Wpatrzony już od ponad godziny w sufit, zastanawiałem się nad własną egzystencją. Przeplatało się to z wydarzeniem, które miało miejsce wcześniej. Ponownie zmyślona sytuacja wyryła się w mojej pamięci, jakby stawała się częścią mojego życia. Niestety nie była prawdziwa, a najdrobniejsza cząstka tamtej rzeczywistości była z każdą chwilą miażdżona przez moją rodzinę, która postanowiła odciąć mnie od wszystkiego i wszystkich. Dawali mi do zrozumienia, że ten świat nie należał do mnie, a ja nigdy nie należałem do niego, nie byłem jego częścią, miałem swój świat, swoją żałosną bańkę życia, która rozstawiała na zakrętach pułapki i nie byłem ich w stanie przeskoczyć.
Przymknąłem powieki i wciągnąłem dużo powietrza. Przed oczami zaczęły pojawiać się kolorowe plamki, a w uszach ciągle mogłem słyszeć głośny wiatr. Trzymałem mocno kamyk w dłoni, czułem jego gładką fakturę i lekkość. To było bardzo dziwne i elektryzujące uczucie. Ten kamień w moim odczuciu był mi niezwykle bliski, jakbym mógł poczuć jego emocje. Strach, radość, ból, ciekawość i podniecenie. Naprawdę dziwna mieszanka, moje ciało, jakby kopnął prąd, wzdrygnęło się i poczułem mocniejsze uderzenia serca. Nie wiem, dlaczego, być może po prostu brakuje mi tej drugiej osoby, być może mam już dosyć tej samotności i wylewanych łez.
W momencie, gdy sięgałem dłonią do swoich spodni, by dać w końcu sobie upust w sposób mniej kaleczący niż zazwyczaj, usłyszałem, jakby ciche pukanie. Nie dochodziło ze strony schodów, więc to raczej nie byli rodzice, już obstawiałbym okolice łazienki.
Wstałem i delikatnie otworzyłem drzwi do pokoju, który łączył się z moim. Pukanie nasiliło się, teraz mogłem rozróżniać ten dźwięk i jestem pewny, że brzmiało to jak stukanie palcem w szybę. Podszedłem do dużego lustra na prawie całą ścianę i spojrzałem na siebie. Gorzej będzie tylko po śmierci, to idealnie opisywało mój wygląd jak i aktualne życie. Tragedia patrzyła sobie w oczy.
Odwróciłem wzrok i spotkałem się z ostrym, błękitnym spojrzeniem chłopaka w białej bluzie. Tego samego, co za każdym razem, w okularach i kasztanowych włosach. Stał za mną i wpatrywał się wprost na mnie. Natychmiastowo się odwróciłem, by się z nim skonfrontować twarzą w twarz, ale nikogo za mną nie było. Ponownie zerknąłem w stronę lustra, a on ponownie tam stał. Nie odrywał ode wzroku. Stawało się ono coraz głębsze i z każdą sekundą jeszcze bardziej mnie przerażało. Powtórzyłem poprzednią czynność kilka razy, ale bez innego skutku. Za każdym razem był widoczny w lustrze, nigdy nie stał za mną jak się odwracałem.
Spanikowałem i wpadłem plecami na kafelki osuwając się po ścianie. Schowałem głowę między kolana i pomału kołysałem się. Szeptem powtarzałem sobie, że to wina mojej głowy, to tylko durna wyobraźnia, ale strach nie zniknął, dopadł mnie jeszcze silniejszy. Wstałem i nadal widząc chłopska w lustrze, zacząłem krzyczeć, a z oczu ciekły mi strumyki łez. Otworzyłem w pośpiechu szufladę i wyciągnąłem z niej metalowy pilnik z ostrą końcówką. Przyłożyłem go sobie do policzka robiąc niewielkie wgłębienie. Zanim zdążyłem przeciągnąć ostrym przyrządem wzdłuż policzka, dłoń chłopaka rozbiła kawałek lustra. Uniosłem wzrok i zetknąłem się z tym jego, który paraliżował i wyrażał, jaki jest wściekły.
Zbliżyłem się do lustra tak, jak nakazał gestem dłoni. Położył swoją dłoń na lustrze, ale od tej... drugiej strony. Ja położyłem od swojej, nic nadzwyczajnego nie poczułem oprócz lodowatego szkła.
Kiedy stanął za mną, a przynajmniej tak to wyglądało w odbiciu, był ode mnie prawie o całą głowę wyższy. Wyciągnął swoje ręce, jakby miał zaraz udawać samolot i pomalutku opuszczał je w kierunku mojego ciała, jakby miał mnie złapać za ramiona.
Serce stanęło mi jak wryte, w żyłach zaczęła pulsować krew, nogi zrobiły się jak z waty, a w głowie wszystkie myśli próbowały wytłumaczyć moje aktualne położenie. Dłonie błękitnookiego spoczęły na moich ramionach, a ja czułem je bardzo dokładnie. To nie był kolejny wymysł, naprawdę je czułem, ich ciepło jak i ciężkość, z jaką się na mnie opierały. Jednak kątem oka, gdy spoglądałem na swoje ramiona, niczego na nich nie było. Ich obecność nie była wymyślona, ale nie była także widoczna gołym okiem. Nadal odczuwałem strach przed tym człowiekiem, jednakże fascynował mnie i pobudzał w sposób bardzo bezpośredni.
— Odłóż to — odezwał się opatulając moje ucho gorącym oddechem. Ten sam niski głos jak wtedy, podczas dyktowania liter. Więc to jest on. Mój Anioł Stróż, pomocnik i koszmar z przekonującym i cholernie seksownym głosem, kazał mi odłożyć pilnik na swoje miejsce. Zrobiłem to bez żadnych sprzeciwów. Nie chciałem się kolejny raz krzywdzić, miałem zamiar zamknąć w sobie te okropne wspomnienia i umrzeć.
— Ernesto? — zapytałem mając nadzieję, że potwierdzi moje przypuszczenia i w końcu zmniejszy się moja lista pytań. Chłopak lekko skinął głową i następnie schylił się, opierając czoło w zagłębieniu mojej szyi. Jego włosy łaskotały mnie na twarzy, chciałem je nieco odgarnąć, ale gdy tylko moja ręka znalazła się na wysokości głowy Ernesto, rozpłynął się. Zniknął jako odbicie w lustrze, ale także zniknął jako uczucie. Nie było go teraz naprawdę, ulotnił się z mojego umysłu. Przestałem nareszcie widzieć iluzję, która pierwszy raz równie mnie przeraziła jak i podnieciła.
Był przystojny, nawet bardzo. Tajemniczy i silny. Mogłem to wyczuć, gdy trzymał moje barki w pewnym, mocnym chwycie, z którego trudno byłoby mi się uwolnić. Jego wzrok był spokojny, ale zarazem ostry i karcący. Oddech delikatny i opiekuńczy. Ciało zakryte ubraniami, w moich myślach za bardzo wysportowane i idealne, by mogło być prawdziwe. Cały wydawał się jak wyjęty z bajki o najdroższym księciu, z dodatkiem elementów dla dorosłych, gdzie książę równie dobrze sprawuję się jako przyszły władca i kochanek w łóżku.
Ledwo łapałem oddech, wykonując ostatnie ruchy. Po chwili moje ciało całe się spięło, a biała ciecz spływała powoli po ściankach wanny. Tak szybko jak doszedłem z myślą o wyimaginowanym chłopaku z kasztanowymi włosami, tak szybko dopadły mnie wyrzuty sumienia, że zamiast robić coś ambitnego i produktywnego, masturbuję się w łazience do kolesia, który istnieje tylko w mojej głowie.
Położyłem się do swojego łóżka i nie zajęło mi to długo, odpłynąłem w błogi sen. Nic mi się nie śniło, tylko ciemność pojawiła się przed moimi oczami. Cichutkie krzyki i wołania o pomoc, którym nie mógłbym w niczym zaradzić. Jak tchórz schowany w mroku przyglądałem się jak czarne zjawy pożerały inne ciemniejsze plamy. Żadnych barw ani konturów, tym razem były tylko jaśniejsze i ciemniejsze czarne plamy.
Głośnie uderzenie – wejście hukiem do mojego pokoju. Obudziłem się przerażony, a mój ojciec energicznie i niechlujnie wyciągnął mnie z łóżka. Nie wiedziałem, co się dzieje i dlaczego jest taki brutalny, ale nie opierałem się, przecież i tak bym nie wygrał. Po chwili przyszła matka, która wyglądała na równie zirytowaną.
— Co ty robisz? Ubieraj się — złapała jakieś losowe ubrania i rzuciła nimi niedbale we mnie — Nie jesteś na wakacjach! Na co ty czekasz? Do szkoły! — wrzasnęła i wyszła z mojego pokoju, obracając się na pięcie, mój tata spojrzał na mnie tylko z pogardą i również wyszedł. Byłem zdezorientowany. Skąd miałem wiedzieć, że będę musiał iść do szkoły, skoro mieli mnie zamkniętego pod kluczem jak jakieś zwierzę. Myślałem, że posiedzę tutaj przez kilka dni, ale jak widać nie i będę musiał kolejny raz zmierzyć się z ludzkością.
Wyszedłem i mozolnym krokiem powędrowałem pod bramę szkoły. Chwilę się na nią patrzyłem, zanim wszedłem do środka. Ludzie wymijali mnie z jednej i drugiej strony. Dużym i szerokim łukiem, żeby czasem przez przypadek nie zetknąć się ze mną czy coś w tym rodzaju.
Nagle jednak ktoś dosyć mocno zderzył się z moimi plecami, że prawie straciłem równowagę i przewróciłbym się twarzą w beton. Odwróciłem się, by zobaczyć, kim była ta osoba, biorąc pod uwagę, że mogę tam nikogo nie zastać, skoro zdarza mi się to tak często ostatnimi czasy.
Nie tym razem. Gdy się odwróciłem, naprawdę ktoś za mną był. Naburmuszona i jeszcze lekko zaspana blondynka, która zbierała z podłogi teczki, które bodajże niosła. Spojrzała na mnie, kiedy podnosiła już ostatnią z nich i zrobiła kwaśną minę.
— Wiesz ty co, żeby tak na środku drogi ludziom stawać.
— Wybacz — mruknąłem speszony sytuacją i jej bliskim kontaktem ze mną. Delikatnie się odsunąłem, ale dziewczyna zrobiła kolejny krok w moją stronę.
— Nic nie szkodzi, jestem Becca i w sumie sama jestem nierozgarnięta — wyciągnęła rękę w moją stronę, nie oddałem uścisku. Byłem już gotowy na obelgi, że nie znam podstaw kultury, jednakże nic takiego nie nastąpiło. Dziewczyna za to uśmiechnęła się i szybko schowała dłoń.
— Tak, tak wiem. Jesteś Rayan i masz lęk społeczny, ja wszystko wiem o każdym, wybacz natrętna czasami jestem — wyszczerzyła się i odeszła. Zniknęła za drzwiami budynku i po chwili zabrzmiał dzwonek na lekcje. Szybko się otrząsnąłem i pobiegłem pod odpowiednią klasę.
CZYTASZ
✓Toksyna {bxb}
Science Fiction❝By coś mogło żyć, coś musi umrzeć❞ Rayan to nastolatek, który cierpi na schizofrenię. Jednak od pewnego czasu jego ataki lękowe przestają przypominać normę schorzenia. Zaczyna słyszeć i widzieć chłopaka, jakby wcale nie był epizodyczną poświatą wyk...