1: Uprowadzona - Moskwa, Prypeć.

6.4K 231 2
                                    

 

       Otworzyłam oczy i rozejrzałam się w okół ledwo przytomna. Wszystko było rozmazane, jakby zamglone.
  Słyszałam przytłumione głosy ludzi,które śmiały się, szeptały i krzyczały jednocześnie. Wtedy wydawało mi się, że było ich setki, że byli w okół mnie, jakby mnie przytłaczali i krzyczeli przez ściany wprost do moich uszu. Chciałam spać, chciałam zamknąć oczy i zasnąć, ale coś mi w tym skutecznie przeszkadzało. Wszystko się trząsło, telepało, dygotało, coś wbijało mi się w pośladek i nie pozwalało odprężyć na tyle bym zasnęła. Chyba byłam w samochodzie, a może w busie? Nie pamiętałam tego, ale pamiętałam dziwny zapach, jaki unosił się w okół. Zapach smaru i siarki:

- Gdzie jestem? - zapytałam kręcąc głową na boki.

  Nagle usłyszałam znajomy głos rosjanina, który wybudził mnie z tego nietrzeźwego transu. On był u mnie w domu zanim się tutaj znalazłam, pamiętałam jego głos, bo był charakterystycznie ochrypnięcy z nutką wschodniego akcentu.

Auto się zatrzymało, a przesuwane drzwi, otworzyły.

- Wstawaj kobieto... - odezwała się  rozmazana plama, największa ze wszystkich. Mężczyzna złapał mnie za dłoń, a drugą poklepał po policzku.

- Gdzie jestem? 

- W drodze do ośrodka wypoczynkowego o nazwie "Bunkier numer dwa" - zaśmiał się i wyciągnął coś z reklamówki. - Masz, zjedz to i bądź grzeczna.

  Dorwałam papierową torbę, w ktorej było  jakieś jedzenie, kanapki, bułki, i wcinałam jak szalona. Nie wiem czy miałam na nie ochotę czy po prostu byłam głodna, ale w tamtym momencie nie wybrzydzałam.

Nieco wytrzeźwiałam i poczułam się lepiej, jednak nadal do końca nie pamiętałam co wydarzyło się wcześniej. Miałam w głowie jakieś prześwity zdarzeń, które prawdopodobnie miały miejsce, ale to nadal nie było to, czego chciałam się dowiedzieć:

- Co się stało? Gdzie mnie zabieracie? Dlaczego? Po co? - spojrzałam na całą ekipę.

  Naprzeciw mnie, przodem do kierunku jazdy, siedziało trzech facetów, którzy pod nogami trzymali kałaszniki. Byli tacy brzydcy, pocharatani. Mieli na twarzy blizny, jakby wygojone oparzenia. Lękałam się im przyglądać, pewnie dlatego, że to było bardzo strasznie i taki wygląd kojarzył mi się z jednym horrorem, który oglądałam kilka miesięcy temu z Vadem. No właśnie, co z Vadem? Ach, czas już chyba przestać o nim myśleć, bo sam widok jego i jej doprowadzał mnie do szału. Mogłam się domyślać, że nawet nie wie o fakcie mojej wycieczki z grupką uzbrojonych, obcych facetów do tajemniczego bunkra. W głębi serca jednak, miałam nadzieję, że szybko zorientuje się o mojej nieobecności i będzie mnie szukał albo przynajmniej spróbuje jakoś mi pomóc.

   Spojrzałam za okno i ujrzałam las. W zasadzie wszędzie, w okół drogi, rozciągał się ciemny, ponury korytarz ogromnych drzew, a chłodne powietrze wpadało do busa i rozwiewając mi włosy, roznosiło piękny, orzeźwiający zapach liści i kory. Nie miałam pojęcia, gdzie obecnie byłam i właśnie ta niewiedza napawała mnie lękiem.

  Człowiek, który podał mi jedzenie, był nieco większy niż Vadim. Ciężko mi było stwierdzić czy to masa czy forma, bo miał na sobie czarną, szeroką bluzę, ale wyglądał jak całkiem dobrze wyćwiczony żołnierz. Zresztą, każdy w tej branży wygląda niebezpiecznie.
Jego czarne, zmatowione włosy ścięte na krótko roztrzepał wiaterek, a na jego kwadratowej twarzy połyskiwały czarne oczy niczym węgliki. Usiadł na fotelu naprzeciwko mnie i wpatrywał się w moje ruchy, jak w obrazek. Miałam nadzieję, że nie zamierza zrobić mi krzywdy, choć byłam pewna, że na Słowację już nie wrócę.

Siedziałam tak skrępowana i próbowałam nie rzucać się w oczy, choć przecież oni wszyscy już mnie obserwowali. Wpatrywali się we mnie w ciszy i liczyli każdy gryz mojej kanapki:

- Ten chleb, to jakieś arcydzieło? - zapytałam ironicznie próbując jakoś zwrócić im uwagę, by przestali patrzeć.
Oni jednak ani drgnęli. - Dokąd jedziemy?

   Czułam się tak skrępowana, że nie dokończyłam jedzenia. Nikt nie odpowiedział na moje pytanie, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wszyscy byli jacyś dziwni, bez wyrazu, jakby pilnowali bym nie uciekła. Nie miałam takiego zamiaru, z autopsji wiedziałam, że z tymi ludźmi nie ma żartów.

Droga do Moskwy zajęła nam jeszcze kilka dobrych godzin, które zresztą ciągnęły się niemiłosiernie. Gdy tylko zorientowałam się, że jesteśmy w Rosji, prawie spadłam z fotela. Byłam tak daleko od domu, sama, w ciąży, w dodatku z podejrzaną zgrają piratów drogowych. Czym sobie na to zasłużyłam? 

  Po czasie wjechaliśmy do jakiejś posesji za miastem i tam zaparkowaliśmy. W zasadzie, nie było to jakoś specjalnie podejrzane miejsce, ale ludzie którzy stamtąd wyszli owszem, byli.

Trzech drublasów, potężnej postury zaprosiło do mieszkania rosjanina, który wpakował mnie w tą sytuację. Nie wiedziałam co dalej ze mną będzie, ale miałam pewność, że rozmawiali na mój temat, bo stojąc przy oknie co chwilę się na mnie przyglądali. Po chwili kłótni jaka między nimi wyniknęła, oprawca wrócił i wsadził nas znów do busa, po czym odjechaliśmy. Miałam dosyć tej niewiedzy więc po prostu próbowałam jakoś wyciągnąć od nich informacje:

- Dokąd jedziemy? - spojrzałam na ludzi, którzy nagle jakby odżyli. Zaczęli się ruszać, rozglądać i czegoś szukać. - Nie udawajcie, że mnie tutaj nie ma, chcę wiedzieć dokąd jedziemy i co z Vadimem... - powtórzyłam, ale nadal nikt nie reagował. Czyżbym jechała na pewną śmierć?

Mijaliśmy lasy, rzeki, jeziora, mosty i duże miasta, aż w końcu wjechaliśmy na teren Ukrainy. Nie miałam pojęcia co dalej zrobić, czy zacząć się wyrywać, czy krzyczeć, a może wszystkich ich pozabijać. To wszystko było tak emocjonujące, że prawie się popłakałam.
Doświadczyłam najbardziej przytłaczającego uczucia bezradności i strachu, jakiego mogłabym doświadczyć kiedykolwiek. Nikt nie chciał ze mną porozmawiać, wyjaśnić, a ja denerwowałam się coraz bardziej.

Nie pamiętam ile czasu minęło nim dojechaliśmy na obrzeża Prypeci.
Mijając dawną elektrownię jądrową czułam coś dziwnego, dziwny strach. Tyle rzeczy nasłuchałam się o tym miejscu, że był to dla mnie kolejny cios i kolejna dawka nerwów, które musiał przyjąć też mój cztero miesięczny syn.

   Wysiedliśmy w samym centrum dawnej Prypeci, która porośnięta była krzakami, trawą i drzewami, nie wierzyłam, że aż tak może wyglądać opuszczone miasto, które umarło dawno temu. Czuć było zapach świeżości, a powietrze, które dawniej przesiąknięte było radioaktywnym dymem palonego uranu, tego dnia było czyste i roznosiło zapach pobliskiej trawy.
  Prypeć była piękna, ale jeszcze wtedy nie doceniałam tego widoku, bo byłam zaślepiona strachem, który mnie przepełniał. Miałam tutaj zostać na dłużej i musiałam choć spróbować przyzwyczaić się do tego widoku.

    ______________________________


    Witajcie kochani! Powracam z drugą częścią "Regular Degular", która na pewno wam się spodoba. Będzie mnóstwo miłości, strzelanin, krwi i zaskakujących wątków, które powoli doprowadzą do końca powieści. Mam głowę pełną pomysłów i chciałabym się nimi z wami podzielić.

  Zostawiajcie gwiazdki, komentujcie i piszcie śmiało co wam odpowiada, a co nie.

Rozdziały codziennie do 23:00 🍭

 

Regular Degular 2 | ZAKOŃCZONE ☰Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz