♦Epilog♦

6.1K 451 203
                                    

  — Zac, on się nie zmieści... — powiedziałem.

— Trzeba poszukać większego rozmiaru? Aż tak przytył?

— Nasze słoneczko szybko rośnie — pogładziłem się po sporym brzuchu.

Od naszej rozmowy z rodzicami Zaca minęło już pół roku i właśnie jesteśmy na zakupach ubrań ciążowych dla mnie.

— Oj, aż za szybko... — także przyłożył dłoń do mojego brzucha.

— Zac... Mam ochotę na pizze...

— Przecież dopiero jedliśmy lody — spojrzał na mnie zaskoczony.

— Proszę?

— No dobrze... Ale zjesz sam całą?

— Jak to sam? A dziecko, to co? — zaśmiałem się.

Mój kochany mąż podrapał się po głowie.

— No dobrze, chodźmy — powiedział.

Pobraliśmy się niedługo po tym, jak dowiedziałem się o moim synku. Myślałem nad skromną imprezą, ponieważ w końcu nie ma czego świętować... Lecz rodzice Zaca i pan Dyrektor stanowczo się temu sprzeciwili i urządzili nam huczną imprezę, gdzie ja, oczywiście nie piłem. W jej organizację wkręciła się nawet mama Zaca, z którą nawet się polubiliśmy.

Po tym wspaniałym wydarzeniu wprowadziłem się do mieszkania mojego przeznaczonego, gdzie teraz sobie mieszkamy i Zac codziennie gotuje mi śniadanka.

— A jak z tym filmem? — zapytałem, czekając już na pizze.

— No, już kończymy nagrywanie, poszło naprawdę sprawnie.

— Dziękuję — podziękowałem pani, która przyniosła mi jedzenie — to dobrze, wreszcie będziesz miał chwilę przerwy — z uśmiechem wziąłem do ust pierwszy kawałek.

— No właśnie nie bardzo... — powiedział smutno — po zakończeniu nagrywania, mam tylko miesiąc wolnego, a zaraz później kolejny projekt, gdzie gram z Redem...

— Hmmm.... To chyba dobrze, nie? — zapytałem, nie rozumiejąc jego smutku.

— No właśnie nie bardzo... Będę musiał opuścić kraj na ponad rok...

— Ou... — odłożyłem jedzenie, ponieważ momentalnie straciłem apetyt. Przywdziałem uspokajający uśmiech — Nic się na to nie poradzi... Spokojnie, ja i maleństwo damy sobie radę.

— Szlag... — przetarł dłońmi twarz — nie opuszczę się, gdy on przyjdzie na świat, nie ma mowy — wgapiał się we mnie, a ja w niego, przez chwilę wszystko zniknęło i byliśmy tylko my.

— Spokojnie — jednak musiałem przerwać tę magiczną chwilę, ponieważ moje słoneczko domagało się jedzenia — będziemy na ciebie czekać.

— No ja mam taką nadzieje — zaśmiał się, biorąc mój kawałek pizzy.

— Ej, ale to moje!

— Przytyjesz, jeśli zjesz całą!

— Zac! Wypluj to! — starałem się rękami zabrać mu MÓJ posiłek.

— Nie ma bata — wstał i odszedł nieco — To moje! I ty też jesteś mój! — mówił z pełną buzią.

— Zamknij się wreszcie! — lecz potem szeptem dopowiedziałem — Jestem twój...

— Co powiedziałeś? — usiadł naprzeciwko mnie, tak jak siedzieliśmy wcześniej.

— Kocham cię — powiedziałem, patrząc mu w oczy.

— Ja ciebie też... — dał mi buziaka w usta, po czym wróciliśmy do jedzenia.

Tak jak królewna śnieżka miała swój Happy End, tak ja teraz dążę do swojego. Przez ten rok, który z nim spędziłem, zrozumiałem, że nie ważne, jakby mogło być źle, i tak wszystko się ułoży.

Ponieważ prawdziwa miłość, wszystko przezwycięży.  

KONIEC

  

♦♦♦ 

Dziękuję wszystkim, tym, którzy dotrwali do końca!

Niestety, tutaj kończy się historia Zaca i Soreia :)

Szczerze? Trochę trudno mi w to uwierzyć... Za bardzo przyzwyczaiłam się do tej książki ;/

Będzie mi trochę smutno bez tych bohaterów, a najbardziej bez dyrektora...

A właśnie xd

Ktoś pamięta, jak miał na imię dyrektor? 

(Tak, to imię było podawane XD)

Tak więc do następnej opowieści Skarby!

As |Yασι| [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz