Głód część I

12.2K 460 787
                                    

Zżerał go głód. Palił wnętrze bez litości i pozostawiał po sobie jedynie zgliszcza. Jednak jedzenie go nie zaspokajało, napoje jedynie potęgowały, zaś leki tylko nieznacznie otępiały. Czuł się jak tonący, ślepy na szansy ratunku, na dobrej drodze do przemienienia się w topielca.

Ojciec mu o tym mówił, wielokrotnie przytaczał rodowe historie. Wysoko urodzone wampiry o szlachetnej, czystej krwi potrzebowały czegoś więcej, niż tylko krwi. Oni potrzebowali partnera, kochanka, przyjaciela... Kogoś, kto dzieliłby się z nimi nie tylko posoką, ale również energią życiową. Czymś, co odróżniało ich od wampirów z mieszaną bądź niskiej kategorii krwią. Co umożliwiło im swobodne chodzenie w słońcu. Co wzbudzało lub/i wzmacniało ich umiejętności. Ale przede wszystkim chodziło o życie wieczne - ono było ciężkie i wielu jawiła się bardziej jako klątwa, aniżeli marzenie. Bo gdyby nie mieli kogoś, z kim mogliby dzielić ten nieskończony czas, popadliby w obłęd.

Zwykle udawało się odnaleźć drugą połówkę do pięćdziesiątki. On wciąż jej nie znalazł, a pozostało już niewiele czasu do tej granicy. Blondyn ponuro wyjrzał przez okno pociągu, którym podróżował. Nie bał się samotności, nie martwił się też możliwą utratą zmysłów. Jego wciąż nawiedzała myśl, że nie miał i nie będzie miał szansy poznać osoby mu przeznaczonej. Tęsknił za czymś, czego nawet nie znał. Okrutny żywot wysokiej klasy wampira; wysoka cena za coś, czego może nigdy miałby nie poznać. Był smutny.

I głodny. Tak bardzo, bardzo głodny.

○●○

Gdy dotarł do Hagwardu w zamku panowała zaskakująca cisza. Godzina jego przybycia wyjaśniała jednak ten fakt; dochodziła trzecia nad ranem. Blondyn w ciszy pokonał ostatnie metry od wejścia i przekroczył mury budowli. Pamiętał, jak sam uczęszczał do szkoły dla nadnaturalnych. Te lata były ciekawe, pełne młodzieńczej radości z małych rzeczy. Żałował, że więcej tak nie potrafił.

Z walizką w ręku dotarł pod chimerę. Ta łypnęła na nim okiem zirytowana. W jego głowie rozbrzmiał jej obojętny ton: hasło. Wampir prychnął zirytowany. Dyrektor nie podał mu żadnego hasła, więc sądził, iż ten będzie go oczekiwał. Zwłaszcza, że dokładnie podał datę i czas jego przybycia.

- Draconie - zza jego pleców dobiegł go głos Snape'a. Blondyn obrócił się w jego stronę. - Dobrze Cię widzieć.

Severus Snape również był wampirem, a przy tym głową Slytherinu, domu wampirów w Hogwardzie. Uczył od dziesiątek lat, a Draco był jednym z jego licznych byłych uczniów. Najlepszym, jak do tej pory.

- Ciebie również, Severusie - odpowiedział Draco posyłając mu nieco krzywy uśmiech. - Planowałem się do Ciebie zgłosić, jak już porozmawiam z dyrektorem. Ten chyba jednak o mnie zapomniał.

Kruczowłosy zmarszczył brwi.

- Dziwne. Cały wieczór paplał podekscytowany o twoim przybyciu - mruknął. - Kanarkowe Kremówki.

Chimera natychmiast ustąpiła. Obaj mężczyźni zaczęli wspinać się po schodach, aż trafili pod drzwi samego gabinetu. Nauczyciel zapukał dwukrotnie o drewnianą powierzchnię, a ta sekundę później zapraszająco uchyliła się do środka.

Elegancko urządzone wnętrze wypełniały regały po brzegi zapewnione księgami, teczkami i segregatorami. Po środku stało mosiężne, wiekowe biurko, a przed nim dwa obite skórą krzesła. Za drewnianym meblem rozpościerał się widok na dolinę przez duże, panoramiczne okno.

Za ów biurkiem stał stary czarownik. Kończył właśnie opatrywać rękę młodego bruneta. Przypuszczalnie był w przed- lub ostatniej klasie, jak ocenił Malfoy. Zaalarmowani cichym skrzypieniem zawiasów obrócili głowy w ich kierunku.

Nadzieja [Drarry]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz