Chapter One

439 39 16
                                    

[Diary Card]

18.02.2012r.

Miłość nie potępia w trudnych chwilach, nie od­po­wiada zim­nym rozumo­waniem: gdy­byś postąpił w ten czy tam­ten sposób... Ot­wiera szeroko ra­miona i mówi: nie pragnę wie­dzieć, nie oce­niam, tu­taj jest serce, tu jest prawda.

~.~

Kiedy od niecałych trzydziestu minut moja rodzicielka próbuje niezwłocznie wyciągnąć mnie z pokoju, używając przy tym już chyba wszystkich możliwych gróźb i argumentów, ja siedzę na podłożu oparta o łóżko i wiercę dziurę w ścianie, która wydaje się być bardzo interesującym elementem konstrukcji mojego pokoju.

Spójrzcie tylko na te beżowe kolory.

— Rosaline Victorio Morgan. W tej chwili zejdź na dół! — przewracam oczami i wypuszczam ze świstem powietrze choć doskonale wiem, że nie jest w stanie tego zobaczyć.

— Wyluzuj mamo. — unoszę ręce w geście obronnym, schodząc po schodach. Kobieta mierzy mnie od góry do dołu wzrokiem i po chwili wraca do przerwanej czynności, jaką jest gotowanie. Przyglądam się dłuższą chwilę jej blond włosom, które dziwacznie odstają na wszystkie strony. Najwyraźniej nie tylko ja wyglądam jak siedem nieszczęść zaraz po przebudzeniu.

Przeciągam się, wydając z siebie cichy pomruk, uśmiech formuje mi się na twarzy, kiedy widzę na stole talerz z naleśnikami. Z drugiej strony jednak pogrążam się w głębokiej depresji, bo wiem, że nie zdążę skosztować tej pyszności.

— Za dziesięć minut przyjedzie po ciebie Jason, w mikrofali masz pizzę z wczoraj. A klucze są w salonie na komodzie. Po szkole masz...

— Mamo. — przerywam, gdy w połowie jej monologu, mój mózg przestaje ogarniać taki napływ informacji. Uwielbiam tą kobietę, ale momentami jest strasznie nadopiekuńcza i zachowuje się jakby miała jechać na wojnę do Afganistanu na rok, a nie do pracy.

— Rosaline...

Przerywa w połowie zdając sobie sprawę, że w ogóle jej nie słucham. Jednak moim zbawieniem okazuje się być auto bruneta, które wjeżdża na posesję, a warkot silnika jest na tyle głośny, że zwraca moją uwagę. Uśmiecham się i żegnam rozdrażnioną kobietę. Kilka minut później wsiadam do czarnego mercedesa.

— Dwie minuty, czterdzieści dziewięć sekund.. — patrzy na zegarek. — Nowy rekord panno Morgan. — unosi lewą brew. Przyglądam się dłuższą chwilę jego błękitnym tęczówką a na moje usta wpływa lekki uśmiech.

— Dziękuję panie Michel's. — mówię, gdy samochód rusza.

Chłopak zastanawia się nad czymś przez moment, po chwili jednak mina mu rzednie, kiedy zdaje sobie sprawę z wypowiedzianych przeze mnie słów. — Nie jestem gejem Rose. — wywraca oczami. 

— A nawet jeśli, to nie porównuj mojego potencjału do kogoś tak zaniżonego w moim mniemaniu, jak Mike Michel's. — kontynuuje, akcentując wyraźnie nazwisko chłopaka.

Jason skończył szkołę rok temu, obecnie studiuje kryminologię, ale przyjechał na jakiś czas do rodziny. Słysząc o tym nie mogłam go nie wykorzystać. Darmowa podwózka do szkoły, szczególnie, kiedy jest tak cholernie gorąco była zbawieniem. Na szczęście moja mama wypłaca mu się z naleśników, inaczej musiałabym pewnie spłacać w ratach te wszystkie przysługi.

—Powiedzmy, że ci wierzę. — kiedy samochód się zatrzymuje, zwracam swój wzrok w stronę ogromnego boiska, na którym właśnie rozgrywa się mecz siatkówki. Pan Sanders, trener płci męskiej krzyczy coś do chłopaka, który chwilę później zaczyna wykonywać nieznane mi dotąd ćwiczenie.

— Rose tylko pamiętaj, jak coś się dzieje masz od razu dzwonić. Dwie minuty i jestem.- przegryzam boleśnie wnętrze policzka i zaczynam myśleć nad odpowiedzią.

— Bawisz się w moją mamę? — szczerze coraz bardziej przekonuję się, że oboje należą do jakiejś cholernej sekty a ich hasło przewodnie to "Jak ułożyć idealne życie Rosaline."

— Naturalnie.

— Jestem już dużą dziewczynką, umiem sobie poradzić. — kontynuuję, gdy jego mina wciąż nie wskazuje na to, że jest przekonany co do mojej samodzielności.

Spoglądam jeszcze raz na budynek ciekawa jak bardzo to miejsce zmieniło się od mojej dwunastomiesięcznej nieobecności. Niewielkie zmiany zauważam tuż przy wejściu, na schodach pojawiły się barierki, a nad dachem zawisły dwie niebieskie flagi, które symbolizują dynamizm, spokój i kreatywność. Zmarszczyłam brwi przyglądając się bardziej, aż natrafiam na dwóch mężczyzn, którzy prawdopodobnie sprzedają coś nielegalnego jednemu z uczniów i coś czuję, że te kolejne trzysta sześćdziesiąt pięć dni będzie przeznaczone do wypełnienia jakimś dramatem.

~.~

Wzdycham zirytowana, gdy zdaję sobie sprawę, że zostały mi tylko dwie minuty, aby dostać się do klasy, zanim się spóźnię. Debatuję mentalnie czy nie wyjąć mapy.

— Pieprzyć to. — mamroczę, gdy bez celu biegam korytarzem, szukając mojej przyjaciółki, która miała na mnie czekać już przed wejściem do szkoły. Naprawdę nie znoszę się spóźniać.

Upewniłam się, że znalazłam się w drugiej części hali, ale nie zwolniłam. Kiedy miałam już zawrócić, zderzyłam się z solidnym ceglanym murem, upadając na podłogę. Cała zawartość mojej torebki znalazła się na korytarzu. Skrzywiłam się kiedy moja dłoń wylądowała na niedawno rannych żebrach, teraz ponownie zaczynających boleć przez kolizję. Moja niechęć do spóźniania się jest nadrzędna wobec potrzeby rozejrzenia się oraz sprawdzenia, ile osób stoi gdzieś w okolicy, śmiejąc się z mojej głupoty. Pośpiesznie sięgam w dół i zbieram swoje rzeczy, nawet ich nie chowając. Nie więcej niż dwie sekundy po odwróceniu, znów zderzam się z czymś twardym, ale na pewno ludzkim. Moje rzeczy po raz kolejny uderzają o podłogę a ja czuję, jak ból w żebrach się nasila.

Świetnie, po prostu kurwa świetnie.

— Jesteś kurwa ślepa? Czy nie widzisz, że tu idę? — głos odbija się echem od mojego ucha.

**

Rozdział sprawdzony i poprawiony przez: only-maleficent

Pozdrawiam ang3l :)

THE SCHOOL PROJECTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz