✩★6★✩

219 34 55
                                    

my darling

Tym razem to Donghyuck wstał o nienormalnej porze dla niego. W nocy przekręcał się z jednego boku na drugi pozostając w pół śnie. Zazwyczaj to Mark był jego podporą w ciężkich chwilach, a tymczasem to właśnie brązowowłosy zostawił starszego na pastwę losu panikując zbytnio dramatycznie. Dlatego jeszcze gdy słońce nie wstało, młodszy Lee podniósł się na łokciach i zeskakując z zimnego łóżka podążył do salonu. 

Nie potrafił sprecyzować czy było mu głupio, czy był zirytowany sytuacją, którą poprzedniego dnia sprowokował Mark, jednak czuł się dziwnie zmieszany. Do tej pory nie musiał myśleć za dwoje, ponieważ zazwyczaj wszystkim martwił się starszy. Jednak co mógł zrobić kiedy Mark cuchnący alkoholem umierał przez kaca na kanapie. Ciemnowłosy leżał na poduchach pozostawiony zupełnie tak samo jak Donghyuck pamiętał. Jedna z rąk wystawała poza kanapę, a kościste knykcie stykały się z małym dywanem pod stoliczkiem do kawy. 

Widząc śpiącego Marka z oddechem szybkim i urwanym, serduszko młodszego biło niespotykanie prędko, wydając z siebie głośny lament. Naprawdę Donghyuck poczuł się źle i zaczął pluć sobie w brodę za głupotę jaką popisał się. Nie czekając dłużej, musiał pomóc starszemu Lee jak należało. 

Kiedy pierwsza fala paniki minęła, młodszy brązowowłosy mógł pozwolić sobie na odrobinę skruchy i spokoju. Układając wygodnie Marka na sofie, wybrał najlepsze poduszki pod głowę, a zdejmując z trudem ciuchy przesiąknięte alkoholem z widocznymi zaschniętymi plamami krwi, musiał zatykać nos, by pozostać nad mężczyzną i nie zemdleć. Wyuczoną manierą wrzucił pranie do gorącej wody, by plamy rozpuściły się, po czym włożył je do pralki. 

Ustawiwszy program prania, wrócił i już bardziej rozluźniony zaczął zakładać świeżą koszulkę na ramiona Marka, który pod wpływem był naprawdę bardzo potulny i poddawał się każdym ruchom Donghyucka. Brązowowłosy w końcu ubrawszy starszego Lee i umywszy jego ciało drobną gąbką, przykrył mężczyznę pod dwiema pierzastymi kołdrami. Kiedy zegar ścienny wybił punkt szósta, sam zaczął przebierać się i złapawszy za wór ze śmieciami skierował się do wyjścia. 

Marka pożegnał tęsknym wzrokiem, pod nosem mówiąc obietnice, że za chwilę wróci. W końcu musiał pokazać swojemu chłopakowi, że ten naprawdę posiada w nim oparcie. Głupota i panika uaktywniła się w ciele Haechana zupełnie w złym czasie i chciał to naprawić. Dlatego gdy pierwsze promienie słońca dotknęły jego głowy z czapką na czubku, chłopak wyrzucił wór do osiedlowego miejsca z koszami na śmieci. 

Wedle planu ruszył mało ruchliwą ulicą w stronę najbliższej piekarni. Nie zastanawiał się jednak nad zamówieniem, które będzie musiał składać po raz pierwszy w obcym języku. Miał nadzieję, że wskazanie palcem i słodki uśmiech jakoś udobruchają sprzedawcę. Niegdyś to Mark wychodził nad ranem po ich ulubione rogaliki, przy okazji kupując świeże pieczywo. Tym razem to Donghyuck chciał zrobić starszemu tę przyjemność. 

W podskokach przemierzał do najbliższej piekarni, pozostawiając po sobie dźwięczne odgłosy kluczy do apartamentu. Przeskakiwał z płyty chodnikowej na kolejną, uważając by nie trafić na przerwy. Minęły zaledwie dwie minuty, a mógł już poczuć zapach dopiero co pieczonych rzeczy. Zapach tak słodki i przyjemny podrażniał nozdrza Donghyucka powodując na ustach chłopaka szeroki uśmiech. Promienie słońca idealnie podkreślało jego karmelową skórę, a po zmartwieniu nie pozostał nawet ślad. 

Ciągnąc za klamkę piekarni przywitał go również inny uśmiech. Za ladą czekał już bardzo młody piekarz, z doklejonym co prawda lekko firmowym uśmieszkiem, jednak ujrzawszy jasną aurę Donghyucka, nieznajomy od razu miał ochotę sam robić podobnie. 

Partners in life (markhyuck)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz