Rozdział 6

123 19 0
                                    

Od kolacji minęły dwa tygodnie, a ja nadal nie dostałam żadnej odpowiedzi od Helen. Można było powiedzieć, że nie miałam żadnego zlecenia. W zimę trudno było zdobyć nowych klientów. Tego byłam pewna. 

Westchnęłam cicho i dokończyłam upinać włosy. Nie chciałam zostawiać ich rozpuszczonych, tym bardziej, że na zewnątrz wiał dosyć silny wiatr.

Miałam spotkać się ze starym znajomym, który jakimś cudem znalazł się kilka dni wcześniej w mojej firmie, oznajmiając, że był kolegą z czasów beztroskiego dzieciństwa. W ogóle go nie pamiętałam, gdy stanął przede mną. Dopiero gdy przedstawił się jako Dylan Sparks, przypomniałam sobie naszych sąsiadów z naprzeciwka o tym samym nazwisku z mojego rodzinnego domu oraz małego chłopczyka. To właśnie był mój dawny przyjaciel, który wyprowadził się z rodzicami i słuch o nim zaginął. Oboje mieliśmy wtedy po dziewięć lat, więc nic dziwnego, że go z początku nie kojarzyłam.

Wróciłam wspomnieniami do czasów, gdy byłam małym dzieckiem i spotykałam się z Dylanem prawie że codziennie. Latem często graliśmy w karty w domku na drzewie, jeździliśmy rowerami nad rzekę i bawiliśmy się w chowanego, a zimową porą lepiliśmy bałwana, zabierał mnie na sanki i budowaliśmy igloo. 

Najlepszym momentem było to, że gdy byłam smutna, to zawsze przynosił mi lizaka na pocieszenie. Od razu miałam lepszy humor i wszystkie zmartwienia odchodziły w zapomnienie.

Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie jego rozrywkowego charakteru. Musiałam stwierdzić, że wyrósł na przystojnego mężczyznę. Teraz był wysokim, umięśnionym blondynem z niebieskimi oczami, których kolor był jeszcze intensywniejszy niż kilkanaście lat temu.

Po wyjściu z domu wyjechałam z podjazdu i ruszyłam w drogę. Zegar na desce rozdzielczej samochodu wskazywał jedenastą piętnaście. Spotkanie miałam zaplanowane na dwunastą, więc miałam jeszcze trochę czasu na zapoznanie się z otoczeniem.

Na miejsce przyjechałam po dwudziestu minutach. Weszłam do małej kawiarenki położonej przy jednej z tych cichszych uliczek, gdzie ruch był niewielki. Szyld nad drzwiami brzmiał „SZACH MAT".

Minęłam kilka stolików i zajęłam jeden przy oknie. Zawsze wybierałam miejsca z widokiem na panoramę miasta. Nie lubiłam siadać przy ścianie, bo czułam się odizolowana, a świadomość, że widziałam jadące samochody, przechodzących ludzi i ogólnie tętniące życie sprawiały, że czułam się pewniej.

Rozejrzałam się po wnętrzu i stwierdziłam, że wystrój był bardzo ładny. Nie było takiego przepychu jak w większości lokali. Tutaj dominowała prostota, ale i elegancja. Białe stoliki i czarne krzesła sprawiały, że pierwsze, o czym pomyślałam, było to, że rzeczywiście znajdowałam się na planszy szachowej. Podłoga była wyłożona specjalnie naprzemiennymi kolorami płytek. Gdy krzesło było czarne, to płytka biała, natomiast gdy krzesło było białe, to płytka czarna. Efekt był intrygujący i iluzjonistyczny. Obróciłam głowę i zauważyłam przy ladzie dwie figurki, jedna przedstawiała wieżę, a druga króla. Ściany były beżowe, co powodowało, że ta kawiarnia nie była przytłaczająca. Dodatkowo kilka dużych okien, które rozjaśniały pomieszczenie.

Przestałam rozglądać się po wnętrzu. Niepewnie spojrzałam przez okno. 

Zobaczyłam idącego blondyna, który wydawał się rozkojarzony i zdawało mi się, że nad czymś się zastanawiał. Drzwi się otworzyły i po chwili przede mną pojawił się Dylan. Uśmiechnął się szeroko i zajął miejsce naprzeciwko mnie.

— Przepraszam za spóźnienie. Sam podałem ci adres, a o mały włos nie zabłądziłem. — Zaśmiał się ze swojej głupoty. — Na przyszłość będę pamiętać, żeby najpierw odwiedzać miejsca, a później zapraszać do niego osoby — mruknął i utkwił we mnie wzrok.

Zmiana planówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz