2. Nowa hekatha...?

382 56 44
                                    

Leto 1798, Dillanya
Lotius
  
– Chodź tu do mnie, Kotku Złoty, pokaż te kolanka! – Uzdrowiciel Fassir dopadł nas, gdy tylko znaleźliśmy się w sali wejściowej zamku. – Trochę ci to zajęło, nie było cię kilka dni – rzucił pod moim adresem, nie odrywając wzroku od dziecka i chyba nie zauważając nawet, w jakim ja sam byłem stanie.

Na szczęście poza królewskim uzdrowicielem, Orellem, Dareną i dwiema młodszymi służącymi w sali nie było nikogo, kogo Sarisa mogłaby się przestraszyć. Decyzją Rady zamek od kilku dni był zamknięty dla ludzi z zewnątrz, choć zazwyczaj w sali wejściowej i kilku innych dostępnych częściach fortecy roiło się od różnego rodzaju petentów i polityków, a czasem i zwiedzających. Tego dnia panowała tu niezwykła cisza, którą mąciły jedynie pokrzykiwania podekscytowanego Fassira.

– Przecież to nie są świeże otarcia – ośmieliłem się zauważyć, puszczając mimo uszu przytyk uzdrowiciela. Nawet sobie nie wyobrażał, przez co przeszedłem!

Fassir zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem.

– Co nie znaczy, że nie trzeba ich oczyścić i zasklepić – oznajmił, od razu przykładając dłoń do lewego kolana Sarisy, która cofnęła się, robiąc wielkie oczy. – Spokojnie, Kotku Złoty, chcę ci tylko pomóc!

– Nie zna dilskiego – odezwał się Karlen. – Chociaż Arguett bardzo starał się ją nauczyć – dodał z przekąsem.

– Przecież nie nauczy się go parę godzin! – Darena oburzyła się złośliwą uwagą Karlena, a mi zrobiło się trochę lepiej, że jednak nie wszyscy w zamku byli przeciwko mnie.

Sarisa tymczasem rozglądała się wokoło, a w jej dużych brązowych oczach czaił się strach. Znakomicie rozumiałem jej reakcję, zwłaszcza że sam wciąż pamiętałem emocje, jakie towarzyszyły mojej pierwszej wizycie w królewskim zamku, ponad dwie dekady temu, gdy miałem mniej więcej tyle lat, ile ona obecnie. Bogate wnętrza fortecy robiły wrażenie. Wysoki sufit sali wejściowej poprzecinany był białymi łukami, które przechodziły łagodnie w grube, kręte kolumny wyrastające z jasnej, marmurowej podłogi. Kolumny te przypominały konary drzew, a efekt ten potęgowały roślinne ornamenty pokrywające całą ich powierzchnię. Ogromny kryształowy żyrandol oświetlał salę ciepłym blaskiem, który odbijał się od licznych białych wazonów wypełnionych różnobarwnymi różami, a wszechobecne portrety poprzednich di Laretto zdawały się śledzić każdy ruch przebywających tu ludzi.
Zauważyłem, że spojrzenie Sarisy zatrzymało się na dłużej na ustawionej tuż przy wejściu do lochów wielkiej rzeźbie stojącego na tylnych łapach Ghalannika – tego samego, którego podobizny przeraźliwie bałem się jako dziecko – a potem przewędrowało poprzez szerokie schody i kolejne pary podwójnych drzwi o srebrnych klamkach, aż do twarzy otaczających nas ludzi. W końcu skupiła się na Orellu, jakby uznała, że to on wyglądał na najbardziej godnego zaufania w tym gronie. Tak też było chyba w istocie i nawet ja, pomimo naszych drobnych nieporozumień, darzyłem dowódcę królewskiej straży szczerym szacunkiem. Orell uśmiechnął się ciepło, ukazując przy tym duże, białe zęby i mrugnął do Sarisy, a potem nakazał Karlenowi i dwóm pozostałym strażnikom zrobić porządek z oboma Suarami.

– Chyba warto byłoby przebrać panienkę... – Dowódca zawiesił głos i spojrzał na mnie pytająco.

– Sarisę – powiedziałem bez namysłu.

Darena zmrużyła szare oczy i lekko nerwowym gestem poprawiła gładki siwy kok, jednak nie odezwała się ani słowem. W zasadzie nie do mnie należała decyzja, jakim imieniem nazywana będzie nowa księżniczka.

Córka królowej (Upiory Andemonium tom I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz