Rozdział 2

1K 115 12
                                    

  Zamknął oczy, przejechał dłonią po twarzy i uniósł powieki, by ujrzeć przed sobą wskazówki zegara nieubłaganie zmierzające w kierunku godziny siódmej. Niemal wszyscy zdołali wymknąć się lub za wymówką wyjścia na miasto wydostać się z dormitorium dawno temu, w różnych godzinach, by nie wydało się to podejrzane. Z tego, co się zorientował, kilka osób zostało, między innymi Yaoyorozu, Iida i Koda. Wydawało mu się, że Todoroki również nie będzie zainteresowany, ale ten zgłosił się w ostatniej chwili.
  Westchnął. Minęły trzy dni od feralnego momentu, w którym odważył się wpisać swoje nazwisko na tę cholerną kartkę. Po prawdzie, pisał je Kirishima, ale sens był ten sam - jak ostatni idiota zgodził się pójść, i to tylko dlatego, że będzie tam on...
  Potrząsnął głową. Zegar najwyraźniej nie miał zamiaru się zatrzymać, za co przeklinał go w duchu, co było dla niego sporym zaskoczeniem. Westchnął ponownie, ale nie zdążył znów zacząć rozpaczać nad swoim losem, bo telefon dryńknął butnowniczo w jego kieszeni. Wyciągnął go i przymknął oczy, by przy odblokowywaniu nie patrzeć na te cholerne cyferki oznaczające czas, choć przecież były do tego przeznaczone i nie mogły tego zmienić, więc nie była to ich wina.
 
Uraraka-san: Deku, gdzieś ty jest?? Impreza się zaraz zaczyna!!!

Ja: Już wychodzę

Uraraka-san: To dobrze ale się pośpiesz ^^

  Odłożył telefon i schował twarz w dłoniach. Nie miał siły ani chęci wymykać się z pokoju i iść na imprezę, która najprawdopodobniej skończy się źle...
  Zerwał się z łóżka i narzucił bluzę. Jakieś głupie przeczucie nie popsuje mu możliwości spędzenia wspaniałego czasu z kolegami! Plus ultra!
  Otworzył drzwi, uważnie zlustrował cały korytarz i przemknął na palcach do windy. Dopiero, gdy zjechał na parter, uświadomił sobie, że przecież przemykanie będzie dopiero teraz.
  Ponownie zachowując środki ostrożności, ledwie słyszalnie przedreptał hall i otworzył drzwi wyjściowe, szybko, zatrzymując je w ostatnim momencie, by nie zaskrzypiały. Potem tym samym gwałtownym ruchem zamknął je i poszedł przed siebie, spokojnie, z niewinnym wyrazem twarzy, jakby doskonale wiedział, po co i gdzie szedł o tej porze. Podziałało, i nawet przechodzący obok Present Mic nie zwrócił na niego większej uwagi.
  Gdy zaczął zbliżać się do murów, które oddzielały Akademię od świata zewnętrznego, odruchowo zwolnił kroku i zaczął uważniej przypatrywać się drzewom, których pnie w ciemniejącym świetle wydawały się być dzikimi bestiami, tylko czyhającymi na odpowiedni moment do ataku. Aż podskoczył, gdy w gałęziach coś się poruszyło, ale był to tylko ptak.
  Gdy w końcu opuścił teren szkoły, nie mógł już znieść presji i puścił się biegiem, co mógł usprawiedliwić i tak już sporym spóźnieniem. Na ulicach niektórzy oglądali się z zaskoczeniem, inni wywracali oczami, tylko czekając, aż usłyszą nagły pisk opon, ale najliczniejsi nawet go nie zauważali. Był tylko częścią tłumu, który nie malał nawet wtedy, gdy większość ludzi dawno już wróciła z pracy.
  Zerknął jeszcze na ekran telefonu, by upewnić się, że biegnie w miarę we właściwym kierunku, po czym zwolnił nieco, nie wiadomo, czy ze zmęczenia, czy dlatego, że już nie czuł tego bliżej nieokreślonego niepokoju. Wreszcie, zadyszany, zatrzymał się przed właściwym budynkiem i drżącym z wyczerpania palcem nacisnął dzwonek. Ledwie przeraźliwy dźwięk zdążył przebrzmieć, drzwi otworzyły się gwałtownie, a zza nich wypadł rozpromieniony Kirishima.
  - Cześć, Midoriya! - zawołał i gestem zaprosił gościa do środka. - Już myśleliśmy, że się rozmyśliłeś.
  - A która godzina? - spytał i schylił się, by zdjąć buty, ale gospodarz machnął tylko ręką.
  - Dwadzieścia po... - chłopak spojrzał na niedziałający zegarek na nadgarstku. - Chyba.
  - Zaczęliście już? - zainteresował się, jednak bez większego żalu. Gdyby tyle osób miało czekać na jednego spóźnialskiego, to najprawdopodobniej byłby teraz świadkiem wybuchu trzeciej wojny światowej.
  - Tak, ale wiesz, zanim się to wszystko rozkręci, to trochę czasu zleci - uśmiechnął się i zaprowadził go do hallu.
  Midoriya rozejrzał się po pomieszczeniu. Było tu pełno ludzi, najprawdopodobniej nie tylko z jego klasy, wszędzie ktoś stał, siedział, kucał czy nawet leżał, rozmawiając, śmiejąc się i coraz bardziej wkręcając się w genezę imprezy. Pod ścianą stało kilka stołów uginających się pod ciężarem przekąsek, napojów, i, o zgrozo, alkoholu, dywan z podłogi stał sobie pokornie pod ścianą, by nie zawalać parkietu, w rogu były wielkie głośniki i coś, co niewtajemniczony nazwałby zestawem małego DJ-a. Stali tam Kaminari i Jirou, najwyraźniej dystukując, którą piosenką zająć się teraz.
  - Co? Dużo ludzi? - Kirishima uśmiechnął się szeroko, widząc zaskoczenie na jego twarzy. - Wiesz, pozapraszałem trochę ludzi z gimnazujm, kilka osób z naszej klasy przyprowadziło swoich, no i tak się to tałatajstwo uzbierało... - westchnął, nie czekając na odpowiedź, jednak w jego oczach błyszczała radość i spełnienie.
  - Deku-kun! Tu jesteś! - rozległ się radosny pisk, a po półsekundzie z tłumu wypadła Uraraka i obłapiła przyjaciela, zanim ten zdołał zareagować. Po chwili odsunęła się i zmierzyła go wzrokiem. - Nie przebrałeś się - stwierdziła z rozczarowaniem.
  - Wyglądam jak idiota, prawda? - uśmiechnął się gorzko Midoriya. Gospodarz zdążył już gdzieś zniknąć, zawołany przez kogoś. Dziewczyna jednak pokręciła gwałtownie głową.
  - Wyglądasz świetnie! - zaprzeczyła. - Po prostu ty zawsze wyglądasz świetnie, więc... - umilkła nagle, zawstydzona własnymi słowami.
  - Dzięki... Ty też - wypalił, czerwieniąc się. Nie mógł zaprzeczyć: czarne, obcisłe mini, jasnoróżowa bluzka na ramiączkach odkrywająca brzuch, srebrny łańcuszek na szyi i czarne pończochy. Mimowolnie zatrzymał wzrok dłużej na jej podkreślonych przez to ostatnie udach. Poczuł gorąco na twarzy, więc odwrócił szybko wzrok, ale tym samym przypieczętował swój los, wszędzie bowiem widać było skąpo ubrane i przede wszystkim co najmniej ładne dziewczyny.
  - A... no... to... ja idę - cofnęła się o krok i stała się częścią tłumu.
  Midoriya stał chwilę w jednym miejscu, po czym wzruszył ramionami i również wmieszał się w coraz bardziej głupiejące stado nastolatków. Gdzieś coś chyba upadło, a ktoś się o to wykłócał.
  Nie wiedział za bardzo, gdzie idzie, gdy tak delikatnie rozgarniał ludzi rękami i przedzierał się do przodu, ale czuł, że to dobry kierunek. W końcu zrozumiał, dlaczego - przy jednym ze stołów stał Bakugou i popijał coś z kubka. Obok stała jakaś dziewczyna. Bardzo piękna i bardzo seksowna, mógł to zobaczyć nawet w takim ścisku i ciemności, bo ktoś zgasił światło, przez co wybuchła kolejna awantura.
  Zamarł, nagle przerażony, że stworzenie tak cudowne jak ona uwiedzie jego partnera, lecz Bakugou patrzył na obcą bez większego zainteresowania. Można by powiedzieć, że słuchał jej z uprzejmości, ale on nie był uprzejmy, więc pewnie z... czegoś innego.
  Zbliżył się nieznacznie, tak, by nie zostać zauważonym, ale by jednocześnie słyszeć ich rozmowę. Nie był w stanie rozróżnić słów, ale bez problemu domyślał się, o co chodzi, składając urywki słów, które usłyszał, w jedną całość.
  - Jak się nazywasz, przystojniaku?
  - A co cię to interesuje?
  - No wiesz, to było bardziej pytanie grzecznościowe... Znam cię, nie martw się. Bakugou Katsuki, prawda?
  - Prawda.
  - Zatańczymy?
  - Nie.
  - Ale czemu?
  - Bo nie.
  - Czyli?
  - Bo mam takie widzimisię.
  - Oj, no weź, jeden taniec...
  Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem i wymownie pokazał trzeci palec. Ta zamarła z otwartymi ustami, by po chwili tupnąć z wściekłości nogą, co spowodowało jedynie śmiech, po czym, dotknięta do żywego, odeszła w głąb hallu.
  Midoriya przełknął ślinę i nieśmiało podszedł do Bakugou.
  - Czego? - opryskliwe warknięcie nie rokowało dobrej rozmowy, jednak nie powstrzymało go to:
  - Dlaczego ją odrzuciłeś?
  - Moja sprawa - zmarszczył brwi i wziął łyk z kubka, jednak po chwili odłożył naczynie i spojrzał prosto w zielone oczy. - Nawet nie próbuj do mnie dzisiaj podchodzić - syknął z furią w ślepiach i oddalił się niezauważenie. Dosłownie był i zniknął, jak stał. Rozpłynął się w powietrzu.
  Midoriya ponownie sterczał kilka sekund w jednym miejscu, po czym z westchnieniem sięgnął po czysty kubek i jakąś butelkę. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu bardzo chciał, nie, musiał.
  Przełknął pierwszy łyk, obrzydliwy i potwornie gorzki, wciąż patrząc to na kochanka, to na zegar, który wskazywał dopiero za kwadrans ósmą.
  To będzie długa noc.

PartyBOYS Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz