Rozdział 8.

180 14 0
                                    

Szliśmy pół dnia bez przerw. Na szczęście pogoda nam sprzyjała dlatego nieco nadgoniliśmy i z moich obliczeń wynikało, że następnego dnia rano dotrzemy na Czuby, a jeśli dobrze pójdzie to może nawet dziś późnym wieczorem. Spieszyłem się, bo w mojej głowie ciągle przewijał się obraz Luny biegnącej mi na spotkanie, dlatego byłem nieco w przodzie. Na moje szczęście.
Stanąłem przy niewielkim urwisku próbując ocenić jak najbezpieczniejszą drogę na dół, gdy nagle dojrzałem ludzi. Szlag... Szliśmy szybciej niż myślałem. Oni nie mogą ich zobaczyć, bo będą chcieli oddać dzieciaka, a wtedy życie mojej Luny zostanie w rękach Soto, który z pewnością nie potraktuje jej ulgowo.
Za sobą usłyszałem śmiech dzieciaka, a potem zauważyłem czubek głowy Mańka. Myśl, Diego myśl. Zacząłem się rozglądać nerwowo w poszukiwaniu jakiejś drogi naokoło. Jest! Stara lodowa jaskinia. Byłem w niej dwa razy i już o niej zapomniałem, ale wiedziałem, że droga na dół trochę zajmie.
- Hej! - zawołałem podbiegając do Mańka i stając tak, żeby nie widział ludzi. - Dobre wieści, znalazłem skrót.
- I co to znaczy?
- To znaczy droga, którą jest znacznie bliżej. - wyjaśniłem, a dzieciak siedzący mu na karku pociągnął go za włosy na głowie.
- Ała! Wiem co to znaczy skrót.
- Słuchaj, przejdźmy tędy to wyprzedzimy ludzi, bo normalnie ich nie dogonimy.
- Tędy? - spojrzał sceptycznie na ciemne wejście. - Co ja Batman jestem?
- Jutro o tej porze będziesz wolnym mamutem... Albo niańką. Ja tam nawet lubię tego smroda...
- Chłopaki, chłopaki! Zobaczcie! - podbiegł Sid trzymając dwa kawałki ułamanego na pół wielkiego sopla. Przyłożył jeden kawałek z jednej strony szyi, drugi z drugiej wystawiając język i wydając odgłosy jakby umierał.
- Sid, Diego znalazł skrót. - powiedział Maniek wskazując jaskinię. Sid zatrzymał się i spojrzał na wielką górę, w której znajdowało się wejście.
- Wielkie dzięki, ja wolę żyć. - odwrócił się, ale zagrodziłem mu drogę.
- W takim razie idź tak jak ci karzę... - wymamrotałem wrednie.
- Ty mnie szantażujesz?
- Już! JAZDA! - mój głos rozniósł się echem po okolicy, a ziemia zadrżała nam pod nogami, gdy wielkie kawałki lodu i śniegu oberwały się od szczytu góry i zaczęły spadać prosto na nas.
- Dobry jesteś, tygrys. - Sid poklepał mnie po głowie.
- Gazu! Do szczeliny! - krzyknął Maniek biegnąc przed siebie. Skoczyłem za nim i pierwszy wpadłem do środka, ale zatrzymałem się gwałtownie widząc nad głową wielkie ostre sople bujające się pod sufitem. Maniek i Sid spojrzeli na nie i odwrócili się w stronę wyjścia, ale jego już nie było. Zamiast tego przed nami piętrzyła się góra śniegu i lodu tarasując całe wejście.
- Dobra. - odrzekł Maniek idąc wgłąb jaskini. - Jestem za skrótem.
Przeszliśmy już niewielki kawałek głównym korytarzem, gdy przed nami zobaczyłem rozdzielającą się na dwie odnogi drogę. Mimo że nie byłem tu częstym gościem, to jednak mój zmysł orientacji doskonale wiedział gdzie iść.
- Proponuję trzymać się razem, łatwo się tutaj zgubić. - odezwałem się prowadząc ich prawym korytarzem. Do wyjścia mieliśmy jeszcze jakiś kilometr w linii prostej, a w praktyce ze trzy kilometry krętymi korytarzami... Zajmie nam to czas do wieczora, co znaczy że będziemy mogli tu przenocować, a rano ruszymy dalej.
Rozejrzałem się dookoła. Lód wokół mnie przytłaczał, średnio lubiłem zamknięte pomieszczenia. Jako tygrys wolałem otwarte przestrzenie i widok nieba. Po prostu tutaj nie wiedziałem co się może kryć za tymi wszystkimi lodowymi ścianami. Wyostrzałem słuch, jednak doskonale wiedziałem, że nic tutaj nie ma. Odkąd nasze stado przeniosło się na Czuby wszystkie pobliskie zwierzęta jakoś szybko opuściły to miejsce.
- Na pewno wiesz gdzie iść? - zapytał Maniek, a ja ocknąłem się.
- Doskonale. - odparłem szczerze i nagle przypomniałem sobie o Lunie. Ciekawe jak się czuje, czeka na mnie trzeci dzień. Tak bardzo za nią tęskniłem...
- Może by trochę szybciej? - odezwał się Maniek do biegnącego za nami Sida, a ja wskoczyłem na niewielkie wzniesienie, teraz czekała nas stroma wędrówka w dół krętymi korytarzami. - Wystarczy, że smroda muszę pilnować. - dodał, a obok mnie przejechał, na lodzie dzieciak. Lodowe rowy przy korytarzach najwyraźniej przysłużył mu za zjeżdżalnię. Chłopak pomachał nam roześmiany, a później zniknął z oczu jadąc w dół. Pierwszy skoczyłem na przód, jednak mimo pazurów zacząłem się ślizgać na lodzie. Turlałem się w tą i z powrotem odbijając od ścian wielkiego lodowego tunelu. Słyszałem za sobą krzyki Mańka i Sida, co w pewnym sensie mnie pocieszało. Nagle przed sobą zobaczyłem trzy wielkie tunele, dzieciak pojechał tym z prawej, a ja nie zdążyłem zapanować nad ciałem i pojechałem innymi. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić tunel się skończył i wyleciałem w powietrze. Wleciałem w inny z trzech tuneli i wreszcie postanowiłem zapanować nad sytuacją. Maniek i Sid najwyraźniej polecieli innymi tunelami, ale z doświadczenia wiedziałem, że wszystkie spotykają się w jednym miejscu. Jeśli zapanuję nad jazdą na lodzie to może zdołam ich wyprzedzić i pierwszy złapać dzieciaka. Pobiegnę tunelami i zgubię ich dzięki czemu sam dotrę na Czuby. Wyciągnąłem pazury i zacząłem rysować po lodowych ścianach próbując odzyskać równowagę. Niewiele to dało, bo chwilę później spadłem robiąc w powietrzu fikołki i trafiłem na grzbiet Mańka wbijając się w jego ciało pazurami. Wiedziałem, że to nie jest najprzyjemniejsze, ale niestety w obecnej sytuacji nie zamierzałem spaść. Sid siedzący na głowie Mańka zaczął krzyczeć:
- Kapitanie, góra lodowa! - wrzasnął i w tym samym momencie wjechaliśmy na duży kawał lodu. Zatrzymaliśmy się, a ja już miałem odetchnąć, gdy nagle poczułem jak lód się pod nami łamie.
- O nie... - wymamrotałem, a wielki kawał lodu spadł na dół i popędził w dół. Spadłem z Mańka i wleciałem w kolejny rów, a oni w dwa sąsiednie. Dzieciak był przed nami! Przycisnąłem ciało do lodu chcąc uzyskać szybszą prędkość, ale Maniek obok mnie zrobił to samo. Spojrzałem na niego i pochyliłem się niżej. Jednak Sid najmniejszy z naszej trójki i tak był najszybszy, bo pokonywał mniejszy opór powietrza. Wyciągnął łapę chcąc chwycić dzieciaka, ale ten nagle wjechał na podniesienie i wyleciał w powietrze. Podniosłem łeb nieco przerażony. Nie złapię go, nie mam kciuków...
Maniek wysunął się na przód patrząc na dzieciaka i wyciągnął trąbę. Zapatrzony na tą scenę nie zauważyłem ściany przed sobą, w którą właśnie wjechał Sid. Próbowałem chaotycznie zahamować, ale to nic nie dało i tylko zdążyłem zamknąć oczy, a chwilę później przebiłem cienką ścianę i wleciałem do środka. Lekko poobijany wstałem chwiejnie, a nagle wszystko się zatrzęsło i spadły na mnie góry śniegu, gdy Maniek wleciał w tą samą ścianę.
Zanim otworzyłem oczy poczułem na sobie sypki śnieg. Uśmiechnąłem się do siebie i wyskoczyłem w górę.
- Ha! Ekstra! Kto jedzie drugi raz?! - zawołałem wyciągając do nich piątkę, a oni spojrzeli na mnie poważnie, tylko dzieciak zaczął się śmiać. Odchrząknąłem i spuściłem łeb. - Em... Niech...niech dzieciak lepiej uważa...

"Życie jest niebezpieczne" ~ EPILOGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz