Rozdział IV

2.2K 121 2
                                    

Wybiegłam na zewnątrz, wpadając wprost w objęcia czekającego już na mnie Ashtona.

-Cześć, piękna - mruknął, chwytając moją rękę. - Nie przyszła Zoe do randki, przyszła randka do Zoe.

Nie zdolałam wydusić nawet słowa, gdyż chłopak pociągnął mnie w stronę rozłożonego koca. Pisnęłam cicho, ponieważ musnęłam bosą stopą płomień jednej z płynących wciąż świeczek. Pięknie.

Ashton usiadł, poklepując materiał obok siebie. Niepewnie przycupnęłam tuż przy nim, pobierając swoje ramiona - marcowe noce potrafią być naprawdę zimne.

Irwin od razu zauważył, że coś mi nie pasuje. Ściągnął z siebie wełnianà koszulę w kratę i szybkm ruchem zarzucił mi ją na plecy.

Poczułam, jak na moje policzki wstępuje rozległy rumieniec. Chłopak tylko zaśmiał się donośnie, po raz kolejny ukazując dwa, oznaczające się dołeczki.

-To... - zaczęłam, chcąc przerwać panującą ciszę. - Znaczy... um...

-Co ja tutaj robię? - podpowiedział Ashton, a ja pokiwałam głową.

Przez chwilę nie odpowiedział. Irytowało mnie to i już miałam wstać i odejść, gdy nagle chłopak przekrecił się w moją stronę i zamknął mnie w pełnym czułości uścisku. Nie wiedząc, co robić, wtuliłam się w niego, zaciskając w pięściach kawałki jego koszulki.

-Chciałem cię przeprosić - mruknął Irwin w mój bark.

-Już to zrobiłeś - przypomniałam mu.

-Tak... Ale chcę, żebyś mi wybaczyła. Byłem strasznym dupkiem, wiem o tym - zaczął, odrywając ode mnie ramiona. - Skrzywdziłem cię i to bardzo. Te wszystkie docinki, kawały... Wtedy nie zawałem sobie sprawy z tego, jakie to dla ciebie bolesne. Idiota ze mnie. Ale naprawdę się zmieniłem. Dopóki mi nie wybaczysz, Zoe, sam sobie nie wybaczę. Nie będę mógł spojrzeć na siebie w lustrze.

I co ja miałam zrobić po takim monologu? W mojej głowie przez kilka sekund toczyły ze sobą walkę dwie wrogie wojowniczki: jedna chciała przezbaczyć i zapomnieć, a druga nie dać się zabliźnić starym ranom i wciąż je rozdrapywać, pragnąc zemsty.

-Wybaczam - oznajmiłam, a mój wewnętrzny Aniołek zatańczył lambadę.

-Naprawdę? - w głosie Ashtona słychać było szczerą radość.

Na znak tego, że nie kłamię, założyłam delikatny pocałunek na jego policzku i wstałam.

-Naprawdę.

Szybkim krokiem podeszłam do drzwi, lecz obróciłam się na pięcie i dodałam:

-Korepetycje kończę o 17.

Nie czekając na reakcję chłopaka, weszłam do domu, od razu chwytając za telefon i wykreciłam numer do Jasmine. Będzie wniebowzięta.

*  *  *

Zegar wybił godzinę 16:00, a ja dopiero co wyszłam z łazienki z turbanem na głowie. Jasmine siedziała na moim łóżku, wymachując nogami i bez przerwy trajkocząc.

-I wtedy w katedrze poprosisz mnie o wystąpienie, a ja powiem o tej chwili, kiedy nie chciałaś się zgodzić na randkę ze swoim przyszłym męż...

-Och, zamknij się w końcu - westchnęłam,  krzyżując ręce na piersiach. - I pomóż mi coś wybrać.

Jass przez chwilę zgrywała naburmuszoną, ale ostatecznie stanęła obok, zakładając do garderoby. Po dosłownie minucie intensywnego poszukiwania jej oczy zamigotały jak dwie małe żaróweczki. Ze zwinnością kota zgarnęła wiszący na wieszaku komplet i rzuciła mi nim w twarz.

-To.

Spojrzałam na to, co wybrała przyjaciółka. Okazała się tym "czymś"  być czarna, przylegająca sukienka bez ramion z koronkowym dołem i niezbyt głębokim dekoltem w kształcie litery V. Jak dla mnie niezbyt dobry wybór, ale dla Jasmine był on perfekcyjny. Miałam wrażenie, że dziewczynie bardziej zależy na tym spotkaniu niż mnie.

-I do tego lakierowane szpilki, które miałaś na sobie na weselu Seana... - rozmarzyła się Jass, ale po chwili jej twarz przybrała ostry wyraz i wyrzuciła tylko jedno słowo.  - Nie.

-O co ci chodzi? - uniósłam obydwie brwi.

-Nie założysz tych starych, wytartych trampek, jasne? Nie pozwolę ci na to.

Taka rozmowa toczyła się przez najbliższy kwadrans. W końcu stanęło na czarnych baletkach. Przyszedł czas na makijaż. Widząc, że dochodzi już 17, szybko musnęłam rzęsy tuszem, a usta błyszczykiem, pożegnałam się z przyjaciółką i wybiegłam przed dom.

Na ulicy stało już czarne BMW, z przyciemnianymi szybami i zagranicznymi rejestracjami. O maskę samochodu opierał się Irwin.

Nie powiem, wyglądał... cudownie.

Miał na sobie czarną jak smoła marynarkę, śnieżnobiałą koszulę i ciemne jeansy, a na jego nogach spoczywały granatowe Conversy. Jego loki jak zwykle były w nieładzie, za to twarz aż raziła doskonałością. Na mój widok zagwizdał głośno i oblizał dolną wargę.

-Wyglądasz przepięknie, księżniczko - otworzył przednie drzwi i wskazał na nie ręką.  - Jedziemy?

Zabawa się rozpoczęła.

-------------

Nie zniechęcajcie się jeszcze, już niedługo zacznie się akcja :D zapraszam do komentowania, bo to bardzo motywuje :)

Happily ever afterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz