Rozdział 4 - Globus

269 20 0
                                    

Kiedy tylko skończyły się wszystkie lekcje, wybiegłem ze szkoły w kierunku mojej zmory. Postaci wysokiego chłopaka, który rzucał kamieniami w okno klasy. Postaci, która patrzyła prosto na mnie i była jak najbardziej prawdziwa.

Niestety na miejscu niczego nie zastałem, nie liczyłem, że będzie gdzieś czekać, ale chciałem znaleźć jakiś znak, symbol, który pozwoliłby mi uwierzyć, że nie zwariowałem. Niczego nie znalazłem. Żadnego potwierdzenia, że stał tam, że patrzył na mnie, że był prawdziwy.

Musiałem pogodzić się z kolejną paranoją i wrócić do domu. Jeszcze brakuje, żeby matka się denerwowała, gdzie jestem i czemu od razu nie wracałem. Najlepiej unikać takich sytuacji, bo znając jej możliwości, załatwiłaby sobie godziny pracy tak, żeby samodzielnie mnie odprowadzać i przyprowadzać. Z niej też się już zrobiła wariatka. Ma obsesję na punkcie mojego bezpieczeństwa. Nie dziwię jej się. Uważam tylko, że marnuje swoje cenne chwile na zastanawianiu się, kiedy jej syn ponownie będzie chciał zakończyć to cierpienie, a następnie sama się podłamie i pójdzie w jego ślady. To jak domino, obarczasz swoimi problemami innych wokół, a finalnie i tak upadacie oboje, zahaczając o następnych i następnych.

Miałem przestać zagłębiać się w swoich myślach, ale im dłużej staram się tego nie robić, tym głębiej już w tym siedzę.

Nareszcie dotarłem do drzwi swojego domu i wszystkie dziwnie myśli odeszły. Ponownie wróciło oddziałowywanie na bodźce zewnętrzne, a także potrzeby fizjologiczne. Mój brzuch wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, który oznaczał, że przez cały dzień nic nie zjadłem. Zwyczajnie zapomniałem. Byłem tak pochłonięty myślą o chłopaku, który rzucał kamieniami w okno, że nie miałem czasu na myślenie o swoim odżywianiu. Mógłbym przysiąc, dzień jak co dzień.

Usiadłem do stołu i czekałem, aż tata dokończy robienie posiłku, a może nawet dosiądzie się dzisiaj do mnie i od święta zjedlibyśmy razem. Nie zrobił tego. Położył danie na blacie, wyłączył kuchenkę i zniknął za rogiem. Nie przyszedł już. Ponownie siedziałem sam i towarzyszyła mi tylko cisza. Głucha, ale nie przerażała mnie. Była przyjazna, od dawna nie czułem się swobodnie podczas ciszy. Naprawdę miłe uczucie.

Po zjedzeniu obiadu poszedłem do swojego pokoju. Zamknąłem drzwi i założyłem słuchawki. Nie włączyłem żadnej piosenki, chciałem po prostu stłumić wszystko wokół, każdy najmniejszy dźwięk, który niszczył spokojną i przyjemną ciszę. Uniosłem ręce w górę, ustawiłem się plecami do łóżka i opadłem spokojnie na miękki materac. Zapadłem się w pościeli i dużej ilości poduszek. Zanim się zdążyłem zorientować, zasnąłem, a w śnie walczyłem o przetrwanie. Tylko biegłem przed siebie, ale tak naprawdę się nie przemieszczałem. Do niczego się nie zbliżałem, lecz ONE zbliżały się do mnie. Prawie chwytały dół mojej bluzy, nie odwracałem się, ale czułem, że gdyby to trwało dłużej, rozerwałyby mnie na strzępy.

Zalał mnie pot, oddech nie mógł się uspokoić, a do drzwi dobijała się zapewne mama, która uderzała w nie w rytmie mojego oszalałego serca. Szybko podszedłem do nich, by wpuścić rozgniewaną kobietę, która z prędkością światła weszła do pokoju i zgromiła mnie wzrokiem. Nie lubi, jak się zamykam, nie lubi, jak nie może być przy mnie, i nie lubi, gdy odcinam się od świata w taki sposób, że nikt nie jest w stanie mnie dotknąć. Wiem o tym, ale i tak to robię, chcę być niezależny albo po prostu coś z tyłu głowy podpowiada mi: Zamknij się Nikt ci wtedy nie pomoże W końcu zakończysz swoje męczarnie Inni też się ucieszą. Ciągle powtarzająca się pętla zdań, która pcha do czegoś złego. Tylko czy aby na pewno jest to aż takie źle?

— Co ja ci mówiłam o zamykaniu drzwi na klucz? — zapytała moja rodzicielka, ale nie oczekiwała odpowiedzi. Sama już sobie pewnie odpowiedziała w myślach, a teraz tylko czeka, aż ją przeproszę. To nie pierwszy raz, można by wpaść w rutynę z tą kobietą.

✓Toksyna {bxb}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz