Koszmary

109 4 1
                                    



      Zerwał się z łóżka zalany potem. Dysząc ciężko, rozejrzał się nerwowo po pokoju. Nic, cisza. Pokój był dokładanie takim, jakim go zapamiętał kładąc się do łóżka. Dywan przy łóżku nie był zalany krwią, ściany również były czyste. Lampa sufitowa nie biła ostrym, nieprzyjemnym białym światłem. Nigdzie nie było żołnierzy, ani ludzi w białych kitlach, robiących mu straszne rzeczy... Nie był również spętany jak cielę przy wypalaniu piętna. Nie przywiązano go do łóżka. Na rękach nic nie miał.Chodź blizny na nadgarstkach biły ostrym bólem, pomieszanym z silnym swędzeniem.


    Chwilę siedział tak rozglądając się po pokoju. Staraj się uspokoić i poukładać wszystko w głowię. Był w Instytucie, zaczął wyliczać. Przyjechał Theo z Lurą. Theo już nie było, wyleciał z powrotem do Orleanu. Był wieczorem zmęczony i podenerwowany,poszedł wcześniej spać...


      Ty głupi... Jesteś przepracowany, oglądasz raporty z działań Hydry przed snem. To przez to masz koszmary... Tak to na pewno to...Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczny, racjonował sobie. To tylko koszmary...


      Ale jakaś część jego umysłu, nie chciała dać się przekonać, że to był zwykły koszmar. Koszmar stworzony życiem pod napięciem,spowodowany tym co zobaczył w bazach Hydry. Ale to było takie realne. Jakby on to przeżywał. Widok był z pierwszej osoby,pomyślał. I ta myśl zmroziła go. Nie, nie, nie zaczął cicho,nerwowo przeczesując mokre od potu włosy. Sny są odzwierciedleniem naszego stanu psychicznego. Po prostu ja w snach, koszmarach poprawił się, przeżywam tragedię tych wszystkich mutantów złapanych przez Hydrę. To wszystko...


      Jednak nadal gdzieś kotłowała się ta przerażająca myśl, że się myli. Zamaszystym ruchem zrzucił z siebie przepoconą kołdrę.Nerwowo zaczął drapać przedramiona i przygryzać wnętrze policzka. Uspokój się do cholery! Zbeształ się, ale jego oddech ani na moment nie zwolnił. Czuł jak krew w nim buzuję, każdym uderzeniem krwi w jego tętnice. Zaczęło robić mu się gorąco, a ręce zaczęły świecić poświatą jego mocy. Decyzje podjął szybko, włożył pierwsze lepsze spodnie w zasięgu ręki, zawiązał trampki. Po czym w pośpiechu otwarł drzwi balkonowe. Na dworze osiadła ciężka mgła, widoczność była niska. Powietrze było przesiąknięte wilgocią co potęgowało uczucie zimna. Niczym spłoszone zwierzę, wyskoczył z balkonu. Bez zastanowienia, nawet jak wysoko się znajduje. Jego myśli kotłowały się tylko wokół jednej rzeczy, ucieczki. Tylko lata treningu uratowały go przed zrobieniem sobie krzywdy. Upadając na nogi, lekko przysiadł zginając kolana, następnie przeturlał się do przodu, wytracając w ten sposób impet upadku. Cały mokry i brudny od błota, ruszył natychmiast biegiem przed siebie. Biegł jakby same zastępy piekieł go goniły i strach, ogromny mrożący krew w żyłach strach...




     Poczuł nagły przeszywający impuls. Wybudził się, spojrzał w lewo. Ororo nadal smacznie spała. Powoli wysunął się z łóżka. Podszedł do krzesła na którym leżały jego ubrania. Po cichu ubrał, a następnie wyszedł z pokoju. Przystanął na korytarzu węsząc.Wyczuł, że oprócz niego, również dwoje innych osób obudziło się w nocy. W ich zapachu wyczuł niepokój. Ruszył w ich stronę,zapalając papierosa.

-Co jest granę? Ktoś nas atakuje?- wyburczał wchodząc do kuchni. Hank z Profesorem stali w kuchni nie odrywając wzroku od okna.

-Profesor na swoim wózku, splótł ręce, siedział ze spuszczoną głową. Hank odwrócił się w jego stronę.

Królewski GambitOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz