Rozdział 13

81 11 3
                                    

***Iwan

Zostawiłem mate z bólem na sercu. Patrzyłem jak samochód odjeżdża spod klubu. Po chwili wzdychania wróciłem do środka, aby skontrolować przyjaciela. Co moje oczy widzą? Liam tańczy na środku z wianuszkiem dziewczyn. Dobrze, że nie widzi mordującej go wzrokiem Vanessy. Spojrzałem na zegarek. Czas się zbierać. Westchnąłem głęboko i zacząłem przepychać się między kobietami. Jak na złość Liam musiał się tak powciskać. Nie da się przejść. No cóż. Rozpychałem sobie miejsce i jakimś cudem dotarłem do celu. Szarpnąłem chłopaka za ramię. Ten odwrócił się tylko ze smutnym wzrokiem.

- To już? - spytał płaczliwie.

- No chodź. Nie becz mi tutaj. - poklepałem go po ramieniu i razem ruszyliśmy do samochodu. Droga minęła przyjemnie. Nie musiałem słuchać przyjaciela, gdyż po chwili odleciał w siną dal. Będzie problem z wniesieniem go do pokoju. Zaparkowałem samochód i jakimś cudem dźwignąłem chłopaka. Wisiał na mnie ledwo przytomny. Przynajmniej szedł. Doszliśmy do framugi drzwi frontowych. Delikatnie nacisnąłem klamkę, po czym wciągnąłem chłopaka do środka. Mamrotał coś pod nosem. Nie wnikam o co mu chodziło. Nie chcę wiedzieć. Szedłem po cichu, uważając przy każdym kafelku, aby tylko nikogo nie zbudzić. Już miałem wepchnąć chłopaka na schody, kiedy niespodziewanie przed nami wyrosła pani Dzbanowicz.

- No no. Ładnie Byun. Nie poinformować własnej matki, że to się nie wróci na noc. Wiesz jak się martwiłam?! - krzyczała na młodego Byun'a mama. Chłopak jakby nagle wytrzeźwiał, przeprosił prędko, po czym zgiął się w pół i zwymiotował prosto przed obcasami rodzicielki. Ana tylko pokręciła głową. Złapaliśmy razem Liama i zaprowadziliśmy go do pokoju. Wytłumaczyłem nas pani Dzbanowicz. Poklepała mnie lekko po ramieniu i zaświadczyła, że ona sprzątnie. Kazała mi iść spać, co też uczyniłem. Nie zwlekając zatopiłem się w puchowej kołdrze. Odpłynąłem w stan zawieszenia, rozmyślając co przyniesie kolejny dzień.

***Katherine
Obudziłam się dość późno, sądząc po pełnym słońcu przedzierającym się przez okno. Przetarłam dłonią leniwie powieki, walcząc z bólem głowy. Nie sądziłam, że kac może być taki zdradziecki, choć co prawda mówi się kac morderca nie ma serca. Chyba w końcu przyznam racje wujkowi. Zerknęłam na podłogę, szukając jednocześnie telefonu. Wypatrzyłam go leżącego na biurku. Rozejrzałam się po pokoju szukając choć małego zainteresowania moim samopoczuciem pokazanym w tabletkach przeciwbólowych. Nic. Pozostało mi wstać i się ogarnąć. Ociężałym krokiem podeszłam do biurka, aby sprawdzić godzinę w telefonie. 15.00. No to jestem w czarnej dupie. Zero wiadomości. Wzięłam jakąś czarną bluzkę z rękawem 3/4 i czarne obcisłe spodnie. Bieliznę złapałam byleby wygodną, a buty stały przy drzwiach. Weszłam do mojej prywatnej łazienki w pokoju. Przed lustrem zobaczyłam pełną życia, uśmiechniętą nastolatkę z lśniącymi szarymi oczami. Moje włosy były długie do pasa i podkreślały jedynie figurę. W moim wyglądzie nie było żadnych oznak, że niedługo będę miała własne stado i cała odpowiedzialność będzie spoczywała na moich barkach. Rozebrałam się z ubrań i weszłam swawolnie pod prysznic. Odkręciłam kurek z przyjemnie ciepłą wodą. Chwyciłam szampon i odżywkę z pułki zamontowanej na ścianie i usiadłam na ziemi z słuchawką w ręku. Cały czas polewałam się wodą od czubka głowy. Głowa lekko przestała mnie boleć. Namydliłam włosy moim szamponem o zapachu czekolady i szybko się umyłam oraz wykonałam poranną toaletę. Na łóżku czekały na mnie ubrania. Prędko się ubrałam i wyżynałam ręcznikiem włosy, aby ich nie niszczyć. Zeszłam do kuchni. Mój żołądek wykręcał bączki. Mam nadzieje, że w domu jest coś na kaca. Ciekawi mnie w jakim stanie są dziewczyny. W kuchni nikogo nie było. Jestem sama. Wyjęłam z lodówki składniki na tosty po czym w ciągu 5 minut już siedziałam przy stole zajadając się ketchupem. Nalałam sobie soku pomarańczowego z biedry. Vital najlepszy. Przy ostatnim gryzie do jadalni wszedł tata z poważnym wyrazem twarzy. Tak straszyć od samego rana?

-Katherine możemy porozmawiać? - spytał. Przytaknęłam głową. - Chodź do mojego gabinetu. - czyżbym aż tak wczoraj zaszalała? Zaczynam się bać.
Szliśmy razem w ciszy po schodach. Tata przepuścił mnie w progu drzwi. Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy biurku.

- Niedługo będą wyścigi międzyświatowe. Rajdy. Ścigają się araby i folbluty. Stawka jest bardzo wysoka. Chciałbym żebyś wyszkoliła Sweetheart i wystartowała na niej. Ona ma ogromny potencjał, a musimy to wygrać. - te słowa mnie zszokowały. Przemyślałam to dogłębnie i postanowiłam wziąć udział.

- Dobrze. Zrobię to. Kiedy to jest? - spytałam.

- Za dwa tygodnie. - spojrzałam na tatę z niedowierzaniem.

- Tak mało czasu?! - wstałam jak opętana.

- Spokojnie. Dacie radę. Zacznij od teraz.
Wybiegłam z gabinetu kierując się do mojego pokoju. Przebrałam się w strój do jazdy. Chwyciłam telefon i weszłam w numer Iwana.

Odbiorca: Iwan
Hej tu Kat. Przepraszam, ale musimy odłożyć spotkanie. Nie mam czasu dzisiaj i w najbliższych dniach. Wybacz. Do zobaczenia <3

Po wysłaniu SMS wyszłam z pokoju i czym prędzej ruszyłam do Nadii. Ona ma doświadczenie z końmi co napewno pomoże. Tylko ona ma kaca. Szlag! Jakoś damy radę. Dotarłam już pod jej drzwi. Nacisnęłam klamkę i z tupetem weszłam do pokoju.

- Pobudka! - krzyknęłam. Dziewczyna zerwała się z łóżka. Spojrzała na mnie groźnie. Myślałam, że zacznie warczeć.

- Co chcieć! - warknęła na mnie obrażona.

- Chcieć cię wziąć do pomocy przy koniu. - oznajmiłam dusząc w sobie śmiech. Podniosła jedną brew. - Ubierz się. Wytłumaczę ci po drodze. Nie mamy zbyt wiele czasu.
Dziewczyna zwlokła się z łóżka i szybko ubrała. W mgnieniu oka ścigałyśmy się do stajni. Na naszym terenie mamy tor treningowy dla koni. Weszłyśmy głównymi drzwiami do stajni. Nadia poszła po siodło, a ja zajęłam się klaczą. Wyprowadziłam ją z boksu i podpięłam do haczyków, dzięki którym łatwiej mi będzie wyczyścić konia.

- To co malutka? Zaczynamy? - powiedziałam wesoło. Klacz zarażała radośnie i bez zbędnych ogródek osiodłałyśmy kobyłkę. Sweetheart zaczęła trochę akceptować Nadię, co ułatwiało nam pracę. Podpięłam klacz do ląży i troszkę zaczęłyśmy ją rozruszać. Kiedy szła już żwawym krótkiem odpięłam ją od smyczy i pewnym ruchem wskoczyłam w siodło. Trzymałam klacz w kłusie, choć łatwo nie było. Nadia stanęła przy ogrodzeniu toru ze stoperem. Ruszyłam galopem. Sweetheart gnała niczym błyskawica. Wstrzymywałam ją z całych sił. Pokonała tor w zaskakującym tempie. Nadia aż rozdziawiła usta w zaskoczeniu. Poklepałam malutką po szyi. Możemy to wygrać. Trenowałyśmy dalej. Kuzynka skorygowała błędy. Po kilku godzinach odprowadziłyśmy konia na padok. Nie miałam ambitnych planów na wieczór, więc przeszłam się nad staw. Położyłam się pośród różowych kwiatów. Zostały takie od mojej przemiany. Stado odebrało to jako znak, lecz ja nie widzę w tym sensu. Wyjęłam telefon z tylnej kieszeni. Doszła mi jedna wiadomość.

Nadawca: Iwan
Nie ma sprawy. Spotkamy się innym razem. Będę czekał na wiadomość:)

Do domu głównego wróciłam przed północą. Kolejne dni mijały na przygotowywaniu Sweetheart do wyścigów. Klacz z każdym dniem biegała lepiej. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że ten wyścig wywróci wszystko do góry nogami...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 19, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Malinowy księżyc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz