Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a ja podskoczyłem z przerażenia. Jego ruchy były spontaniczne i pełne agresji. Delikatnym gestem dłoni próbowałem go uspokoić, ale na nic się to zdało. Chłopak coraz mocniej zaciskał szczękę. Był wściekły na Gudmanna, ale chyba najbardziej na siebie. Czuł się winny, że pozwolił mu się do siebie zbliżyć, że pozwolił na jego cierpienie. Przed chwilą odbyta kłótnia na pewno nie pomogła na załagodzenie bólu.
Nie wiedziałem co miałem ze sobą zrobić w tej sytuacji. Chciałem, by się już tak nie denerwował, w ten sposób tylko podjudzał atmosferę. Becca przez to znów przechodziła lekkie załamanie, ale zniosła tę prawdę dużo lepiej niż za pierwszym razem. Nadzieje, które pokładała w słowach Ernesto nie były chyba aż tak ogromne, jak mogłoby się wydawać. Mimo tych krzyków i wyżaleń z jej strony wszystko brzmiało tak jakby już pogodziła się z tym faktem, ale specjalnie chciała zdołować Kallahana.
Podszedłem do niego nieco bliżej i dotknąłem ramienia. Cały się spiął i byłem pewny, że chciał już na mnie nakrzyczeć, że niepotrzebnie chcę go teraz pocieszać. W sumie miał rację. Czemu ktoś taki jak ja, ktoś kto ostatnio stwierdził, że nie jest czegokolwiek wart, zakompleksiony i w depresji chłopak miałby dawać porady radzenia sobie w życiu. Śmiechu warte.
W takim wypadku wybrałem chyba najgorszą możliwą opcję. Odchyliłem powoli jego ramię i w momencie, gdy postanowił się odwrócić w moją stronę, uniosłem wyżej głowę i zetknąłem się z jego ustami. Były delikatnie przenikające, ale nadal wyczuwalne na tyle, bym mógł się w nich pogrążyć.
Nie wiem czemu to zrobiłem. Byłem przecież uświadomiony, że kocha kogoś innego, w dodatku niedawno dowiedział się, że ta osoba na pewno jest martwa, w każdym tego słowa znaczeniu, a ja, ja postanowiłem go pocałować jak największy kretyn. Czułem, że muszę, ale nie potrafiłem wytłumaczyć dlaczego.
Nie odsunął się od razu. Przez chwilę jakby oddawał pocałunki, ale z czasem chyba zrozumiał co takiego się tutaj dzieje.
— Dlaczego to zrobiłeś? — zapytał z irytacją w głosie, ale wydawało mi się, że brzmiał dużo spokojniej niż wcześniej.
— Wiesz dlaczego — mruknąłem przy jego uchu i złapałem go za dłoń. Lekko pociągnąłem w stronę łóżka i zasugerowałem swoje zamiary. Zachowywałem się jak pierwsza lepsza pani do towarzystwa, która zaczepia mężczyzn w samochodach wychodząc na środek ulicy i kusząc atutami. Tyle, że ja żadnych nie posiadałem, więc robiłem tylko z siebie błazna.
Posłusznie usiadł na krawędzi łóżka, ale na twarzy miał wymalowany znak zapytania. Zbliżyłem się i załączyłem nasze usta w kolejnym pocałunku, który tym razem trwał o wiele krócej niż poprzedni. Nie zdziwiło mnie to zbytnio. Chyba się pospieszyłem, chyba podejmowanie decyzji nie powinno należeć do mnie.
— Zdajesz sobie sprawę w co się pakujesz? — pokiwałem twierdząco głową, wiem o jego uczuciach, wiem o jego bólu jaki przechodzi teraz, ale nie oczekuję miłości z jego strony. Może być to dla niego zbyt trudne po takiej stracie. Owszem, jestem zazdrosny, zrobiłem sobie głupie nadzieje, ale nie winię go za to. Nigdy nie miał wobec mnie złych zamiarów, po prostu pogubił się w tym wszystkim. — Nie zagwarantuje ci tego samego czym ty darzysz mnie teraz —uśmiechnąłem się i odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że wiem o tym. Zorientował się, w sumie, dziwne by było gdyby nie zauważył jak maślane oczy w jego kierunku od dawna robiłem. — Nie chcę żebyś pomyślał sobie, że wykorzystuję cię, by sobie zapchać myśli i uwolnić od pękniętego serca — prawie wybuchnąłem śmiechem kiedy to powiedział. Usiadłem obok niego i poklepałem go przyjacielsko po ramieniu. On ze mnie kpił teraz czy co?
CZYTASZ
✓Toksyna {bxb}
Science Fiction❝By coś mogło żyć, coś musi umrzeć❞ Rayan to nastolatek, który cierpi na schizofrenię. Jednak od pewnego czasu jego ataki lękowe przestają przypominać normę schorzenia. Zaczyna słyszeć i widzieć chłopaka, jakby wcale nie był epizodyczną poświatą wyk...