★14★✩

162 25 117
                                    

let's make a deal

Dzień powoli kończył się, a słońce leniwie zachodziło za horyzont. Pary wychodziły na spacer, kumple i koleżanki spotykały się na mieście. To był cudowny dzień dla osób, które nie miały styczności z doświadczonym mordercą Lee. Policjanci nawet spędzali przyjemnie czas w barze nieopodal hotelu. 

Atmosfera jaką emanował każdy zakochany i szczęśliwy człowiek, wcale nie była wyjątkowa. Niesłychanie ciężka i trudna do zrozumienia wisiała w powietrzu między detektywem a Markiem. Jeden uśmiechał się niesłychanie zwycięsko, włożywszy swoje szerokie dłonie w spodnie od garnituru. W głowie rozbrzmiewała mu najbardziej majorowa sonata, natomiast całkowitą ciszę zatrzymał dla siebie młodszy. 

Zabójca nawet nie myślał o takim rozwiązaniu spraw. Nie sądził iż pozostawienie wytrenowanego Donghyucka na pastwę losu, odwróci się przeciwko obojgu. W zamyśleniu oblizał swoje drobne wargi, co nie uszło uwadze Yuty. Agent zrozumiał to jako odruch spowodowany stresem i ponownie czując się na wygranej pozycji, przesunął się o krok bliżej ciemnowłosego. Potrafił wyczuć jak wiele kosztuje Lee pozostanie w spokoju, widział desperackie spojrzenie. Spodziewał się wszystkiego, bójki, krwi i co najważniejsze krzyków i braku opanowania. Natomiast przez Mark przedarł się największy duch spokoju, jakiego agent nie widział jeszcze nigdy na oczy u człowieka różniącego się właśnie od Yuty. Zazwyczaj to w lustrze widział tę samą minę i oczy nabierające cwaniackiego spojrzenia. 

W Marku zaczynał widzieć siebie, a myśli idące o wiele dalej wprowadziły go w niemałą konsternację. 

- Już nigdy nie będziesz spać spokojnie. Wykończę cię, obiecuję. - ciemnowłosy wyprostował się i nonszalancką manierą schował nóż do skórzanej pochwy, a gnata wcisnął między pasek a czarny materiał stroju - Zaprowadź mnie w takim razie do niego. Nikogo nie zabiję, jeszcze. - mruknął wręcz prowokacyjnie, jakby rozmawiał z którymś ze swoich rodziców kilka lat wcześniej. 

Stały przed sobą dwie równie zawzięte dusze, grające na nerwach, używające improwizacyjnych ruchów. Preludium wyszło im wyjątkowo energiczne i pełne trioli. 

- Daj się skuć i oddaj broń. - Yuta podniósł swoją krzaczastą brew, jakby rzucał wyzwanie ciemnowłosemu. 

Młodszy natomiast kiwnął głową i leniwie wyciągnął rzeczy, które schował kilka sekund wcześniej. Gdy Lee wyjmował bronie i rzucał je na kanapę, nie powstrzymał się od obserwowania ruchów agenta. Obaj trwali w sytuacji cięższej niż na imieninach u ciotki, której imienia nie pamiętasz, podobnie jak każdy z nich chciał wygrać. Yucie na chwilę zawiązało się gardło, gdy Mark na nowo zaczął przeważać swoją siłą. 

- Przysiągłbym, że taki sam model był w domu ojca Hyucka. Wiesz jak go zabiłem? Pamiętasz jeszcze? - młody zabójca zbytnio nie troszczył się o psychikę agenta, którego przecież nie można złamać. 

Chłopak bardziej dążył do tematu zagrożonego kochanka swojego wroga. Musiał wpierw uratować Donghyucka, by zemścić się za jego porwanie. WinWin okazał się idealną ofiarą do tego planu. 

Kiedy Mark próbował grać na różne sposoby, Japończyk próbował wyłączyć się z tej rozmowy jak najbardziej. Jego mięśnie były nabrzmiałe i twarde, powstrzymując się od uciszenia mordercy. Gdyby wszczął bójkę, nie łatwo byłoby mu wygrać. 

- Skończyłeś? - Nakamoto nie słuchając Lee przerwał w połowie zdania mężczyźnie, który od razu przybrał wrogą sylwetkę. 

- Mam jeszcze rewolwer w dupie. Chcesz wyjąć? - warknął zirytowany, posuwając się o krok wprzód. 

Tym razem stali blisko siebie, a spojrzenia ścierały się ze sobą. Nie śnili nawet o tym by klatkę piersiową zetknąć z tą naprzeciwko. Pomimo iż oddychali tym samym powietrzem, obaj wciśnięci w panele, któryś z nich musiał wykonać pierwszy ruch. Yuta nakładając kolejną maskę opanowania, podniósł ramię i kulturalnym gestem wyprosił Marka z pokoju. 

Partners in life (markhyuck)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz