Rozdział 11

103 15 5
                                    

***Katherine

Nastał dzień moich urodzin. Wstałam z samego rana. Mama męczy mnie ćwiczeniami mającymi zmniejszyć ból przemiany. Aktualnie siedzę w kuchni przy stole, czekając na obiad. Patrzę na mamę, która sprawnie mknie jak huragan przy garnkach.

- Co smacznego dzisiaj? - spytałam z uśmiechem i poczułam znakomity zapach potrawy, który wywołał burka z mojego brzucha.

- Smażę właśnie de volaille. Wstawiłam też makaron. Będzie spaghetti, zupa i kończę właśnie krokiety z mięsem. - odparła mama nie odrywając się od garnków.
Zjadłszy obiad byłam dalej torturowana przez rodzinę. Powoli godziny uciekały, a ja coraz bardziej się denerwowałam. Około 20:00 wpadła do mojego pokoju Alex. Usiadła na przeciwko mnie na łóżku.

- Jak się czujesz? - spytała.

- Normalnie. Trochę się stresuje...

- Spokojnie. Będziemy tam z tobą. Ja przechodziłam swoją przemianę sama i nie było tak źle. - uspokoiła mnie. Posiliłam się na słaby uśmiech i runęłam na plecy.

- To już dziś. Nie mogę uwierzyć. To jutro do klubu? - widziałam jak zaświeciły jej się oczy. Alex to imprezowa dziewczyna.

- Myślałam, że nigdy nie spytasz. - zaśmiałam się. - W co się ubierasz? Tylko błagam nie spodnie! - spojrzała na moją szafę i już po chwili jej nie było. Zaczęła przetrząsywać mi ubrania.

- Chciałam zdać się na ciebie. - mrugnęłam do niej, kiedy zwróciła głowę w moim kierunku. - Czas dać czadu! Muszę skołować jakąś odważną kieckę.

- Katherine gdzie jesteś?! Gadam z twoim dziwnym sobowtórem. - zaczęłam się śmiać i cisnęłam w nią poduszką. Dobrze, że mam ich niezły zapas.
Rozmawiałyśmy przez dobre 2 godziny. W pewnym momencie do pokoju wpadła Nadia, przerywając nam tą jakże zwyczajną rozmowę.

- No gdzie to się podziewało cały wieczór? - spojrzała wymownie na mnie i Alex.

- Gromadziłyśmy tłuszczyk na zimę. - odpowiedziała sprawnie Al. Nadia miała ciekawy wyraz twarzy. - To jakaś nowa technika jogi twarzy? - myślałam, że parsknę śmiechem. Dziewczyna zmarszczyła czoło i w tym momencie hamulce puściły. W jednym momencie ja i Al zaczęłyśmy się ryć i możliwe, że wylądowałyśmy na podłodze.

- Z czego wy się śmiejecie? - Nadia była coraz bardziej zagubiona.

- Z Kubusia Puchatka. - odparłam przez zalewający mnie śmiech.

- Dobra już spokój. Alfa prosi cię do gabinetu. - kuzynka oznajmiła i podeszła do mnie podając mi rękę. Przyjęłam pomoc i już po chwili stałyśmy przed biurem ojca. Zapukałam lekko. Usłyszawszy donośny głos ojca weszłam do środka.

- Cześć tato. - uśmiechnęłam się wesoło.

- Cześć Kat. Czas się zbierać. Pójdziemy na polane w środku lasu. - uśmiechnął się do mnie. - Nazywamy ją księżycową łąką. Dużo wilkołaków przeszło tam swoje pierwsze przemiany. W tym pierwsza węgielna alfa.

- Dobrze. Kiedy wychodzimy? - spytałam.

- Teraz. - tato podszedł do mnie i popchnął lekko w kierunku drzwi. Wyszliśmy z pokoju. Idąc do drzwi frontowych zgarnęliśmy mamę i moich przyjaciół. Kiedy przekroczyłam próg odruchowo spojrzałam w niebo. Księżyc w pełni roznosił swój piękny blask. Mama złapała mnie pod rękę i razem ruszyłyśmy w głąb lasu. Klimat był nieziemski, dzikość przemawiała przez całe moje ciało. Po długim spacerze Alex podeszła do zachwycającej zieleni i rozchyliwszy liście ujrzałam przepiękną łąkę usłaną nierozwiniętymi jeszcze kwiatami. Widok zapierał dech w piersiach. Wyszłam ostrożnie na środek łąki i rozejrzałam się wkoło. Znajdował się tu śliczny mały stawik.

Malinowy księżyc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz