|II| merlot

1.7K 136 124
                                    

|4,5k|

Strach ma kwaśny posmak, prawda?

W kuchni podłoga lekko się lepiła, więc z obrzydzeniem patrzyłem na swoje kapcie, muszące jej dotykać. Wypadałoby w końcu posprzątać, pomyślałem, patrząc na stos brudnych naczyń w zlewie. W przedpokoju wisiało pranie, od dwóch dni schnące, jedynie omijane przez naszą trójkę, mimo tego, że pralka była już pełna, tak jak i kosz na pranie, który domagał się proszku i wirowania. Kurz na szafkach już w pewnym momencie przestał mnie dziwić, ale dobrze wiedziałem, że gdy rano wstanę, pierwsze co zrobię to zagonię chłopaków do roboty.

Gdy wyszedłem w końcu z kuchni, zaraz po ugaszeniu pragnienia, usłyszałem płacz. Skupiłem swoją uwagę na lekko uchylonych drzwiach od pokoju Jimina, skąd dobiegało jego łkanie. Ostrożnie zbliżyłem się do nich, pchnąłem je dłonią i ujrzałem jego ciało zwinięte w kulkę. Podszedłem do niego od razu, tuląc go do siebie, bo nawet jeśli płakałby z jakiegoś błahego powodu, potrzebował pocieszenia.

Jimin wtulił się we mnie, przez pierwsze kilka minut nie przestając płakać. Gdy się uspokoił, wydukał, że Napoleon nie żyje.

Napoleon?, pomyślałem, wyobrażając sobie niskiego przywódcę Francji na koniu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że przecież chodzi mu o kota.

- Jeonggukie poszedł do sąsiadki - dodał po chwili i w końcu pozwolił mi otrzeć swoje łzy. - Przyzwyczaiłem się już do niego - powiedział, a ja pogłaskałem go po zarumienionym policzku. - Znalazłem go dziś rano pod łóżkiem. Musiał tam być kilka dni, bo strasznie śmierdział.

- Przykro mi, kochanie - odparłem, całując jego czoło, potem nos. Pamiętałem, jak jeszcze ostatnio wiecznie przesiadywał na parapetach, to u nas w pokoju, to w kuchni to u Jimina.

- Mi też - odrzekł, znów zanosząc się płaczem.

Jimin założył, że skoro obecność kota w naszym mieszkaniu była normą to pewnie i nią pozostanie. Cóż, ja już wielokrotnie przekonywałem się o tym, że gdy tylko coś się zakłada, zazwyczaj dzieje się coś zupełnie odwrotnego. Wolałem jednak nie mówić tego głośno. Jimin posmakował jabłka, więc nie chciałem mu dokładać nowych, choć pewnie kilka papierówek wpadło do jego koszyka już dawno, dawno temu.

Jeongguk wrócił od sąsiadki i posłał mi jedynie smutny uśmiech. Nie wiedziałem, czy tak jak Jimin, przywiązał się do rudzielca, ale miał w sobie pewną dozę sympatii do zwierząt i wiedziałem, że tego wieczoru nie będzie miał już ochoty na partyjkę w Fifę.

Następnego dnia, Park czuł się już trochę lepiej. Nie wspominał nic o kocie, a my dbaliśmy o to, by już nie zadręczał nim swoich myśli. Spędziliśmy dzień na mieście. Odwiedziliśmy kręgielnię, wraz z Hoseokiem i Jinem, a potem poszliśmy na hamburgery. Jeongguk zjadł aż dwa, a naprawdę były ogromne, za to Jimin po wszystkim domagał się jeszcze czegoś słodkiego. Nie obeszło się bez wstąpienia do pubu, by na koniec weekendu coś sobie wypić.

Nie powstrzymywałem ich przed wlewaniem w siebie kolejnych drinków, czy piwa, które tego dnia wyjątkowo smakowało Jeonowi. Sam też nieźle się porobiłem i w taksówce zrobiliśmy sobie niemały wstyd. Idealnym zakończeniem byłby leniwy seks w moim łóżku, ale byliśmy na to zbyt zmęczeni. Co innego rano.

Znów pozwoliłem Jeonggukowi przejąć kontrolę, więc resztę dnia chodziłem okrakiem, ale przynajmniej Jimin nie marudził przez resztę dnia, że bo boli. Bolące serce wystarczało nam w zupełności, byśmy mieli zaprzątać sobie głowy jeszcze fizycznymi ułomnościami. Bo kwestia wyjazdu Jeongguka wisiała w powietrzu i żaden z nas nie ośmielał się jej ruszać.

poisoned apples | kth&pjm&jjkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz