[Opowiadanie jest tylko i wyłącznie wynikiem wyzwania.]
|Jeff the Killer|- Czego ty kurwa chcesz? - burknąłem, ledwo funkcjonując.
- Slender kazał obudzić was na śniadanie. - powiedział krasnal.
- Ughh... Spierdalaj Skrzacik. - znowu zakryłem się kołdrą, ale on ją ze mnie tak po prostu zerwał, zostawiając mnie w samej bieliźnie.
Pokazałem mu środkowy palec i schowałem głowę pod poduszką, powoli godząc się z tym, że już nie zasnę. Pierdolony Skrzat.
- Masz za dziesięć minut być na dole. - i wyszedł.
Przeciągle westchnąłem, zwlekając się jakoś z wygodnego łóżeczka. Rozciągnąłem się i podeszłem do szafy, po czym wybrałem mój tradycyjny strój. Poprawiłem włosy, przeglądając się w lustrze.
- Jak zawsze zajebiście. - uśmiechnąłem się lekko i ruszyłem do jadalni.
Usiadłem na swoim stałym miejscu, z którego miałem widok na cały stół. Każdy gadał, wygłupiał się i tak dalej... Czyli każdy, normalny poranek tutaj. Patrzyłem na wszystkich znużony. Najbardziej to Sally i Jack byli rozgadani. Ben jak zwykle na telefonie, drąc się na niego, Helen w swoim świecie gada z Jack'iem, Roześmiany ciągle się chichrał, mój kochany i jakże święty braciszek siedział na drugim końcu stołu, a Nina i Jane ciągle gadały, co chwila zerkając na mnie. Ciekawe o kim rozmawiają... Hmmm...
Wszystko nagle ucichło, kiedy do jadalni weszły pupilki Slenderman'a. Zawsze tak jest. Oni przychodzą i cisza jak na cmentarzu. Nie mam pojęcia dlaczego... Masky i Hoodie... Razem są silni, ale oddzielnie to dzieci we mgle, a Rogers... Sprawia wrażenie dobrego przywódcy, ale zagubionego. Jako jedyny z proxy był jeszcze w piżamie. Miał podkrążone i zaczerwienione oczy. Płakał po siostrze. Nie zdziwiłbym się, gdyby miał na rękach świeże rany. Nie jestem taki głupi, jak mnie uważają.
Usiedli na wolnych miejscach, czyli obok siebie, między mną, a Roześmianym. Zerknąłem obojętnie na proxy. Swój wzrok skupiłem chwilę na szaraku. Zawsze mnie ciekawiło po co nosi ten duży plaster na twarzy...
- Jeff. - szturchnął mnie ślepiec, siedzący obok mnie.
- Co? - spojrzałem na niego.
- Nie jesz? - pokazał na mój talerz z jedzeniem.
- Nie. - burknąłem.
Nie to, że było to coś niezjadliwego, po prostu nie byłem głodny. Atmosfera była napięta, dopóki proxy nie wyszli. Po tym jedzenie było dosłownie wszędzie i to nie z mojej winy.
Wróciłem do swojego pokoju i rzuciłem się na łóżko. Nic mi się nie chce... Miałem ćwiczyć... A jebać... Idę spać.
|Ticci Toby|
Spojrzałem na osobę stojącą przede mną.
Zmętniałe, brązowe, podkrążone oraz zakrwawione oczy, które już dawno straciły blask, czekoladowe, roztrzepane włosy, skóra o nie zdrowym szarym odcieniu, suche, pozgryzane wargi i ogromna dziura na policzku, przez którą świetnie było widać zęby oraz kilka blizn. Gdybym chciał, to bym coś zmieniał, bo jak Jane uważa, jestem dosyć ładny, ale moja twarz ma przerażać. Nie zachwycać. Westchnąłem i ochlapałem twarz lodowatą wodą, po czym zacząłem myć zęby. Dokładnie trzy minuty później opłukałem usta, co nie było łatwe przez tą dziurę. Wytarłem dokładnie twarz i zakleiłem ranę dużym plastrem. Nie wiem, po co to robię... Operator mi kazał, żeby zakażenie się nie wdało czy coś takiego. I tylko on o niej wie.
Wyszedłem z łazienki i poszedłem do swojego pokoju. Tam się ubrałem i wziąłem leki, po chym poszedłem na trening. Jako przykładny przywódca zjawiłem się pierwszy i już ostrzyłem toporki, kiedy przyszli Hoodie i Masky. Kilka osób przyszło na to jakże czarujące widowisko. Jakbyśmy nie robili tego codziennie... Wstałem z ziemi i zacząłem tłumaczyć przebieg treningu. Kiwnęli głowami na znak zrozumienia. Każdy zajął się swoim celem. Przekręciłem toporek w ręce i patrzyłem na cel. Rzuciłem i odsunąłem się trochę w prawo. Nagle zobaczyłem Woods'a, który szedł prosto na styk z lecącą bronią. Rzuciłem drugim, ale mocniej, więc szybko go dogonił i uderzyły w siebie w ostatniej chwili, odbiły i udezryły w drzewa obok niego. Znajdował się idealnie między nimi. Podszedłem tam i tylko na niego patrzyłem.
- Mógłbyś uważać. - mruknął.
Zabrałem toporki i zerknąłem na niego. Nic nie powiedziałem. Tak szczerze to chyba tylko Tim, Brian, Jane i EJ słyszeli mój głos... No i Operator oczywiście. Nie lubię się odzywać. Wróciłem na swoje miejsce i od nowa zacząłem przymierzać się do celu. Z nikąd dosłownie poczułem jak coś się we mnie wbija. Zerknąłem na brzuch. No japierdole...
- Kurwa, Toby sorry. - podbiegł do mnie Masky.
Mruknąłem coś pod nosem i patrzyłem na powiększającą się plamę krwi. Miałem mroczki przed oczami, które zaczęły zlewać się w jedną, dużą plamę. Zrobiło mi się zarazem zimno i gorąco, po czym poczułem jak upadam. Ale nie upadłem na ziemię. Ktoś mnie trzymał.
- SLENDERMAN! - usłyszałem jeszcze i nastała ciemność.
|Tydzień później|
- Cicho, obudził się.
- Uhh... Będzie paskudna blizna...
- Powiedział bezoki.
Dopiero po chwili mogłem rozróżnić głosy. Na pewno była tam Jane i Jack.
Zacząłem coś mamrotać i otworzyłem oczy. Zamazana plama zaczęła nabierać kolorów i kształtów. Zamrugałem kilka razy i spojrzałem na twarze nade mną. Jane, Jack, Masky, Hoodie i Jeff...?
- Jak się czujesz? - zapytała Jane, a Jeff przewrócił oczami.
- A jak ma się czuć? Postrzelił go przecież. - burknął.
- Przy-padkiem-m. - bronił przyjaciela Hoodie.
Killer znowu przewrócił oczami. Odchrząknąłem i usiadłem. W buzi miałem istną pustynię, przez co nie mogłem wydusić z siebie nic.
- Może dajcie mu coś do picia? -Killer uniósł brew.
Jane westchnęła i wróciła po chwili ze szklanką wody. Była dla mnie jak starsza siostra... Jak Lyra... Przed oczami miałem obraz z wypadku. To ja powinienem był tam zginąć, nie ona... Nie ona...
- Toby...? - usłyszałem przed sobą, co wyrwało mnie z transu. To był Jeff. Patrzył na mnie... Zmartwiony? Jednak oo chwili znowu patrzył na mnie obojętnie. - Chyba film ci się urwał.
Odchrząknąłem ponownie i wziąłem od Jane szklankę, po czym szybko wypiłem. Od razu lepiej...
- Jak długo spałem?
|Jeff|
Nie mogłem zasnąć, więc poszedłem na spacer. A potem stało się to... Widząc, jak Toby upada, podbiegłem do niego i złapałem, bo zarąbał by głową w kamień, a teraz siedzę w jego pokoju, patrząc czy żyje.
- Jak długo spałem?
Spojrzałem na niego zaskoczony. Myślałem, że jego głos będzie władczy, poważny i ochrypły. Tymczasem było na odwrót. Był ciepły i tak przyjemny dla ucha... Mógłbym go słuchać godzinami...
Ocucił mnie cichy śmiech Jack'a.
- Jeff właśnie zasmakował w głosie Toby'ego. - zaśmiał się, a ja przewróciłem oczami.
- Mówiłam, że nawet temu debilowi się spodoba?
Spojrzałem ostrzegawczo na Jane, która się wrednie uśmiechała.
- A właśnie chodzi o to, że ma się nie podobać. - przewrócił oczami Toby.
- Dobra... Damy ci odpocząć. - wstał EJ. - Pilnuj go Jeff.
- Dlaczego ja?
- Bo nas już tu nie ma! - i drzwi się zamknęły.
Przewróciłem oczami kolejny raz.
CZYTASZ
Moja Księżniczka | JeffxToby ‹Yaoi›
FanfictionNigdy nie pozwól zabrać sobie wspomnień, nawet tych najgorszych, ponieważ to one nas kształtują i uczą.