Obudził się z przeświadczeniem, że coś jest nie tak. Ledwie o tym pomyślał, uświadomił sobie, że naprawdę coś jest nie tak - leżał na łóżku nie u siebie, a w pokoju rodziców, w rozkopanej pościeli. Nago.
Zerwał się do siadu, ale zaraz opadł z powrotem. Głowa ciążyła mu, jakby była z ołowiu, każdy mięsień piekł nieznośnie, a do tego wszystkiego ten obrzydliwy, kwaśny posmak w ustach... Skrzywił się i ponownie spróbował wstać. Udało się, ale wtedy do jego otępiałego umysłu dotarła jeszcze jedna, bardzo istotna rzecz.
Zapach.
Wystrzelił z łóżka, o mały włos nie zabijając się o szafkę, i otworzył okno. Znał ten zapach, znał aż za dobrze.
Lekko karmelowy, słodki zapach nitrogliceryny, najbardziej dający się wyczuć w łóżku i przy koszu, w którym widniały cztery zużyte prezerwatywy.
Stał chwilę przy parapecie, pozwalając lekkiemu wiaterkowi układać i tak już rozczochrane włosy. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co - jak domniemywał - się stało. Stało się i nie miał jak tego odwrócić. Nikt nie jest w stanie cofnąć czasu...
Oddawał się takim ponurym rozmyślaniom, gdy nagle tknęła go pewna myśl. Pobiegł do swojego pokoju, złapał pierwsze lepsze ciuchy z szafy i zbiegł na dół. Na stopniach zwolnił nieco, widząc lustro. I bez niego wiedział, że wyglądał strasznie, ale nie mógł się powstrzymać, by nie przystanąć i w nie spojrzeć. Roztrzepane włosy, nieznacznie podkrążone i zaczerwienione oczy, blady kolor skóry... Odwinął nieznacznie kołnierz koszulki i natychmiast go puścił, czując, że jeśli dłużej będzie się wpatrywał w swój obojczyk, to zrobi mu się niedobrze.
Malinka.
Dlaczego, do jasnej cholery?! Dlaczego akurat on?! Dlaczego to musiał być on?!
Zaklął, gdy, tknięty nagłym przeczuciem, zdjął bluzkę i obrócił się do lustra plecami. Zadrapania. Mnóstwo cholernych zadrapań. I co niby teraz ma robić? Zwalić winę na kota, którego nie miał?
Zrezygnowany, założył z powrotem koszulkę i wszedł do hallu. Jeden stół był wywrócony, drugi wysmarowany wszystkim, co wczoraj się na nim znajdowało, na kanapie leżało kilka ubrań, na całe szczęście niewyglądających na noszone przez jedną osobę, lampa ze zbitą żarówką dziwnym trafem stała na swoim miejscu, a podłoga... Zamrugał kilka razy oczami, zdezorientowany. Spodziewał się, że to właśnie tam będzie najwięcej przypadkowych przedmiotów, tymczasem każdy centymetr paneli musiał być świeżo umyty, tak lśnił. Nie było na nim żadnego, nawej najmniejszego śmietka... Chociaż nie, ktoś musiał specjalnie zebrać wszystko, co znajdowało się na ziemi, i albo wyrzucić, albo odłożyć na stół...
Z przyjemnością odetchnął cytrynowym zapachem środków czyszczących.
I to całkiem niedawno.
Ruszył do kuchni, by sprawdzić, czy tam również zdołała dotrzeć ręka anonimowego cudotwórcy. Okazało się, że tak, ale w większej skali - tu lśniła nie tylko podłoga, ale też i blaty, wszystko było na swoim miejscu; nawet lista zakupów przyczepiona magnesem do lodówki wydawała się być nowsza i czystsza. Kiedy podszedł do okna, doznał miniwstrząsu mózgu. Po cholerę ktoś mył tu szyby? Chociaż w sumie... Jeden z chłopaków rzucał się z innym jedzeniem, a potem zniknęli w kuchni... Tak...
Wycofał się do hallu. Miał zamiar jeszcze sprawdzić łazienkę, ale zanim zdołał podejść do drzwi, te otworzyły się, a zza nich wychynął...
- B-Bakugou?! - zawołał, zaskoczony. Ten zamarł na chwilę, po czym wystrzelił do przodu, by dopaść drzwi wyjściowych, jednak zanim zdołał to zrobić, poczuł czyjąś rękę na ramieniu. Odwrócił się gwałtownie i już zaciskał pięść, by wymierzyć temu dupkowi solidny cios prosto w szczękę, gdy nagle pochwycił jego spojrzenie.
Pięść, zaciśnięta tak mocno, że wydawało się, iż zaraz zsinieje, zawisła w powietrzu centymetry przed twarzą Kirishimy, w którego oczach nie widać było strachu. Prędzej zaskoczenie i żal, i coś jakby wściekłość na samego siebie.
Chłopak w końcu opuścił dłoń, i, na znak całkowitej rezygnacji, opuścił ją wzdłuż ciała. Już nie chciał uciekać. Blond grzywa zasłaniała jego twarz, jednak nawet ona nie była w stanie zakamuflować jego ponurej aury. Wydawał się być taki zagubiony, tak bezbronny i osaczony...
- Bakugou... - Kirishima odetchnął głośno, nim zapytał z uśmiechem kryjącym przerażenie - zrobiliśmy to?
Zapytany bez słowa sięgnął do kołnierzyka bluzki i nieznacznie odsłonił ślad ugryzienia na nasadzie szyi.
Westchnął i przejechał dłonią po twarzy. Odechciewało mu się wszystkiego.
- Pamiętasz coś? - odezwał się mrukliwie rozmówca.
- Tylko to, jak gadałem z Denkim i się o coś założyliśmy... Chyba to miało związek z tobą - przymknął jedno oko w zamyśleniu, ale po chwili zrezygnował i ponownie westchnął ciężko. - Chyba zostawimy to za sobą, co nie?
- Tak łatwo się nie da - szepnął Bakugou ledwie słyszalnie, na co czerwone oczy spojrzały czujnie. Widząc to, chłopak dodał jeszcze ciszej - przecież wiem, że mnie lubisz, durniu.
- Po czymś takim chyba nie będziemy już przyjaciółmi, prawda?... - odważył się spytać po chwili milczenia gospodarz, już przygotowywując się na słowa, które zaraz padną z tych cudownych ust, które najprawdopodobniej pieścił jeszcze tej nocy...
- Kto wie... - mruknął Bakugou, patrząc w ziemię.
- Co? - wydawało mu się, że nie dosłyszał.
- Mówię, że się zastanowię, głuchy fredzie - warknął bez większego sensu, a serce Kirishimy fiknęło radosnego kozła. Nie powiedział "nie"! Czyli nie wszystko stracone!
- Czyli że zapomnimy o tym, co się stało? - zaśmiał się z ulgą. - Chociaż w sumie ja nie mam nawet czego zapominać...
- Nic się nie stało - wycedził niebezpiecznie niskim tonem Bakugou, zaciskając pięści. - Nic się nie stało. Tylko alkohol. Nic się, kurwa, nie stało! - Głos załamał mu się, stopił z wściekłością, przerażeniem i łzami, które niespodziewanie popłynęły mu po twarzy.
- Ba- urwał, bo chłopak nagle odwrócił się i wypadł z domu. Drzwi trzasnęły o ścianę i zamknęły się samym rozpędem, przez co o mało nie wpadł na nie, próbując ruszyć za... przyjacielem? Partnerem? Kim?
Otworzył drzwi i zbiegł kilka stopni, rozglądając się wokół. Mieszkał naprzeciwko parku, więc Bakugou mógł się schować między drzewami. Ach, słodka niesprawiedliwości... Wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk pomiędzy warknięciem a jękiem i z powrotem wszedł do domu.
Klepnął wprost na podłodze. Co, do cholery, siedziało w głowie tego debila?! Najpierw przychodzi na imprezę, na której, mimo, że nie całkiem pijany, pozwala się zaciągnąć do łóżka swojemu przyjacielowi, następnego dnia sprząta pozostałości imprezy, jakby chciał gosporzadowi wynagrodzić nie wiadomo co, podczas rozmowy stwierdza, że ich przyjaźń się tu nie kończy, a potem nagle ucieka, jakby był kangurem gwałconym piłą łańcuchową.
Chwila.
Stwierdził, że ich przyjaźń się tu nie kończy.
Dlaczego? Przecież normalny człowiek po czymś takim nie chciałby go widzieć, prawda? Chociaż, jakby się zastanowić, on nie był w stu procentach normalny...
A co, jeśli gdzieś w głębi serca Bakugou go lubił?
CZYTASZ
PartyBOYS
FanfictionNie wiedzieli, kiedy ani jak to się zaczęło. Żaden z nich tego nie chciał. A jednak, ciągnęli to do przodu, nie wiedząc, kiedy przestać. Czy to dla nich lepiej, czy może gorzej?