|Nina Hopkins|
Nareszcie dotarliśmy do rezydencji. Toby leżał nieprzytomny w ramionach bliznowatego, a gaza, którą miał na oku dawno przesiąknęła krwią. Na nasze nieszczęście Clockwork wcześniej go trzy razy postrzeliła w brzuch, co odkryliśmy, kiedy Liu go podnosił. Próbowaliśmy to zatamować szalikiem chłopaka, ale rana mocno krwawiła.
- Mamy rannego! - krzyknęłam i jak na zawołanie pojawiła się grupka osób.
Po chwili moim oczom ukazały się osoby, których szukałam.
- Smile, Ann! - pociągnęłam Liu z chłopakiem na rękach w ich stronę.
Spojrzeli na nas i nawet nie musieliśmy nic mówić, bo od razu poprowadzili nas do sali, gdzie Operator zawsze prowadził zabiegi, kiedy coś stało się porxies. Na nasze nieszczęście musiał wyjechać na nie wiadomo ile. Brunet położył chłopaka na stole. Nie wiem skąd wzięło się u niego przekonanie, że jest starszy od nas, czym często nas pouczał, kiedy zaczął się do nas odzywać, ale jakoś nikt nie miał mu tego za złe, ponieważ jak większość z nas ma załamanie psychiczne i tak jak reszta, może inaczej postrzegać niektóre rzeczy. Na przykład Jeff widzi piękno w wyciętych uśmiechach, dla BEN'a świat to jedna, wielka gra, Jason uważa, że świat jest pełen niewdzięczników. Tak naprawdę to są tylko trzy młodsze od Toby'ego osoby. Sally, BEN i ja. Już na pierwszy rzut oka widać kto jest starszy.
- Trzy rany postrzałowe i kilka ran ciętych. O oku nie muszę mówić. - powiedział Liu.
- Dobrze, że nie czuje bólu, to nie trzeba używać morfiny, ani narkozy. - mruknęła Ann i wypędziła nas z sali.
Spojrzałam na zmartwioną Jane i nierozumiejącego kanibala.
- Macie kontakt z tym narcyzem? - zapytałam, opierając rękę o biodro i przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
Przez ten rok, kiedy Toby nie wiadomo gdzie się podziewał dużo się zmieniło, a ja jestem tego świetnym przykładem. Obsesja na punkcie Uśmiechniętego minęła mi już dawno, więc pomyślałam, że nie ma sensu być do niego podobną, więc poprosiłam Ann i Doktora Smile'a o małą metamorfozę. Zaszyli mi uśmiech, ale zostały blizny. Tak Salo z powiekami. Zafarbowałam pasemko i zmieniłam styl.
Po chwili trzymałam przy uchu telefon.
- Czego? - zapytał głos po drugiej stronie.
- Zbierają się i wracaj. - odpowiedziałam krótko, nie mając ochoty na długą rozmowę.
- Nie.
Uderzyłam ręką w stół, chcąc zabić robaka.
- Zbieraj te cztery litery i już cię widzę w rezydencji, bo inaczej cię znajdę i wykastruję własnymi rękami.
- Po co niby?
Daję słowo, że jak wróci, to dostanie ode mnie w łeb.
- Dowiesz się, kiedy przyjdziesz. - mruknęłam, rozłączając się.
Oddałam telefon dziewczynie w masce. Teraz tylko czekać na rozwój zdarzeń.
|Dwa dni później|
- Oto i wrócił pan i władca. - prychnęła Jane.
Pierwsze co, to podszedł do mnie.
- Co chciałaś?
On również się trochę zmienił. Ograniczył nakładanie tyle tapety na oczy do zwykłych cieni. Włosy zaczął związywać w koka, zostawiając kilka kosmyków luźno. Błękitne tęczówki były wyblakłe i wydawały się wręcz białe, a uśmiech wiecznie spowijała świeża krew. Zaczął nosić ciemniejsze ubrania. Brudne, stare bojówki, wytarta i zakrwawiona czarna bluza i ciężkie buty wojskowe. Na ramieniu trzymał brudny plecak turystyczny, z którego wystawał materiał najpewniej bluzy.
- Najpierw się umyj. Capisz na pół kilometra. - zatkałam nos i odgoniłam dłonią zapach dla lepszego efektu oraz by nie wciągać zapachu zgnilizny, jaki za sobą przyniósł.
Przewrócił oczami i spojrzał na mnie.
- Jeśli się okaże, że przychodziłem tu na marne, to skręcę ci ka... - urwał, słysząc krzyki.
Odwróciłam się w stronę kuchni, z której wyleciał nóż, wbijając się w ścianę. Westchnęłam i poszłam tam. Chwyciłam krasnala za ubrania, a brązowowłosego za ucho.
- Co się tutaj dzieje? - zapytałam, patrząc na nich.
Czasami czuję się jak matka tej dwójki.
- Zakradł się do mnie! - krzyknął wyższy.
- Byłem tam cały czas!
- Spokój! - tupnęłam nogą, żeby ich uspokoić. - Ben, do siebie, a Jack do siebie. Już!
Obaj poszli do siebie, a ja wróciłam do reszty.
- A ty jeszcze się nie umyłeś? Raz, raz do łazienki! - krzyknęłam na czarnowłosego.
Przywykłam już do doczepiania się, że rozstawiam wszystkich po kątach. Jestem tego świadoma, ale ktoś musi ich pilnować, kiedy Operatora nie ma, a proxy się do tego nie nadają. Reszta nawet nie chce się za to zabierać.
- Powiedz po co do mnie dzwoniłaś. - zawiązał ręce.
- Oj, chodź, bo się nie doczekasz... - mruknęłam i ruszyłam do pokoju brązowowłosego.
Nie był w złym stanie. Rany postrzałowe będą się długo goić, jednak te cięte dużo szybciej. No i problem jest w tym, że oka nie dało się odratować i jest na nie ślepy.
Clockwork była głupia, mówiąc mi, że przetrzymuje Toby'ego. Myślała, że będę po jej stronie i ona będzie miała jego, a ja będę mogła podbić do Jeffa, jednak to było tylko silne zauroczenie. Nic więcej. Cieszę się mimo wszystko, że wyszłam z tego stanu.
Byliśmy już przy jego drzwiach, a i tak miałam mu zmienić opatrunki, które zgarnęłam po drodze.
- Tylko bądź cicho, bo go obudzisz.
Jeff patrzył na mnie z uniesioną brwią, dopóki nie otworzyłam drzwi. Jego wzrok powędrował w stronę pokoju.
- Toby...
CZYTASZ
Moja Księżniczka | JeffxToby ‹Yaoi›
FanfictionNigdy nie pozwól zabrać sobie wspomnień, nawet tych najgorszych, ponieważ to one nas kształtują i uczą.