosto w jego roześmiane oczy nie byłem w stanie się nie zgodzić. Z uśmiechem na ustach wpadłem do sali i śpiewałem jak nigdy. Te dzieci, które mogły, zachęcałem, żeby do mnie dołączyły. Podchodziłem do wszystkich, zgadzałem się na zdjęcia i uściski. Widziałem też łzy w ich oczach, które spowodowane były wielką radością. Nagle w tym całym szale poczułem uścisk na ramieniu. Odwróciłem się i spotkałem się twarzą w twarz z Jongdae.
– Przejdziemy się? – spytał, oczami wskazując na drzwi. Kiwnąłem głową w odpowiedzi i razem wyszliśmy na korytarz. Poprowadził mnie w tylko sobie znanym kierunku, aż znaleźliśmy się pod kolejnymi drzwiami, które szybko otworzył. Jak się okazało było to wyjście na dach.
– Nawet nie wiesz jak ciężko było zdobyć ten klucz – powiedział z uśmiechem. Po chwili leżeliśmy na podłożu i stykając się głowami, łapaliśmy promienie słońca. Ten krótki odpoczynek był dla mnie niczym błogosławieństwo. Tak rzadko spotykany w moim zabieganym życiu.
– Dziękuję. – Spojrzałem na niego, nie do końca rozumiejąc.
– Za co? To tylko praca.
– Ale nie wyglądałeś na niezadowolonego. Dziękuję. Naprawdę. Widzieć te dzieciaki takie uśmiechnięte... to jest to czego pragnąłem od bardzo dawna.
Wyglądał naprawdę pięknie, gdy się uśmiechał. I ten uśmiech nigdy nie schodził z jego ust. Za każdym razem, gdy tam wracałem witał mnie ten cudowny uśmiech, który towarzyszył mi przez mój cały pobyt. Dzięki niemu i regularnymu odwiedzaniu tego miejsca w końcu zrozumiałem co to tak naprawdę znaczy być idolem. To dawanie ludziom siły i nadziei, nawet jeśli samemu się jej nie posiada. To rozdawanie uśmiechów nawet w swoje najgorsze dni. To rozdawanie szczęścia.
Nie spodziewałem się, że to Jongdae stanie się moim szczęściem, z którego czerpałem siłę. A tym bardziej nie spodziewałem się, jak szybko zniknie.
Gdy jak co tydzień przybyłem do hospicjum nie czekał na mnie uśmiech Jongdae, a krótki list. Udałem się na dach i drżącymi rękami otworzyłem kopertę. Czytając kolejne słowa moje oczy coraz bardziej wilgotniały, przeszkadzając mi w czytaniu. Z ostatnimi literami uśmiechnąłem się z trudem i podniosłem się z ziemi. Wypuściłem list z rąk i otarłem łzy, które zdążyły uciec.
Musiałem wrócić do mojej roli idola. Nadal czekała na mnie masa dzieciaków z kolejnymi propozycjami zabaw.
Kartka niesiona wiatrem poleciała daleko, zabierając ze sobą wszelkie wątpliwości.
„Nie płacz, że się skończyło, ciesz się, że się zdarzyło."

___________________

  „ Kochany Minseokie,

Przepraszam, że cię okłamywałem od samego początku. Wiem co sobie pomyślałeś, ale myliłeś się. Ja także byłem pacjentem i wiedziałem, że nie pozostanę długo w tamtym miejscu i wyjdę stamtąd jedną lub drugą drogą. Dla mnie nie było innych możliwości i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Ale uwierz mi, że naprawę kochałem te słodkie dzieciaki. Stali się moją drugą rodziną i naprawdę zajęło mi dużo czasu, żeby cię sprowadzić. Już powoli traciłem nadzieję, aż niespodziewanie dostałem odpowiedź od twojego menadżera. Nigdy nie trać nadziei Minseok, bo czasem na świecie dzieją się cuda.
Przepraszam, że odchodzę tak nagle. Wciąż wierzę, że uda nam się jeszcze spotkać, ale nie chcę, żebyś oglądał mnie w takim stanie. Przyjaźń z tobą to najlepsze co mnie w życiu spotkało. Dlatego mam do ciebie ostatnią prośbę. Nie płacz, że się skończyło, ciesz się, że się zdarzyło.
Kocham cię, Minseokie
Twój Dae"  

K-pop MiniaturkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz