Razem z obstawą kilku tubylców, członków plemienia Solen – Słońca, maszeruję wśród niebezpiecznej dziczy. Jestem znacznie pewniejsza siebie niż wcześniej, kiedy mam sprzymierzeńców w mieszkańcach wyspy. Gniew dodatkowo motywuje mnie do działania. Ojciec nie zwycięży tej walki. Choć nigdy nie pomyślałabym, że staniemy się zupełnymi przeciwnikami, czuję niepohamowaną chęć odniesienia zwycięstwa. Od lat pokazywał mi, jak bardzo się nie liczę dla tego świata. Starał się coś udowodnić, ukazać właściwą pozycję takich, jak ja. Tylko że nie miał pojęcia, że jestem od niego znacznie potężniejsza i bardziej utalentowana. Cała gwieździsta. Adventum.
Po jakimś czasie docieramy do wzniesienia. Stąd zaledwie kilka metrów dzieli nas od wulkanu. W milczeniu pokonujemy ostatnie odległości. Z daleka dostrzegam grupę osób, która niezdarnie wspina się stożku wulkanicznym. Obdarzeni. Zaciskam zęby ze zdenerwowania. Parę kroków przed nami. Nie pozwolę im, zdobyć go przede mną.
– Nick – mówię. – Jesteś w stanie dostrzec coś więcej swoim myśliwskim okiem?
Chłopak mruży oczy i skupia wzrok na odległym punkcie. Marszczy czoło. Widzi coś, co mi się nie spodoba.
– Nie wierzę, że obdarzeni są tak niemożliwie głupi – mówi. – Chcą wysadzić wulkan.
– Co takiego? Przecież to najbardziej idiotyczny pomysł, na jaki mogli wpaść – krzyczę zdumiona.
Na dźwięk naszych słów podchodzi do nas jeden z towarzyszy. Chwilę wypatruje czegoś ponad nami.
– Chcą zniszczyć pana wyspy – zabiera głos. – To zabije wszystkich. Nie tylko mieszkańców, ale każdego w odległości kilkunastu mil. Nie możemy do tego dopuścić.
Strach przed kolejną katastrofą otacza mnie niczym sieć. Trzeba przerwać ich działania, natychmiast. Nie ma czasu na racjonalny plan. Jedyną opcją jest atak z zaskoczenia.
– Musimy się pośpieszyć – mówię. – Czas przejąć inicjatywę.
Zgodnie pędzimy w stronę wulkanu. Orientujemy się w terenie. Rozdzielamy się. Każdy zajmuje właściwie sobie miejsce. Materiały z ładunkami znajdują się u podłoża wulkanu. Razem z Nickiem przenosimy je jak najdalej. Członkowie plemienia otaczają grupę ojca. Są gotowi do walki. Podnoszę kciuk w górę, dając im znak, że mogą zaczynać. Rzucają się z krzykiem na zaskoczonych ludzi. Nick zabezpiecza tyły. Natomiast ja, wyprostowana jak struna wychodzę z ukrycia i staję twarzą w twarz z własnym ojcem.
Mężczyzna nie wykazuje zdziwienia. Bije od niego chłodna pewność siebie. Zbliża się do mnie o krok.
– Jednak do nas dotarłaś – mówi Gabriel. – Nie sądziłem, że jesteś taka przekonująca.
Głową wskazuje tubylców, którzy otaczają grupę obdarzonych. Nie wiem, jak długo taka ochrona wystarczy. W końcu to zwyczajni mieszkańcy przeciw niebezpiecznym obdarzonym.
– Zupełnie zwariowałeś, że chcesz wysadzić wulkan – warczę.
Zaczyna się śmiać. Ten dźwięk niesie się swobodnie po okolicy. Wszyscy zwracają głowy w naszą stronę.
– Nie chcę go wysadzić, głupia – odpowiada. – Nie trzymam tu materiałów wybuchowych. To, co udało Ci się oddalić to najczystszy, rozkruszony ametyst wymieszany z krwią obdarzonych. To mieszanka wyciszająca moc. W pobliżu wulkanu nikt nie może użyć swojego daru, a oprócz tego miecz w jego głębi staje się zupełnie bezużyteczny.
YOU ARE READING
Szkarłatny miecz
FantasyŚwiat opanowała nierówność. Ludzkość została podzielona na lepszych i gorszych. Obdarzeni mocą Matki Natury przeciw odrzuconym beztalenciom. Ścieżkę losu przecina z pozoru zwyczajna nastolatka, zdeterminowana w walce o przywrócenie sprawiedliwości...