IX

302 32 0
                                    


Już czwartą dobę czuwałam przy Tomie. Jego stan nie pogarszał się, ale nie było też poprawy. Tak pozytywnie nastawieni na początku lekarze, teraz stracili trochę swojego entuzjazmu. Byłam przerażona, już prawie w ogóle nie odchodziłam od jego łóżka, chyba że wychodziłam do toalety, a i to z duszą na ramieniu. Rodzina Toma była bardzo wyrozumiała i wspierająca, a ja nie mogłam przestać myśleć, że to wszystko moja wina. Gdyby nie ja, pojechałby tego dnia do mamy, jak to robił od wielu lat i nic by mu się nie stało. Gorzej: gdyby nie ja, nie wróciłby z Malty, czy gdzie tam miał jechać dalej i w ogóle nie byłoby go w Londynie tamtego dnia. Poczucie winy zżerało mnie jeszcze bardziej niż strach o Toma.

Wciąż oplatało go mnóstwo kabli i rurek, wciąż leżał na OIOMie. Lekarze i pielęgniarki przestali już na mnie zwracać uwagę. Siedziałam przy nim, głaskałam jego wciąż zimną dłoń, te długie palce, które tak uwielbiałam czuć na swoim ciele i połykałam łzy w milczeniu. Nie wiedziałam, czy mnie słyszy, ale kiedy nikogo nie było w pobliżu, szeptałam mu cytaty z Szekspira i mimo, że do kościoła nie chodziłam od kilku dekad, modliłam się, aby wrócił do żywych. W którymś momencie zorientowałam się, że za kilka dni będą ferie zimowe i zadzwoniłam do mojego ex. Powiedziałam, że nie mogę w tym roku wziąć dzieci na ferie do siebie i jak już będę mogła, to się skontaktuję. Do strachu o życie Toma, doszedł strach o odrzucenie przez dzieci. Ale nie mogłam teraz ich przyjmować w domu, albo gdzieś z nimi pojechać, jakby nic się nie działo. Musiałam siedzieć przy Tomie, pilnować, żeby nie było mu zimno i zaklinać go do walki o życie.

Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze tamtego ranka kochaliśmy się, jakby świat miał się skończyć. Choć w pewnym sensie się skończył. A ta pewność wspólnej przyszłości, to całkowite poczucie jedności... gdzie się podziały? Nie było ich tutaj, w tej zimnej, obcej sali. Zamykałam oczy, opierałam czoło o jego rękę i znowu zaklinałam rzeczywistość. Znowu szeptałam mu: „Pójdę za tobą; z piekła niebo zrobię", znowu przypominałam, jak pięknie było na Malcie i że obiecał mi powrót do Palazzo Parisio. Gadałam do niego godzinami, aż przychodziła Emma, albo Sarah i siłą ciągnęły mnie do łazienki dla pielęgniarek i stawiały pod prysznicem. Odmówiłam wychodzenia ze szpitala, odmówiłam schodzenia nawet do kafejki na dole. Jadłam szybko i ukradkiem na korytarzu to, co mi przynoszono. W ogóle nie czułam głodu i nieraz mama Toma musiała mi wciskać jedzenie na siłę.

Piątej nocy, sytuacja uległa zmianie. Zaczęło się od tego, że w pewnym momencie jedna z maszyn zaczęła wydawać dziwne dźwięki. Natychmiast przybiegła pielęgniarka. Odsunęłam się, takie sytuacje zdarzały się już kilka razy, wiedziałam, że mam nie przeszkadzać, dopóki sytuacja się nie unormuje. Ale tym razem było inaczej. Pielęgniarka wyglądała na zaskoczoną i zawołała drugą, która pobiegła po lekarza. Nagle zrobiło się duże zamieszanie, a ja zostałam stanowczo wyproszona z sali. Nie wiedziałam co się dzieje, kiedy stałam tak za zamkniętymi drzwiami.

Nagle drzwi otworzyły się i zobaczyłam uśmiechniętą twarz lekarza.

- Proszę wejść – powiedział ciepło. – Przywitać się – z niedowierzaniem przekroczyłam próg. Wciąż wyglądał krucho i wciąż oplatały go kable, choć obecnie było ich zdecydowanie mniej. Ale miał otwarte oczy! Błękitne spojrzenie przesunęło się po mnie i pobiegło dalej, za mnie, na korytarz. Coś było bardzo nie tak. Nie wiedziałam co, dopóki nie podeszłam bliżej i ze łzami w oczach zobaczyłam, że Tom mnie nie rozpoznaje.

- Co mu jest? – zapytałam lekarza, który stał obok mnie i czekał na reakcję pacjenta na moją osobę. – Czemu mnie nie rozpoznaje?

Zmęczony pocałunkami/ T.H.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz