IV

379 40 1
                                    

Niedziela, 27 czerwca 1943 r

Gdy tata kręcił mi loki, postanowiłam w końcu dotknąć tematu, który nie dawał mi spokojnie żyć przez ostatnie dwa dni.

– Ksiądz twierdzi, że powinniśmy uciec za Bug – powiedziałam.

Wszyscy zgromadzeni w pokoju spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Wyskoczyłam ni z gruszki, ni z pietruszki, ale nie mogłam czekać, aż rozpoczną jakikolwiek temat.

– A czemu to? – Mama przerwała zapinanie guzików u koszuli Antka.

– Jest przekonany, że upowcy napadną Orzeszyn jeszcze w te wakacje.

Tata odłożył pogrzebacz i głośno przełknął ślinę.

– No cóż... To nie byłoby takie głupie.

– Byłoby, Wojtusiu – skwitowała babcia. – Co zrobilibyśmy z gospodarstwem? Stracilibyśmy majątek. A jedzenie? Zapasy skończyłyby się szybciej, niż myślisz. Nie mielibyśmy zwierząt ani zboża, żeby zarobić pieniądze. Co ty sobie wyobrażasz? Żebranie pod kościołem?

– Ależ mamo...

– Okropnie się o was boję. – Babcia zmieniła ton głosu. – Poszłabym z wami za Bug pieszo, żebyśmy byli bezpieczni. Ale łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Może Ukraińcy pójdą w inne strony albo tylko nas okradną? Nadrobimy straty niedługo, a przynajmniej będziemy mieć dach nad głową.

– To nie jest tylko zdanie Janiny – dodał dziadek. – Ostatnio rozmawiam z wielu ludźmi na te tematy. Większość decyduje się zostać. Czy Ukraińcy mogliby być aż tak okrutni wobec osób, które nie wyrządziły im żadnego zła?

Spojrzałam ukradkiem na Olyę zmywającą naczynia po śniadaniu. Jak zwykle udawała, że nasze rozmowy wcale jej nie obchodzą, ale trudno mi było w to uwierzyć.

***

Po mszy Krzysztof wybiegł z kościoła, odszukał mnie i zatrzymał.

– Haniu, możemy spotkać się dziś przy Łódce?

Odchrząknęłam.

– Ee... No tak, o której?

– Siedemnastej, zdążysz spokojnie zjeść i odpocząć. – Poklepał mnie po ramieniu. – Do zobaczenia.

Odbiegł. Pewnie ma dziś spowiadać, dlatego tak się spieszy.

Od mojego wczesnego dzieciństwa spotykaliśmy się w tym miejscu; łódka odwrócona dnem do góry, podparta mocnym kijem, tworząca skośny daszek. Nikt nie miał pojęcia, skąd tam się wzięła, w każdym razie była postawiona w malowniczym miejscu na wzniesieniu, dawała cień lub ochronę przed deszczem w zależności od pogody i od zawsze dziwnie mnie fascynowała. Dlatego wybraliśmy ją na miejsce spotkań, i to nie byle jakich.

Bawić mogliśmy się na podwórku, plotkować na ławeczce, a żartować w domu, ale Łódka już na zawsze będzie kojarzyć mi się z poważnymi rozmowami. Wiele razy śniło mi się, że całowałam go w tamtym miejscu. Nigdzie indziej. Ale to nieistotne.

O siedemnastej już na mnie czekał. Pomachał na powitanie i uśmiechnął się lekko.

– O co chodzi? – spytałam, siadając obok.

– Od naszego ostatniego spotkania coś mi chodzi po głowie.

Czy jego też męczą myśli o ucieczce? Czy też wyobraża siebie raz głodującego i zziębniętego, raz pokrojonego siekierą pod domem? Czy myśli o mnie choć w połowie tak często, jak ja o nim...?

– Łanie.

Że co?

– Pamiętasz te pasące się łanie?

Zakuło mnie w sercu, ale zagryzłam wargi i wymruczałam, że tak. Nie myślał ani o ucieczce, ani o mnie. Myślał o samicach jelenia.

– Jest taki jeden piękny psalm...

Nie, błagam, nie teraz.

– ...który jednocześnie mnie przeraża i daje nadzieję, a to wszystko w kontekście wydarzeń, które, ekhem, mogą się nam przytrafić.

– Czyli jednak. Wracamy do tego tematu?

– Poniekąd.

Wyjął z plecaka Pismo Święte. Przed oczami stanęły mi nasze wszystkie spotkania, kiedy leżałam uśmiechnięta przy Łódce, opalając twarz, a on czytał mi swoją ukochaną księgę.

Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego Izraelici musieli mieć ciągle pod górkę. Nieustannie jakieś wojny, okupacje albo nieodpowiedzialni rządcy. I to wszystko mimo tego, że byli niesamowicie religijni (zazwyczaj).

Dopiero w okupowanej Polsce zdałam sobie sprawę, że mój ojczysty naród ma niepokojąco podobną sytuację. Teraz doszło jeszcze to całe prześladowanie Żydów przez Niemców i – o dziwo – Polaków przez Ukraińców jedynie ze względu na pochodzenie i religię.

– O czym dziś poczytamy? – Uśmiechnęłam się.

– Chciałbym dać ci kartkę z psalmem dwudziestym drugim. Miej go przy sobie.

Krzysztof posiadał łacińską Biblię; tłumaczył mi ją na bieżąco, zapewne dlatego, że wcześniej czytał ją nie raz. Pochodził z inteligenckiej rodziny i uczył się tego języka od dzieciństwa, a był pojętnym dzieckiem. Rozmawiał też często ze swoim przyjacielem Żydem po hebrajsku, doszlifował się w seminarium i próbował czytać Pismo Święte również w tym języku. Twierdził, że polskie przekłady są dobre, ale mogłyby być lepsze.

Miał specyficznie zainteresowania, ale to też w nim uwielbiałam.

Psalm przetłumaczył sam i zapisał odręcznie. Wydawał się dość długi.

Psalm 22
Przewodnikowi chóru na melodię: Ajjelet haszszahar (Łania o świcie). Dawidowy.

Roześmiałam się cicho.

– Co to za melodia? Brzmi kusząco.

– Problem w tym, że nikt nie ma pojęcia. Nigdzie indziej nie zachowały się wzmianki, co to w ogóle jest. – Przeciągnął się, ziewając. – Istnieje teoria, że skoro jest to psalm przebłagalny, Izraelici śpiewali go podczas ofiary porannej. Wiesz, że w tamtych czasach zabijanie zwierząt zastępowało dzisiejszą spowiedź. Baranki, gołąbki i tym podobne. Możliwe, że istniał jakiś poranny obrzęd, podczas którego śpiewano ten psalm i składano w ofierze łanię.
Przerwał na chwilę, westchnął i popatrzył na mnie łagodnym wzrokiem, od którego robiło mi się ciepło w klatce piersiowej.

– Słyszałem od jednego bardzo mądrego kaznodziei, że Ajjelet haszszahar symbolizuje wartościową kobietę. Pieśń, której nikt nie potrafi zaśpiewać. Nikt jej nie przeniknie, zwłaszcza mężczyzna. Piękność stojąca we wschodzącym słońcu, która potrafi złożyć życie w ofierze w imię miłości, choćby do dziecka. To taka kobieta, o której w Pieśni nad Pieśniami Oblubieniec mówi:

Sześćdziesiąt jest królowych i osiemdziesiąt nałożnic, a dziewcząt – liczba niezliczona...

Odkąd Krzysztof odkrył przede mną tajniki Pieśni nad Pieśniami, w najskrytszych marzeniach wyobrażałam sobie, że cytuje ją z myślą o mnie, a ja odpowiadam mu tym samym.

A ona jedyna, moja gołąbka, moja nieskalana. Jedyna swojej matki, wybrana swojej rodzicielki. Podziwiają ją dziewczęta i zwą szczęśliwą, nawet królowe i nałożnice ją wychwalają. „Kimże ona jest: wschodząca jak zorza, piękna jak księżyc, jaśniejąca jak słońce, groźna jak zastępy w szyku?"

– Piękne – wyszeptałam. – Chciałabym być... taką kobietą.

- Mam nadzieję, że nią jesteś; nie mogę powiedzieć na pewno, bo wydajesz mi się pieśnią, której nigdy nie zdołam poznać.

Serce tak szybko pompowało mi krew, że policzki zapłonęły. Zbliżyłam się do Krzysztofa i wyciągnęłam ku niemu drżące ręce. Uczynił to samo. Objęliśmy się, wsłuchując się nawzajem w swoje oddechy i bicie tętna.

Łania Świtu||Rzeź Wołyńska 1943Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz