1. Trudne początki

599 66 46
                                    

Lipiec 1920, Ziemia
Lotius

Ciężka, płonąca belka z trzaskiem i sykiem runęła na kuchenny stół, który także zdążył już zająć się ogniem. Odruchowo skuliłem się i osłoniłem głowę. Żar buchnął w moim kierunku, a ja po raz kolejny zakrztusiłem się dymem, przed którym nasunięty na twarz wilgotny szal nie mógł w dostatecznym stopniu mnie ochronić. Wszystko wokół trzeszczało i huczało, jakby budynek sierocińca lada moment miał się zawalić. Z duszą na ramieniu wbiegłem na piętro, gdzie spodziewałem się ją znaleźć. O ile jeszcze żyła... Skąd wziął się ten ogień, do ciężkiej cholery?!

Z głębi korytarza dochodziły krzyki, ale najpierw musiałem dostać się do sypialni dziewcząt. Zamek drzwi stopił się od gorąca, zamieniając pokój w pułapkę bez wyjścia, a klamka była tak rozgrzana, że paskudnie się oparzyłem, gdy odruchowo jej dotknąłem. Cofnąłem się o krok i zrobiłem silny wymach ręką, by nadać mocy dodatkowego rozpędu. Potężny podmuch z hukiem wyrwał drzwi wraz z zawiasami. Adrenalina jak dotąd dodawała mi sił, ale na widok szalejącego wewnątrz sypialni ognia, opuściła mnie wszelka nadzieja, że znajdę dziecko jeszcze żywe. Podłoga usłana była drobnymi ciałami.

Czując narastający ścisk w gardle, odwróciłem się, by ratować chociaż siebie, raptem jednak usłyszałem przeraźliwy krzyk dochodzący z najbardziej zadymionego kąta pomieszczenia.

– Pomóż mi!

Mimo wszechobecnego gorąca wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz; bez sekundy zastanowienia, nie zważając na płomienie i duszący dym, desperacko rzuciłem się w głąb pokoju. Gorące powietrze owionęło moją twarz, zmrużyłem oczy, chroniąc je przed wszechobecnym popiołem. Równocześnie próbowałem nabrać powietrza i powstrzymywałem się przed tym. Szal, który zmoczyłem obrzydliwie brudną wodą z wiadra stojącego na dole, był już niemal zupełnie suchy.

– Pomóż... – powtórzył dziecięcy głos, dzięki czemu łatwiej udało mi się zlokalizować jego źródło.

W samym kącie sypialni, wtulona w ścianę, siedziała maleńka dziewczynka ubrana w za dużą, workowatą piżamę. Dziecko splotło rączki na chudych kolanach i ze strachu skurczyło się w sobie tak bardzo, że przez moment zwątpiłem, czy to aby na pewno ona. Wydała mi się o wiele za mała na sześciolatkę i dopiero gdy zobaczyłem delikatną, złotą poświatę wokół jej ciała i gdy spojrzały na mnie wielkie, kasztanowe oczy, identyczne z oczyma Madishy, pozbyłem się wszelkich wątpliwości.

– Tegonhist on! – zawołałem, zapominając, że nie znała jeszcze naszej mowy. – Chodź! – powtórzyłem z trudem, tym razem w zrozumiałym dla niej języku i wziąłem ją na ręce.

Dziewczynka bez wahania objęła moją szyję i schowała zapłakaną twarzyczkę w szalu. Na kołnierzyku jej spłowiałej piżamy spostrzegłem cienki, haftowany napis. „NINA” – udało mi się odszyfrować zapisane obcym alfabetem słowo i w tym samym momencie niespodziewanie poczułem falę rozchodzącego się po moim ciele chłodu. Ze zdumieniem odkryłem, że teraz także i mnie otaczała ochronna bariera, niedopuszczająca do naszych ciał parzących języków ognia.
Brązowe włosy dziecka połaskotały mnie w twarz, gdy mała odchyliła głowę i spojrzała mi w oczy. Pojąwszy, że nic już nam nie grozi, ruszyłem wprost w płomienie, niosąc w ramionach nową przyszłą królową Dillanyi.

Leto 1798, w drodze do Dillanyi
Lotius
    
– Nycz nee stao, nycz nee stao! – wydukałem po raz kolejny, z obrzydzeniem ścierając z tapicerki królewskiego Suara wymiociny małej następczyni tronu.

Z trudem sam opanowałem mdłości. Smród nadtrawionej treści pokarmowej mieszał się ze swądem, jakim przesiąkły nasze ubrania.

Dziecko pociągnęło nosem i z bulgotem nabrało tchu. Zawodziła już od godziny, robiąc sobie jedynie dwie krótkie przerwy na zwrócenie ostatnich ziemskich posiłków. W schowku miałem prowiant, ale nie odważyłem się go wyjąć, widząc, jak fatalnie znosiła lot. W zasadzie zaczynałem żałować, że zamiast jedzenia nie wziąłem większego zapasu chusteczek.

Córka królowej (Upiory Andemonium tom I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz