Rozdział V

13 2 0
                                    

      Nie jestem w stanie się ruszyć. W głowie tłoczy mi się mnóstwo myśli. Wciąż nie wierzę, że jestem przepowiadaną, legendarną Adventum, która ma naprawić ten świat. Jak? Czuję się całkiem zwyczajną, miejską dziewczyną, która chce się tylko oderwać. Co musiało się stać, że zostałam w ten sposób wyróżniona? Przeczuwam, że ma to związek z moją matką. Bardzo możliwe, że gwieździsta agentka ukrywała coś więcej, niż jestem w stanie sobie wyobrazić.

      – Rose? – mężczyzna chwyta mnie ostrożnie za dłoń. Jego dotyk sprawia, że odrywam się od rozmyślań.

      – To nie może być prawda – mówię. – Takie osoby nie znajdują się ot tak, Nick. To tylko bajka, a ja znalazłam się w odpowiednim miejscu układanki, żeby wziąć mnie za główną postać. Proszę cię, nie patrz na mnie w taki sposób. Stoi przed tobą nastolatka, a nie pradawna królowa. Chyba to widzisz.

      Kręci głową. Nie dociera do niego moje tłumaczenie. Zaślepiony wizją odchodzi. Zwraca się do swoich kolegów.

      –Musimy pomóc reszcie – dokładnie waży słowa. – Dajcie mi mocne lekarstwo. Jedno z zakazanych. – Zbywa ręką zaprzeczenia. – Nie ma na to czasu. Jestem wam potrzebny, ruszcie się.

      Prędko biorą się do pracy. Nicholas dostaje zastrzyk i kilka minut później zakłada na siebie bojowy strój. Czarny kolor podkreśla jego bladą karnację. Przypina broń. Rzuca mi pochwę ze sztyletem. W ostatniej chwili łapie przedmiot. Ruszamy na bitwę.

      – Nie dotarli aż tu – odzywa się Rick. – Jest nas wystarczająco, by obronić twierdzę. Przynajmniej na razie.

      Przełykam nerwowo ślinę na myśl o tym, że zostaniemy pokonani. Nie wiem, do czego zdolna jest grupa mojego ojca. Jednak znam go na tyle, żeby wiedzieć, że jest bardzo uparty, gdy czegoś chce. Przez tyle lat żyliśmy pod jednym dachem i ani razu nie zauważyłam czegoś niezwykłego. Chyba oboje nie jesteśmy zbyt spostrzegawczy, skoro nawet on nie rozpoznał w swojej córce wroga.

      W końcu docieramy pod bramę zamczyska. Tłoczy się tu od żołnierzy, uzbrojonych po zęby. Pełni gotowości czekają na atak ze strony obdarzonych. Wspinam się na jedną z wież, chcąc dostrzec coś więcej. W głębi lasu dostrzegam błysk ogniska. Mimo zbliżającego się dnia wśród drzew panuje mrok. Nie zaatakują dziś. Czekają na dogodny moment.

      Zza horyzontu wyłania się powoli słońce. Jego promienie dotykają mojej twarzy w pokrzepiającym geście. Ostre światło zdaje się nie na miejscu, kiedy świat szykuje się do walki. Kręcę głową i wracam na swoje miejsce. Na dole zauważam przywódcę, który gorączkowo się rozgląda.

      – Rose Carter! – krzyczy. – Chodź tutaj natychmiast!

      Biegnę w jego kierunku. Prawie na niego wpadam, gdy docieram na wskazany obszar. Robię krok do tyłu i unoszę głowę. Dowódca jest rozgorączkowany. Mam wrażenie, że wybuchnie, jeśli ktokolwiek go nie uspokoi.

      – Twój ojciec porwał moją wnuczkę – mówi ostrym tonem. – Żąda cię w zamian. Obie jesteście wyjątkowo cenne, Rose. Jeśli nie wymyślimy czegoś, jak najszybciej, zrobi się nieprzyjemnie.

      Zaczynam gorączkowo myśleć. Istnieje tylko jedna osoba, która jest w stanie go powstrzymać. Ktoś, kto zawsze był obok niego.

      – Musicie sprowadzić Leonarda - mówię. – Mój brat go zatrzyma. Ojciec nigdy by go nie skrzywdził.

      – Skąd masz pewność, że z nim nie współpracuje? – pyta. Nie wydaje się uważać tego pomysłu za rozsądny.

      – Ponieważ Leonard jest dla niego zbyt cenny, żeby tak ryzykować. Syn jest najważniejszą osobą w jego życiu. Nie chciałby go stracić, rozumiesz?

Szkarłatny mieczWhere stories live. Discover now