Rozdział XI

1.7K 131 7
                                    

Ze zdenerwowaniem spoglądałam na zegarek. Dochodziła godzina 16. Dokładnie za 10 minut rodzice Ashtona wrócą do domu.

Chłopak chyba zauważył moje zdenerwowanie, bo ujął moją dłoń i uśmiechnął się pokrzepiająco.

-Nie martw się.

-Łatwo ci mówić - burknęłam, zdmuchując kosmyk włosów z czoła. - Co jeśli mnie nie polubią?

-Pokochają cię, gwarantuję.

-Na pewno - parsknęłam ironicznie. - Szara myszka przeciętnej urody i inteligencji upodobała sobie chłopca z dobrego domu, który...

Resztę moich słów zagłuszył cichy pomruk, który wyrwał się z gardła Ashtona, gdy ten złączył nasze usta. Oddałam pocałunek, natychmiast się uspokajając. To on.

On działał na mnie tak kojąco. Wystarczyło jedno jego słowo, jeden gest, żeby jednocześnie mnie uspokoić i wyprowadzić z równowagi. Tak... To chyba najlepszy opis tego, co działo się w mojej głowie, kiedy znajdowałam się w pobliżu Ashtona. Za jednym razem spokojna i roztrzęsiona, zadowolona i przerażona.

Nie dane mi było się długo nad tym rozwodzić, gdyż drzwi wejściowe zaskrzypiały donośnie, a do środka weszła dwójka ludzi, trzymająca się za ręce.

Mimowolnie uśmiechnęłam się na ten widok. Ta para, mimo średniego wieku, wyglądała znakomicie. Zupełnie, jakby ich wzajemna miłość odejmowała im lat. Mężczyzna, o głowę wyższy od kobiety, jedną ręką poprawił połę czarnej marynarki, drugą wciąż splatając z dłonią partnerki. Jasne, niebieskie oczy ogarnęły pomieszczenie, zatrzymując się wprost na mnie. Mimo wszystko nie budziły strachu. Wydawały się przyjazne, niemalże ojcowskie. Zaraz pod nimi na twarzy znajdował się pokaźnych rozmiarów nos, który dodadkowo ozdabiały wąsy. Mężczyzna puścił dłoń kobiety, przygładził starannie ułożone włosy i rozłożył ramiona.

-No, no - melodyjny baryton rozniósł się po całym pomieszczeniu. - Ash mówił mi, że jesteś piękna, ale nie wspominał, że aż tak.

-George, onieśmielasz dziewczynę - skarciła go towarzyszka, zaraz potem wybuchając perlistym śmiechem. - Cassidy Irwin, miło mi cię poznać, słońce.

Potrząsnęłam jej wyciągniętą dłoń, po czym zwróciłam się do mężczyzny, kierując doń swoją rękę. On to zignorował i szybkim ruchem otoczył mnie ramieniem, potrzasając lekko moją drobną osobą.

-George Irwin, ojciec Ashtona.

-Ojczym - poprawiła go Cassidy, a w jej zielonych oczach pojawiły się iskierki.

-Jak zwał, tak zwał - mruknął mężczyzna,  wypuszczając mnie z objęć. - Grunt, że traktuję go jak syna.

Nie wiedziałam, jak zachować się w takiej sytuacji, zwłaszcza, że napięcie było wyraźne gołym okiem. Nagle jednak cała trójka ryknęła śmiechem tak niespodziewanie, że aż pisnęłam.

-Czasami lubimy sobie tak pożartować - George mruknął porozumiewawczo, po czym potarł o siebie dłonie. - To może panie przygotują obiad, a my rozegramy partyjkę pokera?

Spojrzałam niepewnie na Ashtona, który dodał mi otuchy jednym, zniewalająco pięknym uśmiechem. Ruszyłam za Cassidy, starając się po drodze nie zemdleć.

*  *  *

-Naprawdę!

-Ashton, daj sobie spokój. Nie wierzę ci!

Szliśmy w stronę mojego domu, trzymając się za ręce. Kolacja skończyła się około północy, także już od ponad pół godziny wracaliśmy z centrum na przedmieścia Perth. Ashton uparł się, że mnie odprowadzi i nie chciał nawet słyszeć o taksówce.

Happily ever afterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz