1.

585 57 8
                                    

Miałam przenieść list. Jeden niewielki list, opakowany w szarawą kopertę, nieoznaczony niczyim nazwiskiem. To była moja praca. Przenosiłam po obozie listy, meldunki, rozkazy, a także miłosne wiersze i skrywane sekrety. Były w moich rękach bezpieczne, bo przez piętnaście lat doskonale utrwaliłam umiejętność niezwracania na siebie uwagi. Pochylona głowa, szybki krok i absolutnie żadnych oznak zainteresowania innymi.
Głównym jednak powodem, dla którego zostałam chłopcem na posyłki był fakt, że jak wiele kobiet w illyryjskim obozie nie umiałam czytać.
Czytanie było przywilejem nielicznych, bogatych córek lordów, od urodzenia przygotowywanych do posiadania potomstwa i zadowalania swoich mężów.
Brnełam teraz przez wydeptaną w niskiej trawie ścieżkę, ubłoconą po wczorajszych deszczach. Podeszwy moich butów głośno plaskały przy każdym kroku. Maszerowałam raźnie, prawą rękę zaciskając na wysłużonej sakwie. Jeżeli się pospieszę i szybko odniosę kopertę, dotrę do domu idealnie wraz z zapadnięciem zmroku. Dobrze byłoby gdybym nie wracała po ciemku, gdyż to zawsze gwarantowało kłopoty.
Ścieżka zakręciła w prawo, a ja ze zdiwieniem zobaczyłam jak mnóstwo osób kręci się tu o tak późnej porze. Nie było to jednak zwykłe zatłoczenie, ponieważ wszyscy zgromadzeni wydawali się spoglądać w jednym kierunku. Podążyłam za ich spojrzeniami.
Widok zasłaniały mi dziesiątki pleców. Nie należałam do niskich, ale Illyrowie byli z natury niesamowicie wysocy. Delikatnie lawirując, przedostałam się do centrum wydarzeń.
Nie powinnam się była tam wtedy pchać.
Zobaczyłam naraz trzy rzeczy: ogromnego Illyra, sześcioletnią dziewczynkę i chłopaka stojącego kilkanaście metrów za nimi wyglądającego jakby rozgrywana scena wcale go nie obchodziła.
Wiedziałam co robi ten Illyr. Wiedziałam, bo żyłam takimi sytuacjami codziennie. Gwałty i molestowanie małych dzieci były tu normą, na którą jedyną właściwą reakcją było udawanie, że nic się nie dzieje. Ogromny Illyr bezwstydnie obmacywał ją pomiędzy namiotami, nie zwracając uwagi na ukradkowe spojrzenia jakimi obsypywali go przechodzący fae. Bo oni nie mogli nic mu zrobić. Byli słabsi, a sprzeciwianie się komuś wyższym rangą prawie zawsze kończyło się chłostą lub karą śmierci.
Odwróciłam się więc jak wszyscy ignorując całą sytuację. Nie możesz reagować emocjonalnie na każdą krzywdę, Magg- wmawiałam sobie. Musisz myśleć o swojej rodzinie, twoje zarobki pomagają im przeżyć kolejne miesiące, Magg.
A jednak w moich oczach stanęły łzy, gdy usłyszałam stłumiony szloch dziecka. Ja też kiedyś byłam takim dzieckiem. Wtedy też nikt mi nie pomógł.
Podeszłam zdecydowanym krokiem do Illyra, w myślach powtarzając, że muszę zachować rozwagę. Jedno słowo za dużo i skończę na chłoście.
- Proszę zostawić to dziecko w spokoju.- powiedziałam patrząc w ziemię, udając uległość.- Jest ono potrzebne lordowi Glarickowi w jego namiocie. Nakazał mi niezwłocznie po nią posłać.- kłamałam jak z nut, zmyślając niebanalną historyjkę.
Roześmiał się ochryple, chwytając moją twarz i przyjrzał mi się dokładnie.
- Urocza jesteś, ale nie próbuj mnie oszukiwać, kłamczucho.- odrzekł, a wesołość wyparowała z jego twarzy.
Oblałam się rumieńcem. Powinnam była teraz przeprosić, powiedzieć, że odpracuje to kłamstwo i poddać się karze, ale tego nie zrobiłam. Moja złość odnalazła drogę do mojego języka szybciej niż mój rozum.
- Wolę być kłamczuchą, niż podłym zboczeńcem.- powiedziałam nie ukrywając pogardy- Wolę codziennie kłamać niż patrzeć na twarze gwałconych kobiet i dzieci, przez takich jak ty, ty bezduszno kupo mięśni.- wysyczałam z jadem, opluwając mu twarz.
Przegięłam. Popełniłam w życiu miliony błędów, a ten był moim ostatnim.- pomyślałam. Widziałam w jego oczach furię, widziałam jak wyciera twarz , jak popycha mnie, a ja upadam twardo o ziemię. Dookoła gęstniał tłum, teraz ludzie gapili się na nas bez skrępowań. Dziewczynka już dawno zdążyła uciec, korzystając z zamieszania. Chociaż tyle zrobiłam.
Następnie pamiętam tylko urywki. Pamiętam, jak krzyczę z bólu, gdy kopie mnie w brzuch. Pamiętam, jak zwijam się na błocie, próbując osłonić się przed ciosami. W międzyczasie rozkładam skrzydła. Te bezużyteczne, błoniaste skrzydła podcięte, jak każdej Illyrki, bym nie mogła latać. Teraz służą mi za tarczę. Pamiętam odgłos łamanego nosa i to jak moczę się w spodnie. Chyba zaczęłam szlochać, ale nie jestem pewna, bo cała jestem w błocie, nikt nie reaguje.
Nikt mi nie pomaga, nie prosi by przestał, nikt nie krzyczy. Ja krzyczę. Przez chwilkę jeszcze widzę oczy dziwnego Illyra , tego, który stał niedaleko. Wydaje się chcieć coś zrobić, ale tego nie robi. Nie mam mu tego za złe.
Tracę wzrok. Wiem, że powinnam widzieć coś więcej niż jego oczy, ale nie widzę. Nie szkodzi. Uznaję, że są bardzo ładnym ostatnim widokiem. Bo są.
Ból mnie nie opuszcza, nadal czuję każdy cios. Ale zdążyłam się przyzwyczaić. Ból jest dobry, to znak, że mój kręgosłup jest cały.
Staram się milczeć, nie krzyczeć. Ale krzyczę. To bardzo, bardzo smutne. Odrobina bólu i tracimy kontrolę nad własnym ciałem.
Później nic nie słyszę. Staram się tym nie martwić, powtarzam sobie:Nic się nie stało, nic się nie stało, nic się nie stało. Ale dzieje się, choć ja już tego nie czuję.
Nie pamiętam kiedy wszystko się kończy. To chyba nawet lepiej. Spokojnie czekam na koniec, jestem już gotowa.
A on przychodzi i delikatnie mnie otula. Tak, myślę, brunatne oczy chłopaka to doskonały ostatni widok.

Illyrka [Acotar Oneshot]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz