Rozdział 9.

197 14 4
                                    

Po dziwnym incydencie ze zjeżdżalniami zorientowałem się że pokonaliśmy prawie całą trasę w dół w kilka minut co normalnie zajęłoby nam jakieś dwie godziny. Byliśmy bardzo blisko wyjścia i byłem pewny, że do wieczora jeszcze trochę, dlatego zgadywałem, że na Czuby dojdziemy następnego dnia wcześnie rano.
Weszliśmy do niskiej, skalnej jaskini z malowidłami - ostatniego odcinka naszej trasy wewnątrz góry. Pamiętam jak po raz pierwszy tu przyszedłem i nie mogłem się nadziwić różnorodności tych rysunków. Wiedziałem, że wykonali je ludzie kiedyś zamieszkujący tą jaskinię. Jednak mimo to lubiłem to miejsce. Ze ścian biło jakieś takie przyjemne ciepło i spokój.
- O zobacz, tygrys. - Sid z dzieciakiem na rękach stanął przy jednym z rysunków przedstawiającym tygrysa goniącego gazelę. Dzieciak przytulił się do Sida przestraszony. - Spokojnie, nie ma strachu. Tygrys tylko bawi się z tymi antylopkami w berka...gryzionego. - dodał cicho widząc rysunek tygrysa z zębami na grzbiecie gazeli. Uśmiechnąłem się zadziornie i podszedłem do niego.
- No dalej, Sid. A ty się bawisz? Berek... - odparłem przechodząc obok, a on zaśmiał się nerwowo.
- Jasne... Dobra, dobra, a gdzie leniwce? Nigdy nie rysują leniwców zauważyliście? Zobacz! Maniek! Mamut!
- Oo tak rzeczywiście. - powiedział nawet nie patrząc na Sida. Podszedłem do niego lekko przekrzywiając łeb. Nie pamiętałem tego rysunki.
- Ej, ej, ej! Ten gruby wygląda zupełnie jak ty i oo... On ma rodzinkę! Jaki on wesoły! Patrz! Bawi się z małym! - dodał, Maniek stanął obok patrząc szklanymi oczami na malunki. - Wiesz, Maniek, to cię wkurza, że nie masz rodziny jak inne mamuty...
- Sid... - zacząłem.
- Znajdź se babkę, zrób sobie małe mamuty...
- Sid.
- I..i..co?
- Stul dziób. - powiedziałem patrząc na Mańka. Nie musiałem być nie wiadomo jak bystry, żeby się domyśleć, że kiedyś miał rodzinę. Znałem ten wzrok. W dużej mierze dlatego, że sam straciłem część swojej rodziny. Po takim wydarzeniu ten sam smutny wzrok na wspomnienie o kimś jest ciągle taki sam i nie da się go ukryć. I ja ten sam wzrok i smutek widziałem u Mańka. Nagle poczułem do niego coś w rodzaju sympatii i zrozumienia. Wreszcie znalazłem kogoś, kto mnie rozumie.
Maniek wyciągnął trąbę i przejechał nią po skalnym rysunku małego wesołego mamuta. Wzdrygnął się, gdy natrafił na małą rączkę dzieciaka. Jego oczy już były całkiem wilgotne, ale nie starał się nawet tego ukrywać. Złapał trąbą dzieciaka i ku naszemu zdziwieniu przytulił go do siebie, a następnie posadził sobie na karku, po czym jakby nigdy nic ruszył do wyjścia. Sid uśmiechnął się do mnie i pobiegł za nim. Spojrzałem ostatni raz na rysunek i spuściłem łeb. Pamiętaj, robisz to dla Luny, pomyślałem, ale wcale niepocieszony ruszyłem za nimi.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz było jeszcze w miarę jasno. Czuby były już niedaleko, ale wątpiłem żebyśmy dotarli tam tego dnia, bo widziałem nadciągające ciemne chmury.
- Ooo patrzcie Państwo. - odezwał się Maniek. - Tygrys nie w ciemię bity. Widać Czuby. Następny przystanek Przesmyk. Jak mogłem w ciebie wątpić...
- Słyszałeś wujcia, mały? - zaczął Sid. - To już niedaleko. - dodał, a dzieciak się zaśmiał. Jak bardzo bym chciał usłyszeć teraz śmiech mojej Luny. - Pocą mi się łapy...
- Niekoniecznie musimy wiedzieć, co się dzieje z twoim ciałem. - powiedziałem.
- Chce zwrócić na siebie uwagę. - zawtórował mi Maniek, a ja się uśmiechnąłem pod nosem.
- Na serio! Moje łapy no...normalnie się palą! - zawołał, a ja nagle stanąłem słysząc jakiś dziwny dźwięk.
- Powiedz, że to tobie w brzuchu. - powiedział do mnie Maniek.
- Cicho...
