Rozdział 2

107 12 4
                                    

Był wczesny ranek. Promienie Słońca dotarły przez żaluzje, do pokoju dziewczyny, mocno ją oślepiając. Abigail odwróciła się plecami w stronę okna i wlepiła swój wzrok w zdjęcie rodziców, które ostrożnie zawinęła w folię bąbelkową. Zerknęła na stos ciuchów, upchany w czarną walizkę. Na samą górę delikatnie położyła fotografię.

- Wujku, możesz mi wziąć walizkę, skończyłam się pakować - zawołała z góry.

Mark stanął w drzwiach, analizując wzrokiem pokój siostrzenicy. Chciał się upewnić czy, aby na pewno wszystko zabrała.

- Będziesz tęsknić za tym pokojem, co? - zapytał, widząc jak dziewczyna przygląda się pustym ścianą, które niegdyś ozdabiały rysunki. Teraz zostały tylko niechciane dziury po wbitych gwoździach i tłuste plamy.

- Po prostu nie lubię zmian. Ten pokój to moje gniazdo.

- Dobrze, że udało mi się naprawić furgonetkę, inaczej byłoby ciężko. - Mark podrapał się po głowie, zmieniając temat.

- O której wyjeżdżamy? - mruknęła, biorąc do rąk żółtą kurtkę. Pogoda na zewnątrz płatała figle. Mimo iż świeciło Słonko, niebo i tak spowiły czarne chmury.

- Zaniosłem już swoje rzeczy do auta. Została tylko twoja walizka. Meble są już na miejscu, więc teoretycznie moglibyśmy już jechać... chyba, że dać ci jeszcze chwilę na pożegnanie się z własnym gniazdkiem?

- To nie będzie konieczne - odparła, omijając wuja groźnym krokiem. - Weź moje rzeczy, zaczekam w aucie - dodała, zbiegając po drewnianych schodach.

Mężczyzna chwycił się za biodra, przyjmując poirytowany wyraz twarzy. Wychowanie młodej dziewczyny i znoszenie jej kaprysów, wcale nie należało do łatwych zadań. Mark zacisnął mocniej dłoń na rączce od walizki. Dla Abigail był to nowy początek, a dla niego powrót do dawnego, starego życia.

Abigail włożyła słuchawki do uszu i podgłosniła muzykę, gdy wuj zapuścił w radiu koncert muzyki country. Przewróciła oczami z zażenowania i wlepiła swój wzrok w szybę. Zaczęło delikatnie padać, krople wody spływały powoli, łącząc się w jeden strumień, a piosenki puszczane z telefonu, wprowadzały dziewczynę w melancholijny nastrój.

- Pożegnałaś się z przyjaciółmi? - Mark wyłączył radio, zerkając kątem oka w przednie lusterko na Abigail.

- Dobrze wiesz, że nie mam żadnych przyjaciół - westchnęła ponuro, wyjmując jedną słuchawkę z ucha.

- Dlatego też, w końcu pójdziesz do szkoły... takiej normalnej.

- Rozmawialiśmy już o tym. Nie ma mowy - odparła, nie odrywając wzroku od szyby.

- Jesteś człowiekiem, a człowiek musi jakoś funkcjonować w społeczeństwie, to prosta recepta na zdrowe relacje międzyludzkie, rozumiesz? - Mark uniósł głos, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy.

Abigail zignorowała jego radę, wkładając słuchawkę spowrotem do ucha. Zmieniła mozolną piosenkę na rockowy utwór, zagłuszając przy tym ostatecznie wujka. Krajobraz obserwowany zza szyby przez dziewczynę, z tłocznego miasta, pełnego smutnych i wciąż spieszących się ludzi, zamienił się w ogromne, iglaste i co jakiś czas liściaste lasy. Czarna droga przypominała ślimak, na który ciężko było się wspiąć, nawet furgonetka wuja ledwo dyszała. Abigail była nieco zdziwiona zaistniałym widokiem. Wszędzie rozciągała się ciemna zieleń, a drogi wydawały się puste. Tylko co jakiś czas, furgonetkę wuja mijały dostawczaki. Domy tutaj były niewidzialne. Abigail zliczyła raptem cztery i to z ledwością, gdyż były to przeważnie małe chatki, odizolowane od jakiejkolwiek cywilizacji.

Wilcze gniazdoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz