Rozdział VIII

10 2 0
                                    

      – Według wskazówek Lionela musimy skręcić w prawo – mówię.

      Towarzysze zgodnie kiwają głową i maszerują tuż za mną. Powoli zaczynam odczuwać działanie miecza. Wcześniej udawało mi się to całkiem stłumić. Teraz, czuję, że w każdej chwili mogę się zatracić w jego sile. Szum w uszach zakłóca moje myśli.

      – Nick – ciągnę go za ramię – przyzywa mnie.

       Bez wahania wyjmuje z torby butelkę z napojem, który łagodzi wpływ broni na mój organizm. Wdzięcznie przyjmuje naczynie. Wychylam kilka łyków, dzięki czemu znów mogę się skupić. Wciąż maszerujemy, zupełnie skoncentrowani na swoim zadaniu. Udało się dotrzeć aż tutaj, tak niewiele dzieli nas od dokończenia misji. Nie jestem pewna, co tym razem może nam przeszkodzić.

      Robi się gorąco, gęsta para unosi się w powietrzu. Znajdujemy się w części wulkanu, która mieści się w niedużej odległości od komina. Oświetlamy drogę latarką, badając skaliste ściany. W końcu docieramy do miejsca, w którym jaskinię oblewa czerwone światło. W środku skupiska ułamków skalnych wystaje srebrna rękojeść. Chwilę przypatruje się jej, jak zahipnotyzowana. Czuję moc, która płynie ze stali ostrza. Robię krok w jego stronę, ale Nick mnie powstrzymuje. Dlaczego nie pozwala mi poczuć prawdziwej iskry magicznego kordu?

       – Uważaj – mówi. – Nie wiesz, co z tobą zrobi.

       – Chłopiec ma rację – popiera go przywódca plemienia. – Nie rób niczego pochopnie.

      Potakuję. Biorę głęboki oddech i ostrożnie zbliżam się do broni. Chwytam za rękojeść, która idealnie dopasowuje się do mojej dłoni. Pociągam z całej siły, uwalniając ostrze ze skalistego więzienia. Po moim ciele przechodzi prąd. Błyskawica trafia do każdej z żył i napełnia mnie niezrównaną siłą. Tylko na chwilę przejmuje władzę nade mną. Potem stajemy się jednością. Potęga szkarłatnego miecza przenika mnie do głębi i łączy się siłą żywiołu, która stanowi część mnie. Unoszę w górę ostrze, wywołując falę ognia. Jego języki dotykają przestrzeń wokół mnie, rozprzestrzeniają się w błyskawicznym tempie. Sięgam wzrokiem do towarzyszy, ale ich nie dostrzegam. Musieli uciec. Wznoszę płomienie, jednocześnie wstrząsając ziemią. Wulkan drży, kiedy silniej manewruje mieczem. Żywioły zaczynają się przeplatać. Woda oblewa ognisko, wiatr porywa wyrastające rośliny. Siły przyrody przejmują władzę nad wszystkim. Czuję nieograniczoną potęgę natury. Lekkość, wolność i spokój wypełniają mnie bez granic. Płynę wśród szumu powietrza i trzasku płomieni. Zupełnie oddaje się pod władzę Matki Natury.

       Po chwili wszystko cichnie. Broń nieprzyjemnie ciąży mi w dłoniach. Traci swój blask, staje się zardzewiałym kawałkiem stali. Pozwalam upaść jej na podłoże jaskini. Sama klękam, zupełnie wycieńczona. Czuję się pusta. Nie panuję nad własnym ciałem, uderzam cicho o ziemię. Odchodzę w głąb niezmierzonej nicości.

       Wstrząs. Drganie podłoża powoduje, że gwałtownie odzyskuje świadomość. Rozglądam się wokoło. W moim pobliżu leży mnóstwo odłamków skalnych, oderwanych od powierzchni, która kiedyś stanowiła ścianę. Natychmiast wstaję. Ciężar nóg mnie przytłacza. Ledwo utrzymuję się w pozycji pionowej. Na szczęście udaje mi się to na tyle, żebym mogła wrócić do głównego korytarza. Ktoś gwałtownie na mnie wpada.

      – Rose! – krzyczy chłopak. – Nic ci nie jest? Tak bardzo się martwiłem.

       Przygarnia mnie do siebie na chwilę, po czym chwyta za dłoń i ciągnie w stronę wyjścia. Jestem zupełnie zdezorientowana, ledwo nadążam za biegnącym Nicholasem. Z sufitu nad nami sypią się kamienie i popiół. Raz po raz zmieniamy trasę, wymijając nagromadzone na naszej drodze odłamki. W końcu docieramy do wyjścia z jaskini, którego większa część została zasypana. Rozpędzeni, gwałtownie wyskakujemy poza wulkan. Z trudnością łapię oddech, gdy opuszczamy strome zbocze. Nick, co chwilę mnie pośpiesza. Opadam z sił, ale biegnę dalej. Kiedy docieramy do lasu, padam na ziemię, zupełnie wycieńczona.

      W jednej sekundzie rozlega się huk. Wstrząsy ziemi znacznie się wzmagają. Odwracam się w stronę Heliosa. Jego górna część została zupełnie rozerwana, tworząc coś na kształt litery „v". Nie sączy się z niej ani odrobina magmy. Ze stożka wyrasta niezliczona liczba kwiatów. Ich kolor znacząco rzuca się w oczy. Błękit, pomarańcz, zieleń i biel. Znaki żywiołów.

      Zajmuję miejsce obok Nicholasa. Oboje wpatrujemy się ze zdumieniem w to, co tworzy się przed nami. Wulkan zarasta, staje się jedną wielką górą kwiatów. Ich płatki niesione przez wiatr, docierają nawet do nas. Chwytam delikatnie jeden z nich. Płomienny kolor świadczy o dziedzictwie ognia. W dotyku jest ciepły. Pokazuje go Nicholasowi.

      – Co to wszystko znaczy? – pytam.

       – Rose, zmieniłaś świat – odpowiada. – Kiedy sięgnęłaś po miecz, całą powierzchnię zalał niewiarygodny blask. Płonął, aż dotarł do każdego zakątka i wyrównał losy ludzkości. Nie czuję swojej mocy. – Przerywa na chwilę i patrzy mi prosto w oczy. – Nierówność skończona. Nie ma już obdarzonych, gwieździstych i beztalenci. Są tylko ludzie. Po prostu.

      Oczy zachodzą mi łzami. Udało mi się. Wypełniłam pradawną przepowiednię i przyniosłam światu coś, czego od lat mu brakowało. Ludzie choć różni, nie będą prześladowani ze względu na brak umiejętności. Teraz, przyszłość każdego będzie zależeć wyłącznie od jego własnych starań. Żadne klasyfikacje rodzinne i dary nie odmienią jego losu, jeśli sam o niego nie zawalczy. Prawdziwy świat, pełen większego zrozumienia i wzajemnej akceptacji.

      – Jak teraz będzie wyglądać nasze życie? – szepcę.

      – Wszystko przed nami, Rose – odpowiada. – Jednego mogę być pewny, już nic nie będzie takie samo.

      Uśmiecham się smutno. Splatamy swoje palce i zmierzamy w głąb wyspy. Razem, ku nowej przygodzie. Ku nowemu światu.

Szkarłatny mieczWhere stories live. Discover now