- Założę się, że to zwykła burza. - wtrącił Sid. - Tylko...jakby...na dole? - dodał, a lód za nami pękł i w powietrze wyleciała gorąca para.
- Chodu! - krzyknął Maniek biegnąc za Sidem. Chciałem skoczyć przed siebie, ale tuż przed moimi łapami pękł lód i para wyleciała w powietrze. Najwyraźniej lawa pod ziemią wyczuła naszą obecność i postanowiła nam urozmaicić podróż. Gdy ją minąłem byłem za Mańkiem i Sidem, a lód obok nas pękł pozostawiając cienki pasek tworzący prowizoryczny most. Chciałem pobiec prosto przed siebie i ratować własną skórę przed spotkaniem z morderczym potokiem lawy, ale szczęście mi tego dnia nie sprzyjało, bo ziemia przede mną się osunęła i zostałem sam na niewielkim kawałku lodu. Z tyłu nic, z boku nic, a na dole lawa. Sid i Maniek szli ostrożnie po wąskim moście, a ja myślałem gorączkowo. Miałem dwa wyjścia, skoczyć, lub poczekać aż lawa roztopi lód pode mną. Nie zamierzałem czekać bezczynnie i skoczyłem nad lawą płynącą w dole lądując za Mańkiem.
- Ooo szkoda, że nie umiem tak skakać. - powiedział Sid.
- Już ja cię nauczę. - odrzekł Maniek i kopnął go z całej siły, a Sid poleciał do przodu i wylądował w bezpiecznym miejscu przy skale.
- No już! Ruszaj się! - krzyknąłem.
- Nie widzisz przypadkiem tej rzeki lawy?! - dodał, ale po chwili skoczył do przodu, a sekundę później gorąco roztopiło lód między nami. Znów zostałem sam na małym kawałku lodu, a do przeskoczenia miałem kilka metrów. Spojrzałem na płynącą lawę, a później na dzielącą mnie odległość. Jeśli nie skoczę to zginę. Czując ciepło pod łapami zebrałem się w sobie i skoczyłem do przodu. Usłyszałem jak lód, na którym przed chwilą stałem upada do lawy i to mnie zgubiło. Automatycznie spiąłem mięśnie ciała i nie doskoczyłem. Wbiłem przednie pazury w lód, a moje ciało zawisło nad rzeką gorącej lawy. Byłem przerażony. Chaotycznie próbowałem wbijać pazury coraz głębiej, lecz te się zsuwały po twardej nawierzchni. Już niedługo, lód zaraz stopnieje i wpadnę prosto w objęcia morderczej lawy.
Maniek nagle odwrócił się i widząc mnie otworzył szeroko oczy. Podał szybko dzieciaka Sidowi, a ja poczułem jak niższa warstwa lodu odpada. Wisiałem na cienkiej jak skóra tafli lodu, a Maniek ostrożnie ruszył w moją stronę wyciągając trąbę jak najdalej. Serce waliło mi jak głupie, ale zachowałem trochę zdrowego rozsądku i wyciągnąłem jedną łapę próbując chwycić trąbę, jednak była za daleko. Nagle lód między nami pękł i poczułem jak spadam...
Nagle coś owinęło się wokół mojej łapy i ponownie zawisłem nad lawą. Maniek stojąc na cienkim lodzie i trzymając mnie w powietrzu spojrzał pod nogi na lód, który zaczął pękać. Nagle zamachnął się i wyrzucił mnie w powietrze za siebie. Wylądowałem twardo na skale i spojrzałem na Mańka, który z przerażeniem patrzył na nas, a po tym runął w dół z kawałkiem lodu.
- Maniek! - krzyknął Sid, a ja rozszerzyłem oczy. Byłem w takim szoku, że nie mogłem wydusić słowa...
Nagle wielki kawał lodu wyleciał w powietrze wypychany ciśnieniem gorącej pary. Maniek, który na nim stał spadł z dużej wysokości i wylądował obok nas.
- Maniek! Maniutek! Nic ci nie jest!? Bądź mamutem! Powiedz coś! Co chcesz! - wołał Sid podbiegając do niego. Maniek wymamrotał coś niezrozumiałego nie otwierając oczu. - Co? Co? Trochę głośniej.
- Stoisz mi na trąbie. - zebrał się i powiedział. Sid uniósł nogę, a Maniek głęboko wciągnął powietrze.
- On oddycha! On, on oddycha!
- Czemu to zrobiłeś? - zapytałem. - Mogłeś zginąć ratując moje życie.
- To normalne w stadzie. - powiedział cicho. - Trzeba sobie pomagać.
- Wiesz... Dzięki...
- Jak na mój gust. - zaczął Sid. - Jesteśmy najbardziej pogiętym stadem na ziemi...

"Życie jest niebezpieczne" ~ EPILOGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz