1.

20.8K 714 9.2K
                                    

26 wrzesień, 2013

Nie zdążył otworzyć oczu, a już wiedział, że ten dzień nie będzie należał do jego ulubionych. Nie, kiedy obudziło go uporczywe pukanie do drzwi.

Wypuszczając pod nosem wiązankę przekleństw, przetarł sklejone powieki i z męczeńskim jękiem podniósł się ze swojego pojedynczego łóżka, którego zdecydowanie nie powinien opuszczać przez kilka kolejnych godzin, choć nie miał pojęcia która tak naprawdę była godzina. To nie było ważne dopóki nie był spóźniony na żaden decydujący o jego przyszłym życiu egzamin, a jako, że rok akademicki jeszcze nie zdążył się rozpocząć - pora dnia zupełnie go nie obchodziła. Biorąc jednak pod uwagę ból głowy i to, że był kompletnie nieprzytomny zmierzając w kierunku drzwi z ledwo uchylonymi powiekami - nie mogło być nawet dziewiątej. Więc kto śmiał budzić go o tak nieludzkiej godzinie? Bo na pewno nie jego przyjaciele z którymi imprezował ostatniej nocy. Żaden z nich nie byłby w stanie powrócić do życia jedynie przez kilka godzin. Szczególnie, że z tego co pamiętał, każdy z nich ledwo trzymał się na nogach. Cóż, niektórzy - jak on - nie trzymali się.

Możliwe, że był zaspany i ledwo potrafił utrzymać oczy otwarte, ale był równie pewny, że stojący przed nim chłopak z burzą kręconych włosów na głowie i zaplątaną w nich czerwoną bandamką był prawdziwy. Wyglądał jak przerośnięty dzieciak z tym swoim niemożliwie szerokim uśmiechem, dołeczkiem w lewym policzku i wesołym spojrzeniem zielonych oczu.

- Kto Ty?

- Harry Styles. - odparł z - jeśli to w ogóle możliwe - jeszcze szerszym uśmiechem.

- Mhm. - mruknął. - Fajnie, ale wciąż nie wiem po co tu jesteś.

- Wygląda na to, że jestem Twoim nowym współlokatorem. - oświadczył niezrażony jego niezbyt miłym komentarzem.

Musiał zamrugać i przez dłuższą chwilę przetrawiać słowa tego wyrośniętego dzieciaka, aż wreszcie dotarł do niego ich sens. Wyglądało na to, że jego dwuletnie szczęście do braku współlokatorów właśnie się skończyło.

- Świetnie. - wymamrotał odchodząc od drzwi tylko po to, by po dwóch sekundach wylądować tyłkiem na łóżku.

Przetarł twarz, spoglądając na bruneta wciągającego do środka swoją ogromnych rozmiarów walizkę.

- Czy to Twoje rzeczy? - wskazał na łóżko znajdujące się po drugiej stronie niewielkiego pokoju.

- Ta, zrzuć je na podłogę albo gdziekolwiek.

Tak jak powiedział, chłopak zgarnął wszystkie ubrania odrzucając je na kupkę tych, które zalegały na podłodze. Cóż, nigdy nie potrafił utrzymać porządku. Miał tylko nadzieję, że brunet nie jest pedantem, chociaż wątpił w to skoro nie zwrócił szczególnej uwagi na panujący w całym pomieszczeniu bałagan.

- Więc jak masz na imię? - zagaił, siadając na - od teraz - swoim łóżku.

- James Bond. - oznajmił beznamiętnie, zastanawiając skąd ten chłopak w ogóle się urwał skoro jedynie przechylił głowę, spoglądając na niego z zaciekawieniem. - Louis.

Miał na sobie kwiecistą, luźną koszulę, która odsłaniała wytatuowane przedramiona i czarne, obcisłe rurki podobne do tych, które sam nosił, gdy nie było zbyt gorąco. A jako, że znajdowali się na pieprzonej Florydzie zawsze było kurewsko gorąco. Przynajmniej pokoje były klimatyzowane. Właściwie wszystko było klimatyzowane, bo jak zdążył się przekonać w przeciągu dwóch ostatnich lat - Amerykanie kochali klimatyzację.

Wracając do bruneta - to jednak nie ciuchy były tym, co zwróciło jego uwagę, a bandana, którą zauważył już wcześniej, pomalowane na czarno, nieco zdarte paznokcie i pierścionki na palcach. A doliczył ich pięć. Trzy na jednej i dwa na drugiej dłoni.

You're the oneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz