♦XI♦

6.5K 532 84
                                    

P.o.v Zac

  — Twoja rola była genialna! Kreon był perfekcyjny! Gdybyś tak grał, także w filmach, byłbyś w czołowych miejscach w krajowym rankingu popularności! Skąd u ciebie taka nagła pasja? — chwalił mnie mój menadżer, lecz mimo sukcesu nie byłem dumny z odegrania tej roli. Ponieważ, to nie były moje umiejętności. Nie mam pojęcia czemu, ale kłótnia z Soreiem całkowicie zrujnowała mi nastrój.

— Pasja? — powiedziałem kpiąco — Ja nie posiadam pasji...

— Więc co to było? — zignorowałem jego pytanie i ruszyłem na salę, gdzie odbywała się cała impreza — ZAC!

— Daj mi spokój! Było dobrze, tak?! WIĘC DAJ MI CHOLERNY SPOKÓJ!!

Mój nagły wybuch najwyraźniej zdziwił go, ponieważ nie zatrzymywał mnie dalej.

Wszedłem na salę i rozejrzałem się po niej, szukając Omegi, odpowiedzialnej za mój dzisiejszy humor. Niestety, nie znalazłem jej — wkurzyłem się. Sięgnąłem po pierwszy kieliszek z brzegu, po czym wypiłem na raz. W jednej chwili otoczyło mnie mnóstwo kobiet, gratulując sukcesu — nie obchodziły mnie. W tamtej chwili pragnąłem jedynie upić się do nieprzytomności. Oj coś czuję, że zezgonuję...

Podczas rozmowy z jedną z dziewczyn, nagle poczułem najpiękniejszy zapach, jaki czułem kiedykolwiek. Woń pomarańczy przebiła się przez przesłodzone perfumy kobiet. Rozglądnąłem się wokoło, lecz nie dostrzegłem nikogo. Po jakimś czasie zapach stracił na mocy, jednak moja alfa oszalała. Miotała się, a mnie aż ciągnęło do drzwi.

Kto to był?

Czemu poczułem to dopiero teraz?

Czyżby ktoś przeznaczony mi był aż tak blisko?

Jak ja mogłem nie wyczuć wcześniej tej osoby?!

Jestem najgorszy...

Jak się później okazało, zasnąłem na sali wraz z innymi osobami, niemal kąpiąc się w rozlanym na podłodze alkoholu.

Budząc się rano, masakrycznie bolała mnie głowa. Kac morderca...

Wstałem z podłogi i ledwo stojąc na nogach, udałem się do pokoju Soreia. Widząc jego śpiącą twarz, nagle coś zabolało mnie w piersi. Co to było? Jeszcze nigdy nie czułem takiego ucisku... Nie chcąc go obudzić, położyłem się obok niego, nadal przyćmiony, płynącym w moich żyłach alkoholem. Dyrektor miał rację, że alkohol dodaje odwagi.

Leżąc obok, przyciągnąłem go do siebie, przytulając od tyłu. Delikatnie pogłaskałem go dłonią po policzku, po czym włożyłem nos w jego włosy, wciągając delikatny zapach.

Zapach pomarańczy...

Nie musiałem długo czekać, by zostać wciągniętym do krainy snów.

Obudziłem się wczesnym popołudniem, a raczej nie zrobiłem tego sam, ponieważ Sorei wpadł do pokoju, głośno krzycząc. Kiedy on mi się wyrwał... Zaraz, wyrwał?

Wtedy wróciły do mnie wspomnienia z poranka. CO JA NAROBIŁEM... Starając się zachować zimną krew, spojrzałem na niego nie zrozumiale.

— O co chodzi...? — mój głos był jeszcze zaspany i zachrypnięty. Bolało mnie gardło... jestem ciekaw, co się wczoraj działo na imprezie, gdy się upiłem... Nic nie pamiętam...

— Jeszcze się pytasz?! Dzieciaki już są! Wstawaj i idź się wykąpać! Cuchniesz alkoholem! — krzyczał na mnie, lecz nie patrzył w oczy. Jego wzrok wbity był w podłogę.

Wkurzyło mnie to.

Wstałem i w miarę pospiesznym krokiem podszedłem do niego i przyszpiliłem do ściany.

— Możesz się zamknąć?

— A ty, możesz się odsunąć? — odpyskował.

— Czyli umiesz mówić głośno — uśmiechnąłem się zadziornie, po czym jeszcze bardziej się zbliżyłem.

— Z... zna... znaczy ja... nie... — jąkał się, a jego twarz była cała czerwona — prze... przepraszam...

Jego słowa wzburzyły mnie jeszcze bardziej.

W tamtej chwili nasze twarze dzieliły milimetry...


♦♦♦  


Tak jak obiecałam, podsyłam wam rozdzialik ^^

Jak myślicie, co w tej sytuacji zrobi Zac?

Pocałuje, poliże, ugryzie, czy odpuści? xd

Następny rozdział będzie we wtorek. 

Do zobaczenia kochani ❤ 

19.08.2018 r.

As |Yασι| [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz